Relacyjka :)
Relacyjka :)
Zapraszam na krótką relacyjkę z ostatniego weekendu. Nie byłam już od 6 tygodni w górach ( cholerna robota )więc objawy odwyku dość silne. Dla wewnętrznego spokoju sporo trenowałam ostatnio bo po przeczytaniu pewnej relacji doszłam do wniosku że kondycja może się przydać. A więc biegałam po okolicznym lesie, pod górkę i z górki a oczyma wyobraźni widziałam jak dziarsko zasuwam na ten trzytysięcznik, który sobie jako cel obrałam, i oczywiście wyprzedzam wszystkich spotkanych po drodze, np. takiego andy to wyprzedziłam już na pierwszym zakręcie a jeszcze było płasko, krzymul trzymał się nieco dłużej ale i on wkrótce zobaczył tylko moje plecy. O dziwo Zakochani walczyli długo i szli łeb w łeb ale w końcu Ala stwierdziła na grani że ma lęk wysokości i nie idzie dalej. Zakochanemu nie pozostało nic innego jak zacisnąć zęby i towarzyszyć małżonce choć pokusa na zdobycie szczytu była wielka. Tak więc na szczyt wbiegłam tylko ja i manfred, on oczywiście jako drugi i ze sporą zadyszką. Och, ponura rzeczywistości....wracaj na ziemię uszbo...)
A wszystko przez to że czytam Panoramę, takie czasopismo DAV, na kiblu. A tam na pierszej stronie : seven summit w Alpach Stubai. Myślę sobie że to niedaleko, jakieś 360 km, to można na weekend skoczyć i zobaczyć jak te summity wyglądają. Wybrałam sobie najpierw Habicht, jakieś 3277m a ponieważ nie lubię sypiać w schroniskach to obliczyłam że musiałabym 2000 m w górę i w dół. Wprawdzie trenowałam ale moja górka za domem to może jakie 50 m ma jak nie mniej...No dobra, to Rinnenspitze. Równe 3000 m, niektóre źródła podają 3003, to taka wysokość jak w sam raz dla mnie.
A więc ładuję się do mojego nowego Kangura...
...i jadę do Stubai Tal. jak zwykle, wyszukuję kemping w internecie, i następnego dnia jadę wraz z moim towarzyszem do Oberbergtal. To bardzo długa dolina, ze 6 kilosów i aż do końca można dojechać samochodem ale ja zatrzymuję sie trzy km przed parkingiem, jestem hojna, w końcu trenowałam a nie mam nic innego do roboty jak przebierać nogami. dziarsko zasuwam w obranym kierunku, czyli na Rinnenspitze...
Idziemy , idziemy, dolina długa jak.... nie powiem co, minąliśmy już wszystkie zabudowania...
minęliśmy schronisko...
wznosimy się i wznosimy a góry jak nie ma tak nie ma...
Mijamy jakieś bajora i tu nachodzą mnie pierwsze wątpliwości. Jestem zmęczona, jesteśmy już ze cztery godziny w drodze, na mapie wygląda jakby to miało być tuż, tuż. Wydaje mi się że już musimy być wysoko bo idziemy już tak długo tylko pod górę ale która to może być z tych nas otaczających? żadna z nich mi nie pasuję bo....są jeszcze tak daleko i tak wysoko..... Spotykamy jakichś ludzi i pytamy , gdzie ta Rinnespitze. Kobitka pokazuje mi jakiegoś potwora na horyzoncie, oddalonego o lata świetlne ode mnie i to ma być ta góra???
Nie mam nawet zdjęcia z tego miejsca bo już tak miałam dość. Mój towarzysz wyciąga jakiś batonik i nieśmiało zachęca mnie...doda ci sił.
Mielę to świństwo w wysuszonej wysiłkiem jamie ustnej i nadrabiam miną - nie poddam się będę walczyć, jak już tu wylazłam to przecież się nie wrócę...itp. podobne okrzyki bojowe.
Zarzucam plecak i ruszam dalej....
...już po pierwszych krokach znowu czują tę obezwładniającą słabość w udach, wysuszone usta, żal do całego świata i do tego jeszcze mdli mnie po batoniku.
Spotykamy jedynych ludzi, którzy zmierzają w kierunku potwora. Trzech chłopców i dziewczyna. Uzbrojeni po zęby, uprzęże, lonże, cuda niewidy. A my? Ja mam jeszcze jednego batonika. Mijamy ich. Czuję się jeszcze gorzej, bo oni na pewno szybko pójdą i zaraz nas dogonią. Budzi się we mnie jakaś chęć żeby im pokazać...o , a guzik, nie bądziecie pierwsi na szczycie. Ale ta słabość w udach i mdłości...
Nie wiem jak to się stało ale nagle stanęłam na grani. zerkam za młodymi ale oni jeszcze nisko i wcale mnie nie wyprzedzili. Czuję jak mi się pierś sama wypina...
Na dodatek znikają chmury i pojawia się błękitne niebo...można mieć tyle szczęścia?
Ledwie wyłażę na grań i dostaję okropnego skurczu mięśni uda. Pierwszy raz w życiu. Czasami za dziecka miewałam skurcze łydki ale uda??? Znajduję się na eksponowanej grani i masują sobie nogę...niech to szlag trafi. Już widać szczyt, jakieś 10 minut jeszcze.
Obiecuję sobie i siłom niebieskim że jak tylko wrócę do auta to łykam podwójną dawkę magnezu, bylem tylko wylazła na tę górę. Po kilku minutach skurcze popuściły i zasuwam dalej.
W końcu mam ten mój trzytysięcznik.
Kiedy zaczynamy schodzić, na szczyt docierają młodzi ale bez dziewczyny. Okazało się że się boi a oni też się boją więc nie mogli jej pomóc. Została na przełęczy pod granią. Hmmm...Zamieniamy kilka słów i schodzimy dalej. w połowie grani spotykamy dziewczynę, która próbuje sama wejść na szczyt. Mój towarzysz zawraca się i idzie z nią jeszcze raz na szczyt. Szkoda nam było dziewczyny, taka mordęga i zostać po szczytem? A ci młodzieńcy?...
Ech, nie ma dziś już prawdziwych facetów, no i za kogo moja córka ma wyjść za mąż?
Slońce stoi już nisko kiedy zaczynamy schodzić. Nie spieszymy się, jest pięknie i daleko od "normalnego" świata.
Dobranoc, moje najmilsze
Następnego ranka a było to w niedzielę, realizuję że zdobyłam jeden z seven summit w Stubai. wprawdzie wszystko mnie boli i niesmak batonika wciąż jeszcze mnie prześladuje, postanawiam wejść na następny. Tym razem niziutki 2505 ale jako rekompensatę przechodzę całą jego kilometrową grań . Prowadzi przez nią ładna i nie całkiem łatwa ferrata. trochę trzeba się pogimnastykować.
O 17.00 zakończyliśmy nasz weekend przejściem grani Elferkofel w Alpach Stubai.
Oto kilka fotek.
Postanowiłam w tym roku zrobić wszystkie seven summit, dwa już mam...może ktoś z was mi potowarzyszy?
Pozdrawiam
uszba
A wszystko przez to że czytam Panoramę, takie czasopismo DAV, na kiblu. A tam na pierszej stronie : seven summit w Alpach Stubai. Myślę sobie że to niedaleko, jakieś 360 km, to można na weekend skoczyć i zobaczyć jak te summity wyglądają. Wybrałam sobie najpierw Habicht, jakieś 3277m a ponieważ nie lubię sypiać w schroniskach to obliczyłam że musiałabym 2000 m w górę i w dół. Wprawdzie trenowałam ale moja górka za domem to może jakie 50 m ma jak nie mniej...No dobra, to Rinnenspitze. Równe 3000 m, niektóre źródła podają 3003, to taka wysokość jak w sam raz dla mnie.
A więc ładuję się do mojego nowego Kangura...
...i jadę do Stubai Tal. jak zwykle, wyszukuję kemping w internecie, i następnego dnia jadę wraz z moim towarzyszem do Oberbergtal. To bardzo długa dolina, ze 6 kilosów i aż do końca można dojechać samochodem ale ja zatrzymuję sie trzy km przed parkingiem, jestem hojna, w końcu trenowałam a nie mam nic innego do roboty jak przebierać nogami. dziarsko zasuwam w obranym kierunku, czyli na Rinnenspitze...
Idziemy , idziemy, dolina długa jak.... nie powiem co, minąliśmy już wszystkie zabudowania...
minęliśmy schronisko...
wznosimy się i wznosimy a góry jak nie ma tak nie ma...
Mijamy jakieś bajora i tu nachodzą mnie pierwsze wątpliwości. Jestem zmęczona, jesteśmy już ze cztery godziny w drodze, na mapie wygląda jakby to miało być tuż, tuż. Wydaje mi się że już musimy być wysoko bo idziemy już tak długo tylko pod górę ale która to może być z tych nas otaczających? żadna z nich mi nie pasuję bo....są jeszcze tak daleko i tak wysoko..... Spotykamy jakichś ludzi i pytamy , gdzie ta Rinnespitze. Kobitka pokazuje mi jakiegoś potwora na horyzoncie, oddalonego o lata świetlne ode mnie i to ma być ta góra???
Nie mam nawet zdjęcia z tego miejsca bo już tak miałam dość. Mój towarzysz wyciąga jakiś batonik i nieśmiało zachęca mnie...doda ci sił.
Mielę to świństwo w wysuszonej wysiłkiem jamie ustnej i nadrabiam miną - nie poddam się będę walczyć, jak już tu wylazłam to przecież się nie wrócę...itp. podobne okrzyki bojowe.
Zarzucam plecak i ruszam dalej....
...już po pierwszych krokach znowu czują tę obezwładniającą słabość w udach, wysuszone usta, żal do całego świata i do tego jeszcze mdli mnie po batoniku.
Spotykamy jedynych ludzi, którzy zmierzają w kierunku potwora. Trzech chłopców i dziewczyna. Uzbrojeni po zęby, uprzęże, lonże, cuda niewidy. A my? Ja mam jeszcze jednego batonika. Mijamy ich. Czuję się jeszcze gorzej, bo oni na pewno szybko pójdą i zaraz nas dogonią. Budzi się we mnie jakaś chęć żeby im pokazać...o , a guzik, nie bądziecie pierwsi na szczycie. Ale ta słabość w udach i mdłości...
Nie wiem jak to się stało ale nagle stanęłam na grani. zerkam za młodymi ale oni jeszcze nisko i wcale mnie nie wyprzedzili. Czuję jak mi się pierś sama wypina...
Na dodatek znikają chmury i pojawia się błękitne niebo...można mieć tyle szczęścia?
Ledwie wyłażę na grań i dostaję okropnego skurczu mięśni uda. Pierwszy raz w życiu. Czasami za dziecka miewałam skurcze łydki ale uda??? Znajduję się na eksponowanej grani i masują sobie nogę...niech to szlag trafi. Już widać szczyt, jakieś 10 minut jeszcze.
Obiecuję sobie i siłom niebieskim że jak tylko wrócę do auta to łykam podwójną dawkę magnezu, bylem tylko wylazła na tę górę. Po kilku minutach skurcze popuściły i zasuwam dalej.
W końcu mam ten mój trzytysięcznik.
Kiedy zaczynamy schodzić, na szczyt docierają młodzi ale bez dziewczyny. Okazało się że się boi a oni też się boją więc nie mogli jej pomóc. Została na przełęczy pod granią. Hmmm...Zamieniamy kilka słów i schodzimy dalej. w połowie grani spotykamy dziewczynę, która próbuje sama wejść na szczyt. Mój towarzysz zawraca się i idzie z nią jeszcze raz na szczyt. Szkoda nam było dziewczyny, taka mordęga i zostać po szczytem? A ci młodzieńcy?...
Ech, nie ma dziś już prawdziwych facetów, no i za kogo moja córka ma wyjść za mąż?
Slońce stoi już nisko kiedy zaczynamy schodzić. Nie spieszymy się, jest pięknie i daleko od "normalnego" świata.
Dobranoc, moje najmilsze
Następnego ranka a było to w niedzielę, realizuję że zdobyłam jeden z seven summit w Stubai. wprawdzie wszystko mnie boli i niesmak batonika wciąż jeszcze mnie prześladuje, postanawiam wejść na następny. Tym razem niziutki 2505 ale jako rekompensatę przechodzę całą jego kilometrową grań . Prowadzi przez nią ładna i nie całkiem łatwa ferrata. trochę trzeba się pogimnastykować.
O 17.00 zakończyliśmy nasz weekend przejściem grani Elferkofel w Alpach Stubai.
Oto kilka fotek.
Postanowiłam w tym roku zrobić wszystkie seven summit, dwa już mam...może ktoś z was mi potowarzyszy?
Pozdrawiam
uszba
O, widzę że jesteś w znakomitej formie, tak na starcie wszystkich zostawić z tyłu Choć w sumie mnie to w tym roku nawet te nienajmłodsze zakonnice wyprzedzały, więc nie było to jakieś trudne zadanie.
Lubię (co tam lubię, uwielbiam wręcz) relacje w których słowo dzielnie walczy o pierwszeństwo z obrazem A tu ma z kim walczyć bo jak zwykle w twoich relacjach jest na czym oko zawiesić.
Ech, zazdroszczę tym wszystkim co mają tak blisko w góry, a do tego jeszcze gór tych ogromny wręcz wybór. Ale nie ma co marudzić, też z roku na rok mam bliżej, teraz np. można już Łódź minąć autostradą, co daje kolejne przynajmniej pół godziny, a może i godzinę oszczędności. I gdyby nie konieczność przestrzegania przepisów (choć bez przesady) mógłbym (oczywiście przy braku korków) spod bloku pod Pióro w jakieś 5 godzin zajechać. Mój dotychczasowy rekord to 7,5. Może we wrześniu go pobiję.
W czerwcu również zresztą pobiłem rekord, ale w drugą stronę, 11 godzin jazdy w korkach, upale itp. atrakcjach. Nawet klimatyzacja nie dawała rady, gdy samochód stał, a słońce waliło wprost w przednią szybę i nagrzewało plastik pod nią tak że grzał jak piec kaflowy u mojej babci podczas zimy stulecia.
Dobra, czas iść spać, a przedtem jeszcze trzeba utłuc parę złośliwych owadów. Jakaś plaga latoś u mnie tego tałatajstwa. Nie dość że w Tatrach końskie muchy mnie pożarły to we własnej sypialni komarzyce atakują stadami.
"Jak żyć, panie premierze?" chciałoby się zapytać ...
ps - skurcze nigdy mi nie dokuczały, ale ja potrafię wciągnąć 200-gramową czekoladę w ... nawet nie wiem kiedy Np. takie fajne duże "Kafee und sahne" firmy Chateau.
http://chocoloco24.com/userdata/gfx/473 ... 6f72c1.jpg
Zresztą chyba wszystkie modele z tej firmy mi podchodzą, niczym wolne numery Młynarskiemu:
https://www.youtube.com/watch?v=3GK6tjHazq8
Lubię (co tam lubię, uwielbiam wręcz) relacje w których słowo dzielnie walczy o pierwszeństwo z obrazem A tu ma z kim walczyć bo jak zwykle w twoich relacjach jest na czym oko zawiesić.
Ech, zazdroszczę tym wszystkim co mają tak blisko w góry, a do tego jeszcze gór tych ogromny wręcz wybór. Ale nie ma co marudzić, też z roku na rok mam bliżej, teraz np. można już Łódź minąć autostradą, co daje kolejne przynajmniej pół godziny, a może i godzinę oszczędności. I gdyby nie konieczność przestrzegania przepisów (choć bez przesady) mógłbym (oczywiście przy braku korków) spod bloku pod Pióro w jakieś 5 godzin zajechać. Mój dotychczasowy rekord to 7,5. Może we wrześniu go pobiję.
W czerwcu również zresztą pobiłem rekord, ale w drugą stronę, 11 godzin jazdy w korkach, upale itp. atrakcjach. Nawet klimatyzacja nie dawała rady, gdy samochód stał, a słońce waliło wprost w przednią szybę i nagrzewało plastik pod nią tak że grzał jak piec kaflowy u mojej babci podczas zimy stulecia.
Dobra, czas iść spać, a przedtem jeszcze trzeba utłuc parę złośliwych owadów. Jakaś plaga latoś u mnie tego tałatajstwa. Nie dość że w Tatrach końskie muchy mnie pożarły to we własnej sypialni komarzyce atakują stadami.
"Jak żyć, panie premierze?" chciałoby się zapytać ...
ps - skurcze nigdy mi nie dokuczały, ale ja potrafię wciągnąć 200-gramową czekoladę w ... nawet nie wiem kiedy Np. takie fajne duże "Kafee und sahne" firmy Chateau.
http://chocoloco24.com/userdata/gfx/473 ... 6f72c1.jpg
Zresztą chyba wszystkie modele z tej firmy mi podchodzą, niczym wolne numery Młynarskiemu:
https://www.youtube.com/watch?v=3GK6tjHazq8
Ostatnio zmieniony ndz 24 lip, 2016 przez andy67, łącznie zmieniany 1 raz.
Każdemu jego Everest...
Muszę ci powiedzieć że ja te 350 kim jechałam 6 godz. W okolicach Monachium jest wieczna budowa i stałam w korkach lub posuwałam się żółwim tempem. cały ruch na południe, przez Brenner przebiega tą drogą. Koszmar jakiś. gdyby nie to to byłabym częściej w górach ale to stanie w korkach mnie zniechęca a jak wyjadę w nocy to stracę następny dzień bo będą nieprzytomna. Mówię oczywiście o wyjazdach weekendowych bo na dłuższe wyjazdy nie gra to żadnej roli.andy67 pisze: Mój dotychczasowy rekord to 7,5. Może we wrześniu go pobiję.
andy67 pisze: skurcze nigdy mi nie dokuczały, ale ja potrafię wciągnąć 200-gramową czekoladę w ... nawet nie wiem kiedy
Niestety, reaguję na czekoladę nie tylko nowymi oponkami na brzuchu ale także migreną i to trzydniową conajmniej. A więc żadne dolce vita
"zimna woda osobno, ciepła woda osobno" - chamstwo i drobnomieszczaństwo ( akurat parę dni temu słuchałem płyty z ostatnim programem Dudka) wyłaziuszba pisze:Postanowiłam w tym roku zrobić wszystkie seven summit, dwa już mam...może ktoś z was mi potowarzyszy?
Nie ma chętnych?
W Stubai jest naprawdę pięknie, tani camping, ciepła woda osobno, zimna osobno...i jest co robić. Starczy na całe wakacje.
Kto by nie chciał tam pojechać, ale chcieć to czasem za mało.
Wychodzi na to że chyba się miniemy o włos w Tatrach bo ja najwcześniej mogę pojechać 26-go po pracy, czyli Pod Piórem byłbym wieczorem. Ale to jeszcze nic pewnego, być może jednak wyjazd nastąpi dopiero 11 września. Trzeba pogodzić parę spraw.
Wyjazd czerwcowo-lipcowy był zaplanowany wcześniej, ten będzie na lekkim spontanie.
Szkoda że nie zajrzysz Pod Pióro, pokoje odświeżone a nawet ozdobione jakimiś motywami tu i ówdzie
Każdemu jego Everest...
Re: Relacyjka :)
Nie dalej jak wczoraj rozmawiałam z młodą dziewczyną, która choruje na cukrzycę i w związku z tym ma pewne ograniczenia w uprawianiu turystyki (musi częściej odpoczywać, na odpoczynku zjeść coś słodkiego, robić sobie co jakiś czas badania poziomu cukru), a jednocześnie uwielbia chodzenie po górach.uszba pisze:
Kiedy zaczynamy schodzić, na szczyt docierają młodzi ale bez dziewczyny. Okazało się że się boi a oni też się boją więc nie mogli jej pomóc. Została na przełęczy pod granią. Hmmm...Zamieniamy kilka słów i schodzimy dalej. w połowie grani spotykamy dziewczynę, która próbuje sama wejść na szczyt. Mój towarzysz zawraca się i idzie z nią jeszcze raz na szczyt. Szkoda nam było dziewczyny, taka mordęga i zostać po szczytem? A ci młodzieńcy?...
Ech, nie ma dziś już prawdziwych facetów, no i za kogo moja córka ma wyjść za mąż?
Otóż chodziła ze swoimi znajomymi po Beskidach, kiedy mieszkała w Bielsku Białej, a potem przeprowadziła się do Wrocławia i tam nie miała towarzystwa do łażenia. Umówiła się na wędrówkę z pewnym facetem poznanym przez internet, uprzedzając go o swojej chorobie i związanych z nią ograniczeniach. No i poszli razem w góry a potem facet zostawił ją na szlaku.
Nie wiem, może ja jestem staromodna ale dla mnie to jest skandal a gostkowi bym po prostu wrąbała. Na szczęście nic złego się nie stało.
No to myśmy ją zapewniły, ze my absolutnie nikogo nie zostawimy na trasie, bo cała akcja "Razem na Szczyty" jest po to aby chodzili pełnosprawni i niepełnosprawni razem.
Zresztą w sobotę trasę około 3-godzinną (tam i z powrotem) na Kłodzką Górę szliśmy około 7 godz., ze względu na dziewczyny idące o kulach, ale było za to niesamowicie wesoło.
- mefistofeles
-
- Posty: 17204
- Rejestracja: pt 25 cze, 2004
- Lokalizacja: Inowrocław
- Kontakt:
- Zakochani w Tatrach
-
- Posty: 3227
- Rejestracja: pn 22 paź, 2007
- Lokalizacja: Zawiercie
andy67 pisze:Kto by nie chciał tam pojechać, ale chcieć to czasem za mało.
A to takie proste
W piątek mój kumpel ze Szczecina pojedzie autobusem do Berlina, stamtąd samolotem do Monachium gdzie odbiorę go na lotnisku a potem to już rzut beretem do Innsbrucka und Stubaital.
Basia Z. pisze:Nie wiem, może ja jestem staromodna ale dla mnie to jest skandal a gostkowi bym po prostu wrąbała. Na szczęście nic złego się nie stało.
Byłam zdziwiona gdzie dziewczyna, zapytałam ich i walnęłam im małą mówkę , bronili się że decyzję podjęli wszyscy razem, zgodnie.
mefistofeles pisze:Jak mi nie uwalą urlopu to chce zajrzeć w Tatry od 17 do 21 sierpnia, ale co będziemy z żoną działać? Ni chuchu nie wiemy
No to już wiecie , Popradskie pleso
Zakochanego bolą wszystkie gnaty
Ojej, pozdrowienia dla obolałego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
Korzystam z chwili odpoczynku i przesyłam kilka fotek z zeszłego tygodnia, z doliny Stubai, gdzie uparcie staram się zdobyć 7 szczytów zaliczanych do najciekawszych w tej okolicy. Chwilowo mam cztery w kajeciku. Piąty strząsnął mnie ulewą ale będę jeszcze raz próbować. Tym razem towarzyszyła mi rodzinka, której również udało sią zdobyć dwa z Stubai seven summit .
Na razie przerwałam bo muszę przeprać rzeczy i jadę na Słowację ale jak wrócę, spróbuję wejść na pozostałe trzy. Jak mi się uda, napiszę, jak mi się nie uda, to...też napiszę. Pozdrawiam.uszba
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
Korzystam z chwili odpoczynku i przesyłam kilka fotek z zeszłego tygodnia, z doliny Stubai, gdzie uparcie staram się zdobyć 7 szczytów zaliczanych do najciekawszych w tej okolicy. Chwilowo mam cztery w kajeciku. Piąty strząsnął mnie ulewą ale będę jeszcze raz próbować. Tym razem towarzyszyła mi rodzinka, której również udało sią zdobyć dwa z Stubai seven summit .
Na razie przerwałam bo muszę przeprać rzeczy i jadę na Słowację ale jak wrócę, spróbuję wejść na pozostałe trzy. Jak mi się uda, napiszę, jak mi się nie uda, to...też napiszę. Pozdrawiam.uszba
- mefistofeles
-
- Posty: 17204
- Rejestracja: pt 25 cze, 2004
- Lokalizacja: Inowrocław
- Kontakt:
I znów zapierające dech ujęcia, zjawiskowy wodospad.
Dziękuję, że w Twoich relacjach Uszbo mogę podziwiać i poznawać zakątki zupełnie nieznanych mi Alp
Dziękuję, że w Twoich relacjach Uszbo mogę podziwiać i poznawać zakątki zupełnie nieznanych mi Alp
Wyruszyć tam, gdzie sięga wzrok, by dojść hen za horyzont. Trzeba tylko zrobić krok, by zacząć iść tym szlakiem...
https://picasaweb.google.com/lh/myphotos
https://picasaweb.google.com/lh/myphotos