U bratanków
U bratanków
Zaczęło się tak, ze jeszcze wiosną zapisałam się na listopadowy "długi weekend" na wycieczkę szkoleniową do Berlina. Szkoleniową, to znaczy przeznaczoną dla pilotów wycieczek i przewodników, z nastawieniem się na bardzo intensywne zwiedzanie przez 5 dni.
Wycieczka była niestety dość droga (800 zł + 150 euro), ale byłam zdecydowana, bo wstyd się przyznać, ale w życiu nie byłam jeszcze w Berlinie, a lubię takie intensywne wycieczki, a po drugie - to chciałabym aby raz w roku ktoś zorganizował coś za mnie, a ja byłabym tylko i wyłącznie uczestnikiem. Zapisałam też swoją najlepszą przyjaciółkę - Magdę, jeszcze z akademika i z miliona innych wspólnych wycieczek.
Być może jednak z powodu ceny niestety nie uzbierała się grupa, wyjazd odwołano i zostałyśmy z Magdą na lodzie.
Tymczasem mój starszy syn Michał z dziewczyną wylatywali na Filipiny i jak się dowiedziałam mieli zamiar wracać przez Budapeszt, lądować tam 13.11 około godz. 0.10 i pozostać do wieczora 14.11 kiedy to o 23 mieli mieć autobus powrotny do Polski.
Od słowa do słowa przekonałam Magdę aby zamiast do Berlina jechać do Budapesztu i tam się spotkać z Młodymi.
Drugim powodem było to, że jadąc do Budapesztu chciałam się przygotować do ewentualnego prowadzenia grup również tam. Bo często są organizowane takie wycieczki Wiedeń - Bratysława - Budapeszt.
Po Wiedniu obowiązkowo oprowadza przewodnik, po Bratysławie oprowadzam sama, brakowało mi Budapesztu. Owszem, byłam tam kilkakrotnie ale jeszcze za głębokiej komuny, w latach 70 i 80 XX w., zresztą również razem z Magdą. Spałyśmy wtedy w jakichś bardzo dziwnych miejscach np. w kopce siana na Górze Gellerta, lub w jakichś rurach obok stadionu.
Przygotowania zaczęłyśmy około 1 listopada. Tak więc po pierwsze - udało się kupić tanie bilety na autobus - po 45 zł od osoby w jedną stronę (z Krakowa). Po drugie - udało się znaleźć noclegi w hostelu Marco Polo w ścisłym centrum Budapesztu w pokoju 2-osobowym z łazienką i ze śniadaniem w cenie 12 euro od osoby za noc.
No i 10 listopada rano spotkałyśmy się w Krakowie i wyjechały. Autokar był na prawdę bardzo komfortowy, każde siedzenie wyposażone w indywidualny monitorek do oglądania filmów, gier lub korzystania z Internetu. Słuchawki, woda i kawa lub herbata były bez ograniczeń w cenie biletu. Obejrzałam film wprowadzający mnie w nastrój cesarstwa Austro-Węgierskiego czyli "Grand Budapest Hotel" - rewelacja.
A tutaj jedna migawka z podróży, okolice Zwolenia.
Dojechałyśmy na miejsce około 18, potem metrem do centrum, do stacji "Blaha Lujza ter" i około 400 m do naszego hostelu, który okazał się bardzo komfortowy i sympatyczny.
Po krótkim rozpakowaniu się wyszłyśmy jeszcze do miasta, nad Dunaj i na krótki spacer po dawnej dzielnicy żydowskiej, gdzie był nasz hostel, w tym zobaczyłyśmy jeszcze dwie synagogi. Hostel był ze wszystkich stron dosłownie otoczony przez knajpy.
Rano, po dobrze przespanej nocy wyszłyśmy zwiedzać, mając w planie tego dnia Budę oraz Wyspę Małgorzaty, a potem - zobaczyć co się da więcej.
Wielka Synagoga, koło której przechodziłyśmy w sumie z 10 razy, bo była bardzo blisko naszego hostelu.
Na drugi brzeg Dunaju przeszłyśmy po Moście Łańcuchowym i zafundowały sobie wjazd na Zamek Królewski kolejką naziemną, taką jak na Gubałówkę ale znacznie krótszą i droższą.
Widoczek z okna kolejki na Most Łańcuchowy:
Wszystkie mosty Budapesztu w 1945 roku wysadzili Niemcy wycofując się, ale ten odbudowano w kształcie jaki miał uprzednio.
A to już widoczki sprzed zamku:
Na pierwszym zdjęciu budynek z kopułą to Katedra św. Stefana, na drugim widać Parlament.
W dawnym Zamku Królewskim jest obecnie galeria sztuki. A to brama do zamku.
Trafiliśmy też na zmianę warty przed Pałacem Prezydenckim.
Potem poszłyśmy sobie na spacer uliczkami Budy aż pod kościół Macieja, gdzie ja za 1000 HUF (około 14 zł) zdecydowałam się wejść do środka. Nie żałowałam, gdyż udało mi się zwiedzić jeszcze niewielkie muzeum (na które prawdopodobnie był osobny bilet, ale nikt mnie nie sprawdził).
Kościół z zewnątrz:
Wnętrze:
Najstarszy romański element kościoła:
Chrzcielnica:
Ołtarz poświęcony św. Emerykowi - synowi św. Stefana.
Św. Emeryk - to ten w środku. To ten sam, który ma związek z klasztorem na Świętym Krzyżu i "idzie" na Święty Krzyż, a jak tam dojdzie to będzie koniec świata.
Inne ujęcie wnętrza:
A to już eksponaty w małym muzeum, kopia klejnotów koronacyjnych, korona św. Stefana:
Poduszka koronacyjna cesarzowej Marii Teresy, na której trzymała rękę w czasie koronacji
I jeszcze raz wnętrze widziane z wewnętrznych krużganków:
Popiersie cesarzowej Sisi, która jest na Węgrzech bardzo popularna.
I dalszy ciąg zwiedzania Budy:
Posąg Świętej Trójcy przed kościołem Macieja.
Portal kościoła Macieja.
Parę widoczków z Baszty Rybackiej:
Król Maciej Korwin, jeden z najwybitniejszych władców Węgier z czasów ich największej potęgi.
Schodzimy z budańskiego wzgórza i idziemy brzegiem Dunaju w kierunku Obudy, po drodze widzimy taki ciekawy dla nas pomnik:
Ale rozmyśliłyśmy się i zamiast do Obudy postanowiły zejść na Wyspę Małgorzaty dopóki jest jeszcze jasno.
Jeszcze widoczek z Mostu Małgorzaty na parlament:
I zaczynamy spacer po wyspie, która jest jednocześnie miejskim parkiem.
Jesień to przyszła później niż u nas i dzięki temu mamy jeszcze okazję podziwiać mnóstwo barwnych drzew.
Secesyjna wieża ciśnień:
Do ogródka japońskiego na samym końcu Wyspy Małgorzaty docieramy, kiedy już jest prawie ciemno, a szkoda.
Nie wiem co to za drzewo, może ktoś wie ?
Podoba mi się, ma miękkie szpilki w kolorze żółto-rudym.
I zachód słońca nad ogrodem i nad Dunajem.
Wsiadłyśmy do autobusu aby powrócić do centrum, ale po tym jak wysiadłyśmy na przystanku to wróciły się jeszcze na Most Małgorzaty, bo warto było.
Tego dnia postanowiłyśmy jeszcze pójść sobie na wino, bardzo długo szukałyśmy knajpki, a w końcu znalazłyśmy blisko naszego miejsca zamieszkania. Wino było bardzo dobre, acz niestety drogie (1100 HUF czyli około 16 zł za kieliszek). Tak więc za tyle to można w sklepie kupić butelkę.
I tak się skończył pierwszy dzień. Ciąg dalszy nastąpi.
Wycieczka była niestety dość droga (800 zł + 150 euro), ale byłam zdecydowana, bo wstyd się przyznać, ale w życiu nie byłam jeszcze w Berlinie, a lubię takie intensywne wycieczki, a po drugie - to chciałabym aby raz w roku ktoś zorganizował coś za mnie, a ja byłabym tylko i wyłącznie uczestnikiem. Zapisałam też swoją najlepszą przyjaciółkę - Magdę, jeszcze z akademika i z miliona innych wspólnych wycieczek.
Być może jednak z powodu ceny niestety nie uzbierała się grupa, wyjazd odwołano i zostałyśmy z Magdą na lodzie.
Tymczasem mój starszy syn Michał z dziewczyną wylatywali na Filipiny i jak się dowiedziałam mieli zamiar wracać przez Budapeszt, lądować tam 13.11 około godz. 0.10 i pozostać do wieczora 14.11 kiedy to o 23 mieli mieć autobus powrotny do Polski.
Od słowa do słowa przekonałam Magdę aby zamiast do Berlina jechać do Budapesztu i tam się spotkać z Młodymi.
Drugim powodem było to, że jadąc do Budapesztu chciałam się przygotować do ewentualnego prowadzenia grup również tam. Bo często są organizowane takie wycieczki Wiedeń - Bratysława - Budapeszt.
Po Wiedniu obowiązkowo oprowadza przewodnik, po Bratysławie oprowadzam sama, brakowało mi Budapesztu. Owszem, byłam tam kilkakrotnie ale jeszcze za głębokiej komuny, w latach 70 i 80 XX w., zresztą również razem z Magdą. Spałyśmy wtedy w jakichś bardzo dziwnych miejscach np. w kopce siana na Górze Gellerta, lub w jakichś rurach obok stadionu.
Przygotowania zaczęłyśmy około 1 listopada. Tak więc po pierwsze - udało się kupić tanie bilety na autobus - po 45 zł od osoby w jedną stronę (z Krakowa). Po drugie - udało się znaleźć noclegi w hostelu Marco Polo w ścisłym centrum Budapesztu w pokoju 2-osobowym z łazienką i ze śniadaniem w cenie 12 euro od osoby za noc.
No i 10 listopada rano spotkałyśmy się w Krakowie i wyjechały. Autokar był na prawdę bardzo komfortowy, każde siedzenie wyposażone w indywidualny monitorek do oglądania filmów, gier lub korzystania z Internetu. Słuchawki, woda i kawa lub herbata były bez ograniczeń w cenie biletu. Obejrzałam film wprowadzający mnie w nastrój cesarstwa Austro-Węgierskiego czyli "Grand Budapest Hotel" - rewelacja.
A tutaj jedna migawka z podróży, okolice Zwolenia.
Dojechałyśmy na miejsce około 18, potem metrem do centrum, do stacji "Blaha Lujza ter" i około 400 m do naszego hostelu, który okazał się bardzo komfortowy i sympatyczny.
Po krótkim rozpakowaniu się wyszłyśmy jeszcze do miasta, nad Dunaj i na krótki spacer po dawnej dzielnicy żydowskiej, gdzie był nasz hostel, w tym zobaczyłyśmy jeszcze dwie synagogi. Hostel był ze wszystkich stron dosłownie otoczony przez knajpy.
Rano, po dobrze przespanej nocy wyszłyśmy zwiedzać, mając w planie tego dnia Budę oraz Wyspę Małgorzaty, a potem - zobaczyć co się da więcej.
Wielka Synagoga, koło której przechodziłyśmy w sumie z 10 razy, bo była bardzo blisko naszego hostelu.
Na drugi brzeg Dunaju przeszłyśmy po Moście Łańcuchowym i zafundowały sobie wjazd na Zamek Królewski kolejką naziemną, taką jak na Gubałówkę ale znacznie krótszą i droższą.
Widoczek z okna kolejki na Most Łańcuchowy:
Wszystkie mosty Budapesztu w 1945 roku wysadzili Niemcy wycofując się, ale ten odbudowano w kształcie jaki miał uprzednio.
A to już widoczki sprzed zamku:
Na pierwszym zdjęciu budynek z kopułą to Katedra św. Stefana, na drugim widać Parlament.
W dawnym Zamku Królewskim jest obecnie galeria sztuki. A to brama do zamku.
Trafiliśmy też na zmianę warty przed Pałacem Prezydenckim.
Potem poszłyśmy sobie na spacer uliczkami Budy aż pod kościół Macieja, gdzie ja za 1000 HUF (około 14 zł) zdecydowałam się wejść do środka. Nie żałowałam, gdyż udało mi się zwiedzić jeszcze niewielkie muzeum (na które prawdopodobnie był osobny bilet, ale nikt mnie nie sprawdził).
Kościół z zewnątrz:
Wnętrze:
Najstarszy romański element kościoła:
Chrzcielnica:
Ołtarz poświęcony św. Emerykowi - synowi św. Stefana.
Św. Emeryk - to ten w środku. To ten sam, który ma związek z klasztorem na Świętym Krzyżu i "idzie" na Święty Krzyż, a jak tam dojdzie to będzie koniec świata.
Inne ujęcie wnętrza:
A to już eksponaty w małym muzeum, kopia klejnotów koronacyjnych, korona św. Stefana:
Poduszka koronacyjna cesarzowej Marii Teresy, na której trzymała rękę w czasie koronacji
I jeszcze raz wnętrze widziane z wewnętrznych krużganków:
Popiersie cesarzowej Sisi, która jest na Węgrzech bardzo popularna.
I dalszy ciąg zwiedzania Budy:
Posąg Świętej Trójcy przed kościołem Macieja.
Portal kościoła Macieja.
Parę widoczków z Baszty Rybackiej:
Król Maciej Korwin, jeden z najwybitniejszych władców Węgier z czasów ich największej potęgi.
Schodzimy z budańskiego wzgórza i idziemy brzegiem Dunaju w kierunku Obudy, po drodze widzimy taki ciekawy dla nas pomnik:
Ale rozmyśliłyśmy się i zamiast do Obudy postanowiły zejść na Wyspę Małgorzaty dopóki jest jeszcze jasno.
Jeszcze widoczek z Mostu Małgorzaty na parlament:
I zaczynamy spacer po wyspie, która jest jednocześnie miejskim parkiem.
Jesień to przyszła później niż u nas i dzięki temu mamy jeszcze okazję podziwiać mnóstwo barwnych drzew.
Secesyjna wieża ciśnień:
Do ogródka japońskiego na samym końcu Wyspy Małgorzaty docieramy, kiedy już jest prawie ciemno, a szkoda.
Nie wiem co to za drzewo, może ktoś wie ?
Podoba mi się, ma miękkie szpilki w kolorze żółto-rudym.
I zachód słońca nad ogrodem i nad Dunajem.
Wsiadłyśmy do autobusu aby powrócić do centrum, ale po tym jak wysiadłyśmy na przystanku to wróciły się jeszcze na Most Małgorzaty, bo warto było.
Tego dnia postanowiłyśmy jeszcze pójść sobie na wino, bardzo długo szukałyśmy knajpki, a w końcu znalazłyśmy blisko naszego miejsca zamieszkania. Wino było bardzo dobre, acz niestety drogie (1100 HUF czyli około 16 zł za kieliszek). Tak więc za tyle to można w sklepie kupić butelkę.
I tak się skończył pierwszy dzień. Ciąg dalszy nastąpi.
- mefistofeles
-
- Posty: 17204
- Rejestracja: pt 25 cze, 2004
- Lokalizacja: Inowrocław
- Kontakt:
I tak się ociągałem z wklejeniem moich zdjęć, że Basia mnei ubiegła ze swoimi
Jak byliśmy w sierpniu to spaliśmy w hotelu-statku właśnie koło Mostu Małgorzaty. Nocny widok z mostu obłędny, chyba jedyne miejce skąd widać wszystkie naddunajskie atrakcje. Trafiliśmy dodatkowo na pokaz fajerwerkó, widać ktoś chciałnam zrobić prezent na 5 rocznicę ślubu
Ale na Wyspie nie byliśmy. Podobnie we wnętrzach kościołów (z wyjątkiem mszy w bzylice św Stefana) i Parlamentu.
I wogóle warto się wybrać do Budapesztu jesienią, by ściemniało się wcześniej niż latem. Bo po zmroku jest równi pieknie jak za dnia (a czasem nawet piękniej)
Jak byliśmy w sierpniu to spaliśmy w hotelu-statku właśnie koło Mostu Małgorzaty. Nocny widok z mostu obłędny, chyba jedyne miejce skąd widać wszystkie naddunajskie atrakcje. Trafiliśmy dodatkowo na pokaz fajerwerkó, widać ktoś chciałnam zrobić prezent na 5 rocznicę ślubu
Ale na Wyspie nie byliśmy. Podobnie we wnętrzach kościołów (z wyjątkiem mszy w bzylice św Stefana) i Parlamentu.
I wogóle warto się wybrać do Budapesztu jesienią, by ściemniało się wcześniej niż latem. Bo po zmroku jest równi pieknie jak za dnia (a czasem nawet piękniej)
Jeśli się boisz, już jesteś niewolnikiem!
Grzegorz Braun
Grzegorz Braun
Janek pisze:Tak z ciekawości - czy oryginalna się zachowała?Basia Z. pisze:A to już eksponaty w małym muzeum, kopia klejnotów koronacyjnych, korona św. Stefana:
Tak, ale jest przechowywana w Parlamencie.
Całe dzieje są w Wikipedii
https://pl.wikipedia.org/wiki/Korona_%C ... go_Stefana
Ciąg dalszy wycieczki:
Co do dnia pierwszego zapomniałam jeszcze napisać, że przed wstąpieniem na wino, około godz. 18 przechodziłyśmy obok katedry św. Stefana i wstąpiły tam. O tej porze nic się za wstęp nie płaciło. Katedra w środku jest imponująca.
Jeszcze będą zdjęcia, bo byłyśmy tam potem drugi raz.
A z kolei po winie przechodziłyśmy obok małego sklepiku z odzieżą używaną (ale kudy tam naszym sklepom do tego !). A ponieważ obie z Magdą jesteśmy wielkimi fankami tego typu sklepików wstąpiłyśmy i kupiłam sobie fantastyczny kolorowy sweter, coś jak z firmy "Dezigual" (panie wiedzą o co chodzi).
Drugiego dnia nie było w planie aż tyle chodzenia co poprzednio, więc ubrałam bardziej wyjściowe buty (co jak się okazało, nie było dobrym pomysłem). Rano znowu przechodziłyśmy obok Wielkiej Synagogi i zrobiłam zdjęcie znajdującego się na jej dziedzińcu pomnika poświęconego pamięci budapesztańskich Żydów. Niestety sama synagoga, jak i dziedziniec są zamknięte.
Pomnik wg mnie bardzo piękny i poruszający.
Potem zgodnie z planem wjechałyśmy na kopułę katedry św. Stefana.
Parę widoczków.
Zamek Królewski i Buda:
Góra Gellerta:
Parlament i wzgórza budańskie:
Cień kopuły Katedry na domach:
Tak gwoli informacji praktycznych, jakby to kogoś interesowało - wjazd windą na górę kosztował 500 HUF (około 7 zł), a zdecydowanie warto było, bo widok był rewelacyjny.
Dalej poszłyśmy sobie wzdłuż reprezentacyjnej alei im. Gyula Andrássy-ego - węgierskiego premiera w CK monarchii
https://pl.wikipedia.org/wiki/Gyula_Andr%C3%A1ssy
Tak się składa, że wcześniej miałam okazję być kilkakrotnie w rodowych włościach rodziny Andrássy - to jest w Krasnej Horce i w kasztelu w Betliarze, obecnie na Słowacji, koło Rożniawy. Była to niezmiernie bogata rodzina, "królowie stali" i z niej się wywodził Gyula Andrássy.
Nie wiedziałam natomiast wcześniej, że miał on zasadniczy wpływ na rozwój Budapesztu jako miasta. Miasto zostało zaplanowane przez urbanistów na zlecenie Gyula Andrássy-ego i właściwie cała jego część "pesztańska", w tym wspaniałe kamienice i pałace powstała w latach 1867 - 1914. Wzdłuż alei biegnie najstarsza na kontynencie europejskim linia metra.
Na ulicy są ustawione tablice informujące jakie widać pałace i jakie place, są też na nich zdjęcia tych samych miejsc (na których stoją) z roku około 1860.
Gmach Opery:
Nie wiedziałam, że sfinksy mają takie piersi !
A tu jeden z pałaców przy tej reprezentacyjnej alei:
Ominęłyśmy kilka muzeów, w tym "Dom terroru" wspominający czasy komuny (jakoś samo wejście do tego gmachu podziałało na nas bardzo przygnębiająco, więc szybko wyszłyśmy) i wkrótce doszły do Placu Bohaterów:
I za nim zagłębiły się w miejski park:
Naszym celem tego dnia było miejskie kąpielisko im. Széchenyi.
Fajne jest to, że same budynki nic się od 100 lat nie zmieniły.Kąpielisko Széchenyi Thermal Bath jest jednym z największych kompleksów spa w Europie oraz pierwszym kompleksem termalnym w Peszcie. Historia obiektu sięga 1913 roku, zmodernizowany w 1999. Woda w basenach pochodzi ze źródła św. Stefana, uznana za leczniczą w 1938 roku. Zawiera wapń, magnez, hydro-węglan, siarczan sodu, ze znaczną zawartością fluoru i kwasu metaborowego.
Pogoda była taka, że kąpałyśmy się (i nie tylko my) na wolnym powietrzu, spacerowały (i nie tylko my) w kostiumach, było około 18 stopni.
Jeden tylko obrazek z wnętrza, bo obiektyw mi zaparowywał.
Jedynym mankamentem tego pięknego obiektu jest to, że nie da się tam nic konkretnego zjeść. Zjadłyśmy małe gumiate frytki i około 16 wyszły z basenów i poszły na poszukiwanie jedzenia.
Najpierw pojechałyśmy tym starym, ponad 140-letnim metrem do centrum, tam się przesiadły na inną linię metra (są w sumie 4 linie). Z powodu mojej pomyłki "wyrzuciło" nas w inną część Budapesztu niż chciałyśmy, więc w końcu wróciłyśmy kolejne 3 km pieszo do hostelu (oj, wtedy żałowałam, że ubrałam "wyjściowe" buty), a po drodze kupiły grillowanego kurczaka, dwie bułki oraz piwo i potem spożyły to wszystko w hostelu.
Okropnie źle spałam, nie wiem czy to z powodu duchoty, bo nie umiałyśmy otworzyć okna, czy te wszelkie wody mineralne, w których się w ciągu dnia kąpałam taki miały na mnie wpływ. O 3 w nocy obudził mnie SMS od Michała, że wylądowali w Budapeszcie i już są w swoim hostelu.
- mefistofeles
-
- Posty: 17204
- Rejestracja: pt 25 cze, 2004
- Lokalizacja: Inowrocław
- Kontakt:
Mnie Budapeszt trochę kojarzy się z Rzymem. Rzym, można by sądzić, że powstał w epoce baroku (bo renesansu ani gotyku nie ma prawie w nim wcale) a Budapeszt jakby dopiero w XIX wieku, w którym to okresie zresztą, architektura czerpała garściami z baroku).
Pozostałości potureckie w Budapeszcie są niewelkie, gotyckie jeszcze mniejsze, bo je chyba "załatwili" Turcy.
Niestety wszystko to co zbudowano w okresie RWPG-owskim jest takie same jak w Warszawie, Pradze, Sofii, Dreźnie. Lipsku, Krakowie itd itd - czyli kiepskie i byle jakie i długie dziesięciolecia upłyną nim się to zburzy lub przebuduje. Niemcy niby bogate a nadal bez pudła można wyznaczyć granicę sektorów w Berlinie lub czy jakieś tam miasteczko było w NRD czy po drugiej stronie granicy.
Pozostałości potureckie w Budapeszcie są niewelkie, gotyckie jeszcze mniejsze, bo je chyba "załatwili" Turcy.
Niestety wszystko to co zbudowano w okresie RWPG-owskim jest takie same jak w Warszawie, Pradze, Sofii, Dreźnie. Lipsku, Krakowie itd itd - czyli kiepskie i byle jakie i długie dziesięciolecia upłyną nim się to zburzy lub przebuduje. Niemcy niby bogate a nadal bez pudła można wyznaczyć granicę sektorów w Berlinie lub czy jakieś tam miasteczko było w NRD czy po drugiej stronie granicy.
Jestem gorszego sortu...
Trzeciego dnia umawiamy się z Michałem i jego dziewczyną - Emilką, którzy spali w innym hostelu przy moście Elżbiety i idziemy wspólnie na Górę Gellerta.
Zasadniczo w planie była Góra Gellerta, Skalny Kościół oraz Parlament, a resztę "to się zobaczy" - udało się nadzwyczajnie.
Kiedyś, w roku o ile pamiętam 1978, kiedy Michała nie było jeszcze nawet w odległym planie razem z Magdą i kilkoma innymi przyjaciółmi po drodze do Rumunii lib Bułgarii spaliśmy na Górze Gellerta w kopce siana i nazwali to miejsce "Hotel Gellert". Hotel o tej nazwie mieści się u stóp góry i ma o ile pamiętam pięć gwiazdek, myśmy mieli gwiazdek miliony na nieboskłonie. Dobrze, że nie padało.
W każdym razie szybko wspinając się alejkami do góry osiągamy najpierw punkt widokowy, z widokiem na miasto (niestety pogoda nie jest już tak ładna jak w poprzednie dni), a w chwilę później wierzchołek z pomnikiem Wolności.
Widok na Dunaj:
Trzeci raz w tym roku miałam okazję stać na wzgórzu nad tą piękną rzeką, patrząc na piękne wielkie miasto - i bardzo mnie to cieszy.
Z góry schodzimy w kierunku "Skalnego kościoła", który zamierzamy zwiedzić, po drodze zapędziliśmy się w boczną uliczkę o nazwie Minerva ut. i tam spotykamy pierwsze w tym dniu miejsce, do którego wcale nie zamierzaliśmy trafić, a jest bardzo ciekawe.
Napis jest po węgiersku i po szwedzku, więc Michał, który zna norweski, który jest do szwedzkiego trochę podobny coś nam przetłumaczył.
W willi, którą mamy przed sobą działała w latach 1944-45 ambasada szwedzka. Pracował w niej jako sekretarz Raoul Wallenberg, który wydając fałszywe papiery węgierskim Żydom ocalił życie około 10 000 z nich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Raoul_Wallenberg
Tak wygląda ta willa, obecnie to chyba dom prywatny:
Schodzimy w kierunku "Skalnego kościoła" ale jesteśmy na miejscu około 11.30, a w kościele jest akurat msza św. i nie wolno wchodzić aby go zwiedzać. Ma być otwarty od 12.15.
Wobec tego idziemy zwiedzić termy "Gellerta", które znajdują się tuż obok, chcemy też porównać, czy w dniu poprzednim dobrze wybraliśmy.
Bilety do term Gellerta są droższe, a baseny znacznie mniejsze, więc utwierdzamy się w tym, że wybrałyśmy dobrze.
Natomiast wnętrze jest niesamowite, kilka zdjęć:
Poza tym jeździliśmy sobie pomiędzy piętrami piękną starą windą, taką zamykaną na kratę, jak w "Grand Budapest Hotel".
Kiedy jest 12.15 punktualnie stawiamy się pod skalnym kościołem, kupujemy bilety, dostajemy "audio-quide" po polsku i wchodzimy do wnętrza.
W kościele nie wolno robić zdjęć, więc ich nie mam. Jednak wyposażenie nie jest zabytkowe. Kościół, który istniał tu od średniowiecza został w latach 40 zamknięty, w grotach zrobiono jakieś magazyny i stację meteo. Zakonnicy odzyskali kościół i przyległy do niego klasztor w latach 90. Całe pierwotne wyposażenie zostało zniszczone, obecne jest dość ładne ale współczesne. Jest też "kaplica polska" z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
A tak wygląda kościół z Mostu Wolności, którym przeszliśmy z powrotem na pesztańską stronę Dunaju:
A to sam, bardzo ciekawy most:
Ponieważ Młodzi nie zdążyli zjeść śniadania, więc idziemy coś zjeść do budapesztańskiej Hali Targowej, która jest kolejnym cudem techniki:
Nie mogę odżałować tego, ze w Chorzowie mieliśmy podobną halę targową, ja ją jeszcze z dzieciństwa pamiętam, ale została całkowicie przebudowana w latach 70 i jest brzydkim obskurnym budynkiem, który teraz stoi pusty i nikt go nie chce.
Tak to wyglądało w Chorzowie:
Takie wędlinki to można zakupić (proszę zwrócić uwagę na reklamę)
Po porządnym śniadaniu z lokalnym całkiem niezłym piwem idziemy sobie pieszo brzegiem Dunaju w kierunku Parlamentu, który jest kolejnym celem naszej wycieczki.
Mijamy most za mostem
Aż dochodzimy do niezwykłego i wstrząsającego pomnika - poświęconego pamięci budapesztańskich Żydów, których w ciągu kilku miesięcy 1944 r. około 100 000 zamordowano w Auschwitz. Są to umieszczone nad brzegiem Dunaju wykonane z brązu buty:
Ludzie wkładają do nich kwiaty i karteczki
Jest kilka wycieczek, chyba z Izraela, gdyż mówią językiem, którego nikt z nas zupełnie nie zna i nie jest to węgierski.
A młodzi robią sobie selfie:
A to Most Małgorzaty:
Buda:
Mamy kolejną przygodę, w trawie obok promenady, prawie pod samym Parlamentem Emilka znalazła wyrzucony telefon (starego Samsunga), jakieś dokumenty i szynkę w folii.
Zastanawiamy się co z tym fantem zrobić, tym bardziej ze na ten telefon co chwilę ktoś dzwoni i mówi coś po węgiersku.
W końcu zdecydowaliśmy się oddać w recepcji w Parlamencie i okazało się, że pracujące tam panie znają właścicielkę dokumentów !
Wpadamy do hallu Parlamentu do toalety i na szybką kawę i idziemy dalej.
Parlament od drugiej strony, Michał na jego tle, mówiłam żeby nie zakładał arafatki, bo go wezmą za uchodźcę i jeszcze dostanie od kogoś wp...
Wszędzie na pomnikach są jakieś konie:
Zmiana warty na tle pomnika Lajosa Kossutha:
Idziemy dalej w kierunku centrum miasta i Katedry św. Stefana.
Znowu niewielki pomnik, a pan na pomniku okazał się kolejnym węgierskim bohaterem narodowym (chciaż uważany również za postać kontrowersyjną) - jest to Imre Nagy - premier Węgier w czasie rewolucji w 1956 r. następnie zamordowany w majestacie prawa przez Sowietów.
Michał wynalazł w przewodniku, gdzie jest Muzeum Secesji i Art Deco, więc idziemy do tego domu:
I parę zdjęć z jego klatki schodowej:
Na środku Placu Wolności stoi nadal "Pomnik wdzięczności".
Co ciekawe, jak się w google wpisze "Budapeszt" to podają to miejsce jako centralny punkt Budapesztu i wyświetlają zdjęcie pomnika.
Tuż obok jest ambasada USA, a przed nią też pomnik:
I zaraz dochodzimy do kolejnego pomnika, przed nim na ziemi kwiaty, walizki, kamyczki (jakie się kladzie na macewach) jakieś zafoliowane opowiadania (niestety wszystko po węgiersku). Michał ma taką minę, bo nie rozumie o co chodzi.
Przed tym stoi jakby rusztowanie na którym jest tekst po angielsku, jak go zaczynamy czytać podchodzi do nas jakiś pan i wręcza nam ten tekst. Tłumaczy się, że nie ma po polsku.
Okazuje się, że to pomnik "Okupacji niemieckiej na Węgrzech", węgierski rząd, no co tu dużo gadać chce się wybielić i pokazać, że Węgry również były ofiarą okupacji niemieckiej, tyle że wcześniej były z Niemcami sprzymierzone.
Artykuły o tym pomniku:
http://www4.rp.pl/artykul/1102036-Wegie ... toria.html
http://wyborcza.pl/1,76842,16357971,Rza ... la_go.html
http://jezwegierski.blox.pl/2014/02/Pom ... szcie.html
A tak to wyglądało:
W drodze w kierunku katedry spotykamy dużo milszy i przyjemniejszy pomnik.
Podobno pogłaskanie go po brzuchu przynosi szczęście, nie omieszkałam tego zrobić.
No wszyscy razem wchodzimy jeszcze do katedry, która o tej porze jest za darmo. Parę zdjęć z wnętrza:
Zgodnie z planem idziemy jeszcze na Jarmark Bożonarodzeniowy, który się zaczął właśnie tego dnia. Na jarmarku, jak to na jarmarku - tłoczno i drogo.
Zdjęcie wykonane dla kolegi, który sam konstruuje piece:
Tu było jedzenie, ale bardzo drogie ( w przeliczeniu około 40 zł za miseczkę gulaszu ):
Jakieś inne dzieńdzioły:
Wobec czego kupujemy w sklepie dwa tokaje i idziemy je wypić do hostelu, tym bardziej ze akurat miałam urodziny, więc stawiam te wina.
Po drodze ostatni rzut oka na synagogę i na pomnik na jej dziedzińcu:
Posiedzieliśmy w tym hostelu dobre 4 godziny, długo gadali młodzi opowiadali o Filipinach i Kuwejcie, gdzie byli potem poszli do siebie.
Rano przeczytaliśmy w Internecie o zamachach, ale nie znaliśmy ich skali.
Poszłyśmy ( a właściwie pojechały metrem) z Magdą na autobus, który miał odjazd o 11.45, przy wejściu do metra stało trzech cieciów zamiast dwóch.
Już w poczekalni dostałyśmy SMS, że się spóźni 2 godziny, 1 godzinę później, że spóźnienie wzrosło do 4 godz. a potem, że odjedzie o 17.
Siedziałyśmy cały czas od 11 do 17 na dworcu autobusowym Nepliged, dobrze, że były tam ławki i było ciepło, a na dole było tanie WC oraz niedroga i bardzo smaczna pizza oraz kawa. Na dworcu nie było Wi-Fi, ale jak podjeżdżał autobus i stawał za naszymi plecami to chwilowo, póki tam stał można je było złapać. Więc czytałyśmy wiadomości ze świata z coraz większym przerażeniem.
W końcu autobus przyjechał, dowiózł nas do Krakowa ale byłyśmy tam o 0.15 więc o tej porze kompletnie nic nie jeździ. Spędziłyśmy kolejne 3 godziny na tym dworcu, dobrze że była otwarta nocna kawiarnia i przy herbacie i ciastku dało się przesiedzieć do 3.30 o której miałam autobus do Katowic (Magda o 4.40 do Bielska Białej).
Młodzi jechali następnym autobusem po nas i też był 2 godz. spóźniony.
Obiecali nam oddać pieniądze za przejazd, ale jak na razie nie oddali.
Zasadniczo w planie była Góra Gellerta, Skalny Kościół oraz Parlament, a resztę "to się zobaczy" - udało się nadzwyczajnie.
Kiedyś, w roku o ile pamiętam 1978, kiedy Michała nie było jeszcze nawet w odległym planie razem z Magdą i kilkoma innymi przyjaciółmi po drodze do Rumunii lib Bułgarii spaliśmy na Górze Gellerta w kopce siana i nazwali to miejsce "Hotel Gellert". Hotel o tej nazwie mieści się u stóp góry i ma o ile pamiętam pięć gwiazdek, myśmy mieli gwiazdek miliony na nieboskłonie. Dobrze, że nie padało.
W każdym razie szybko wspinając się alejkami do góry osiągamy najpierw punkt widokowy, z widokiem na miasto (niestety pogoda nie jest już tak ładna jak w poprzednie dni), a w chwilę później wierzchołek z pomnikiem Wolności.
Pomnik Wolności (Szabadság-szobor), wzniesiony w 1947 i przez długie lata poświęcony żołnierzom radzieckim poległym w walce o Budapeszt. Przedstawia on 14-metrową kobietę z brązu trzymającą palmowy liść, ustawioną na 26-metrowym postumencie. Projektantem był Zsigmond Kisfaludi Strobl. Według legendy pomnik pierwotnie miał upamiętniać Istvána Horthyego de Nagybánya, syna Miklósa Horthyego, który zginął na froncie wschodnim w 1942 (był pilotem). W pierwotnej wersji zamiast liścia palmy kobieta miała trzymać w rękach śmigło. Nie wiadomo jednak, na ile ta historia jest prawdziwa. Po 1989 z pomnika usunięto komunistyczne symbole (m.in. czerwoną gwiazdę) oraz napis dziękujący Armii Czerwonej za wyzwolenie miasta.
Widok na Dunaj:
Trzeci raz w tym roku miałam okazję stać na wzgórzu nad tą piękną rzeką, patrząc na piękne wielkie miasto - i bardzo mnie to cieszy.
Z góry schodzimy w kierunku "Skalnego kościoła", który zamierzamy zwiedzić, po drodze zapędziliśmy się w boczną uliczkę o nazwie Minerva ut. i tam spotykamy pierwsze w tym dniu miejsce, do którego wcale nie zamierzaliśmy trafić, a jest bardzo ciekawe.
Napis jest po węgiersku i po szwedzku, więc Michał, który zna norweski, który jest do szwedzkiego trochę podobny coś nam przetłumaczył.
W willi, którą mamy przed sobą działała w latach 1944-45 ambasada szwedzka. Pracował w niej jako sekretarz Raoul Wallenberg, który wydając fałszywe papiery węgierskim Żydom ocalił życie około 10 000 z nich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Raoul_Wallenberg
Tak wygląda ta willa, obecnie to chyba dom prywatny:
Schodzimy w kierunku "Skalnego kościoła" ale jesteśmy na miejscu około 11.30, a w kościele jest akurat msza św. i nie wolno wchodzić aby go zwiedzać. Ma być otwarty od 12.15.
Wobec tego idziemy zwiedzić termy "Gellerta", które znajdują się tuż obok, chcemy też porównać, czy w dniu poprzednim dobrze wybraliśmy.
Bilety do term Gellerta są droższe, a baseny znacznie mniejsze, więc utwierdzamy się w tym, że wybrałyśmy dobrze.
Natomiast wnętrze jest niesamowite, kilka zdjęć:
Poza tym jeździliśmy sobie pomiędzy piętrami piękną starą windą, taką zamykaną na kratę, jak w "Grand Budapest Hotel".
Kiedy jest 12.15 punktualnie stawiamy się pod skalnym kościołem, kupujemy bilety, dostajemy "audio-quide" po polsku i wchodzimy do wnętrza.
W kościele nie wolno robić zdjęć, więc ich nie mam. Jednak wyposażenie nie jest zabytkowe. Kościół, który istniał tu od średniowiecza został w latach 40 zamknięty, w grotach zrobiono jakieś magazyny i stację meteo. Zakonnicy odzyskali kościół i przyległy do niego klasztor w latach 90. Całe pierwotne wyposażenie zostało zniszczone, obecne jest dość ładne ale współczesne. Jest też "kaplica polska" z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
A tak wygląda kościół z Mostu Wolności, którym przeszliśmy z powrotem na pesztańską stronę Dunaju:
A to sam, bardzo ciekawy most:
Ponieważ Młodzi nie zdążyli zjeść śniadania, więc idziemy coś zjeść do budapesztańskiej Hali Targowej, która jest kolejnym cudem techniki:
Nie mogę odżałować tego, ze w Chorzowie mieliśmy podobną halę targową, ja ją jeszcze z dzieciństwa pamiętam, ale została całkowicie przebudowana w latach 70 i jest brzydkim obskurnym budynkiem, który teraz stoi pusty i nikt go nie chce.
Tak to wyglądało w Chorzowie:
Takie wędlinki to można zakupić (proszę zwrócić uwagę na reklamę)
Po porządnym śniadaniu z lokalnym całkiem niezłym piwem idziemy sobie pieszo brzegiem Dunaju w kierunku Parlamentu, który jest kolejnym celem naszej wycieczki.
Mijamy most za mostem
Aż dochodzimy do niezwykłego i wstrząsającego pomnika - poświęconego pamięci budapesztańskich Żydów, których w ciągu kilku miesięcy 1944 r. około 100 000 zamordowano w Auschwitz. Są to umieszczone nad brzegiem Dunaju wykonane z brązu buty:
Ludzie wkładają do nich kwiaty i karteczki
Jest kilka wycieczek, chyba z Izraela, gdyż mówią językiem, którego nikt z nas zupełnie nie zna i nie jest to węgierski.
A młodzi robią sobie selfie:
A to Most Małgorzaty:
Buda:
Mamy kolejną przygodę, w trawie obok promenady, prawie pod samym Parlamentem Emilka znalazła wyrzucony telefon (starego Samsunga), jakieś dokumenty i szynkę w folii.
Zastanawiamy się co z tym fantem zrobić, tym bardziej ze na ten telefon co chwilę ktoś dzwoni i mówi coś po węgiersku.
W końcu zdecydowaliśmy się oddać w recepcji w Parlamencie i okazało się, że pracujące tam panie znają właścicielkę dokumentów !
Wpadamy do hallu Parlamentu do toalety i na szybką kawę i idziemy dalej.
Parlament od drugiej strony, Michał na jego tle, mówiłam żeby nie zakładał arafatki, bo go wezmą za uchodźcę i jeszcze dostanie od kogoś wp...
Wszędzie na pomnikach są jakieś konie:
Zmiana warty na tle pomnika Lajosa Kossutha:
Idziemy dalej w kierunku centrum miasta i Katedry św. Stefana.
Znowu niewielki pomnik, a pan na pomniku okazał się kolejnym węgierskim bohaterem narodowym (chciaż uważany również za postać kontrowersyjną) - jest to Imre Nagy - premier Węgier w czasie rewolucji w 1956 r. następnie zamordowany w majestacie prawa przez Sowietów.
Michał wynalazł w przewodniku, gdzie jest Muzeum Secesji i Art Deco, więc idziemy do tego domu:
I parę zdjęć z jego klatki schodowej:
Na środku Placu Wolności stoi nadal "Pomnik wdzięczności".
Co ciekawe, jak się w google wpisze "Budapeszt" to podają to miejsce jako centralny punkt Budapesztu i wyświetlają zdjęcie pomnika.
Tuż obok jest ambasada USA, a przed nią też pomnik:
I zaraz dochodzimy do kolejnego pomnika, przed nim na ziemi kwiaty, walizki, kamyczki (jakie się kladzie na macewach) jakieś zafoliowane opowiadania (niestety wszystko po węgiersku). Michał ma taką minę, bo nie rozumie o co chodzi.
Przed tym stoi jakby rusztowanie na którym jest tekst po angielsku, jak go zaczynamy czytać podchodzi do nas jakiś pan i wręcza nam ten tekst. Tłumaczy się, że nie ma po polsku.
Okazuje się, że to pomnik "Okupacji niemieckiej na Węgrzech", węgierski rząd, no co tu dużo gadać chce się wybielić i pokazać, że Węgry również były ofiarą okupacji niemieckiej, tyle że wcześniej były z Niemcami sprzymierzone.
Artykuły o tym pomniku:
http://www4.rp.pl/artykul/1102036-Wegie ... toria.html
http://wyborcza.pl/1,76842,16357971,Rza ... la_go.html
http://jezwegierski.blox.pl/2014/02/Pom ... szcie.html
A tak to wyglądało:
W drodze w kierunku katedry spotykamy dużo milszy i przyjemniejszy pomnik.
Podobno pogłaskanie go po brzuchu przynosi szczęście, nie omieszkałam tego zrobić.
No wszyscy razem wchodzimy jeszcze do katedry, która o tej porze jest za darmo. Parę zdjęć z wnętrza:
Zgodnie z planem idziemy jeszcze na Jarmark Bożonarodzeniowy, który się zaczął właśnie tego dnia. Na jarmarku, jak to na jarmarku - tłoczno i drogo.
Zdjęcie wykonane dla kolegi, który sam konstruuje piece:
Tu było jedzenie, ale bardzo drogie ( w przeliczeniu około 40 zł za miseczkę gulaszu ):
Jakieś inne dzieńdzioły:
Wobec czego kupujemy w sklepie dwa tokaje i idziemy je wypić do hostelu, tym bardziej ze akurat miałam urodziny, więc stawiam te wina.
Po drodze ostatni rzut oka na synagogę i na pomnik na jej dziedzińcu:
Posiedzieliśmy w tym hostelu dobre 4 godziny, długo gadali młodzi opowiadali o Filipinach i Kuwejcie, gdzie byli potem poszli do siebie.
Rano przeczytaliśmy w Internecie o zamachach, ale nie znaliśmy ich skali.
Poszłyśmy ( a właściwie pojechały metrem) z Magdą na autobus, który miał odjazd o 11.45, przy wejściu do metra stało trzech cieciów zamiast dwóch.
Już w poczekalni dostałyśmy SMS, że się spóźni 2 godziny, 1 godzinę później, że spóźnienie wzrosło do 4 godz. a potem, że odjedzie o 17.
Siedziałyśmy cały czas od 11 do 17 na dworcu autobusowym Nepliged, dobrze, że były tam ławki i było ciepło, a na dole było tanie WC oraz niedroga i bardzo smaczna pizza oraz kawa. Na dworcu nie było Wi-Fi, ale jak podjeżdżał autobus i stawał za naszymi plecami to chwilowo, póki tam stał można je było złapać. Więc czytałyśmy wiadomości ze świata z coraz większym przerażeniem.
W końcu autobus przyjechał, dowiózł nas do Krakowa ale byłyśmy tam o 0.15 więc o tej porze kompletnie nic nie jeździ. Spędziłyśmy kolejne 3 godziny na tym dworcu, dobrze że była otwarta nocna kawiarnia i przy herbacie i ciastku dało się przesiedzieć do 3.30 o której miałam autobus do Katowic (Magda o 4.40 do Bielska Białej).
Młodzi jechali następnym autobusem po nas i też był 2 godz. spóźniony.
Obiecali nam oddać pieniądze za przejazd, ale jak na razie nie oddali.
- Zakochani w Tatrach
-
- Posty: 3227
- Rejestracja: pn 22 paź, 2007
- Lokalizacja: Zawiercie
andy67 pisze: uznaliśmy że niecałe dwa dni to za mało na miasto pełne atrakcji ... i pojechaliśmy w Tatry
Gdybyście natomiast mieli do dyspozycji 10 dni, to z pewnością - po przemyśleniu ile w takim czasie można by przedeptać cudnych tatrzańskich szlaków - też pojechalibyście w Tatry.
Znam te kalkulacje z doświadczenia własnego. Zawsze mi wyjdzie wynik taki sam - lepiej w Tatry .
Zakochani w Tatrach