Krótką przerwę ma koło Preszowa, by dalej poprowadzić nas do Koszyc. Jako, że drugie co do wielkości miasto Słowacji jest podobno ładne, postanawiliśmy się zatrzymać.
A miało być delikatnie. Wakacje gdzieś nad włoskim wybrzeżem Adriatyku. Zimą gdy trzeba było się zabrać za konkretne planowanie Asia stwierdziła, że w sumie to nie chce do Włoch.
- A gdzie? - spytałem
- Bo ja to bym chciała do Grecji...
- OK. Niech będzie. Ale samochodem.
- Niech będzie!
Tak właśnie wymysliliśmy naszą eskapadę, choć marzenie o niej tliło się w nas oddawna, podsycane przez reportaże z Bałkanów naszej Rudej znajomej. Jako, że głośno wtedy było jeszcze o problemach z uchodźcami na macedońskiej granicy, wymyśliliśmy trasę przez Rumunię i Bułgarię. Potem problemy ucichły, ale trasa i tak wydała nam się ciekawsza od jazdy serbskimi autostradami, mimo że wymagała dodatkowego, trzeciego dnia. Mieliśmy też pewien pomysł na powrót, ale konkrety chcieliśmy dopinać dopiero na miejscu. Skoro Ruda dała radę Kią Picanto to my mamy nie dać Astrą? Przecież, że damy.
I w ten oto sposób znaleźliśy się w niedzielne wczesne popołudnie na głównym placu Koszyc. Trochę fotek pod Katedrą, Rafał wyskakał się w fontannie, lody i niestety trzeba było jechać dalej.
Jeszcze fota na granicy z Węgrami i koniec autostrady - na Węgry postanowiliśmy nie kupować winietki, czego jednak Krzysztof Hołowczyc nie potrafił zrozumieć i mimo odznaczenia opcji dróg płatnych uparcie chciał nas prowadzić autostradą. Mimo to udało się jakoś zmusić go do współpracy i, mijając po drodzę bocianią aleję, trafiliśmy do Debreczyna - drugiego największego miasta Węgier, 10krotnie mniejszego od Budapesztu.
Obiad, ciastko i krótki spacer urozmaicony widokiem przelatującego nisko nad nami balonu. Godzina późna a do Rumunii jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Ruszamy.
Pierwszy raz od dawna widziałem kontrolę graniczną. Rumunia jest w Unii, ale nie jest w Schengen, wiec papiery trzeba było pokazać. Za terminalem widok o jaki na unijnych granicach już trudno - setki kantorów, sklepów i pań nieciężkich obyczajów. Zrobiliśmy sobie tylko zdjęcie pod tablicą i ruszyliśmy pod nasz hotel. Ten okazał się malutki, ale przytulny. Zmęczeni kilkunastoma godzinami w samochodzie udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Portugalia w tym czasie została zaś mistrzem Europy.
cdn