Tak to wyglądało post factum - rozwijam oficjalny program imprezy tekstowo i fotograficznie:
Dzień 0 - 2014.08.27 - środa
Z powodu przesunięcia lotu z rana, na przedświt zbiórka o 20-tej przy autobusie i nocny przejazd nim do Warszawy. Trochę pogaduch, trochę drzemki, a niektórzy nawet sobie pochrapali, ale niezbyt hałaśliwie.
Dzień 1 - 2014.08.28 - czwartek
Ostateczna zbiórka wszystkich uczestników na lotnisku przy stanowisku odpraw Rainbow Tours na 2 godziny przed wylotem samolotu, czyli o 2:30.
wylot: Warszawa, Lotnisko Im. F. Chopina
numer lotu: ENT1019
catering: nie
limit bagażu: 20,0 kg
start: 2014-08-28 04:30 - wychodzi na to, że start będzie prawie dokładnie o wschodzie słońca w Warszawie
Lecimy samolotem czarterowym Boening 737-800 - pełen! Sporo pasażerów nico nazbyt podnieconych lotem oraz... napitkami, ale obyło się bez interwencji załogi. Przelot w godzinę i trzy kwadranse. Start i lądowanie niezwykle łagodne. Docieramy do Podgoricy o 06:25
Pierwszy raz w życiu po wyjściu z samolotu wprawdzie niedaleko, ale... szedłem pieszo do hali lotniska. I to się później okazało znamienne dla tutejszych... klimatów.

Już w autobusie na "powiatowym" lotnisku w Podgoricy. Nasz, to ten odbijający się w lustrach po prawej - właśnie ruszamy.
Po przylocie transfer do hotelu w Czarnogórze (hotel znajduje się w miejscowości nad morzem). Przejazd 65 kilometrów realizujemy w godziną.

Po drodze krótka sesja zdjęciowa nad wyspą świętego Stefana - największa atrakcja w czarnogórskich folderach. Kiedyś można ją było zwiedzać. Dziś jest to prywatny kompleks z wstępem wyłącznie dla klientów z bardzo wypchanymi... kontami. Ponoć za leżak na plaży trzeba zapłacić 70€ dziennie...
Autobus - porządny i czyściuteńki, klimatyzowany Merc pozwalał podziwiać nam piękne widoki, ale wyjście z niego po nieprzespanej nocy wprost w bałkański upał, to nie była przyjemność. Przecież w końcu... nie po rześkie powietrze tu przylecieliśmy...

foto - Ewa
To było bodaj najpiękniejsze miejsce na przejechanej nadmorską szosą prawie w całości, małej, ale powalająco pięknej Riwierze Czarnogórskiej. Miasteczko Budwa, a w niej bodaj najpiękniejszy i genialnie położony kombinat hotelowy "Slavenska Plaża". Spędziliśmy w nim dwie noce i zdążyliśmy poznać w całości... a przynajmniej: kilka pokoi, restaurację moloch, ale bardzo sprawny, położenie całości i okolicę... Dwa duże baseny obejrzeliśmy tylko z zewnątrz - jakoś nie było okazji, a właściwie czasu na kąpiel.

Jest taki przesąd - można się z niego śmiać, ale nam się sprawdza: jeśli pierwsza w hotelu kawa jest dobra, to i hotel jest dobry. Nam smakowała zaraz po dopiciu napojów... podróżnych.

Wielkie to było hotelisko i na początku przerażało zawiłością zabudowy... Olbrzymi parking na brzegu terenu całkowicie od słońca zasłonięty gigantyczną baterią solarów. Skomplikowany układ pawilonów przy pomocy zamieszczonej wyżej mapki pozwalał szybko znaleźć dosłownie wszystko. Dla mniej chętnych do wleczenia bagaży jeżdżą tam meleksy.
Pokoje dobrze wyposażone jak na nasze potrzeby z tarasami tak obudowanymi, że nawet nago można się opalać. No i ta... cisza pomimo tłumów gości! Sporo Polaków, ale znacznie więcej Rosjan. Dużo małżeństw z dziećmi...


Na każdej zbiorowej wycieczce tworzą się podgrupy. Nasza składała się - od lewej: Ewa, Halinka, Brygida, Bożenka oraz niezwykle z tego zadowolony

foto - Ewa
...próbujący ogarnąć skomplikowaną logistykę wycieczki autor tej relacji...

Zieleni to tam jest mnóstwo...

Kwitnące kamelie...

foto - Ewa
Oszałamiające bugenwilie...

foto - Ewa
Oczy, aparaty i paluchy co chwila odnajdywały coś pięknego. Ten paluch z prawej strony to mój... przepraszam.

foto - Ewa

foto - Bożenka
Cyprysy, palmy, kwitnące sagowce i... czort wie, co jeszcze? A wszystko to razem zasłaniało otaczające wieżowce - oczywiście także hotele...

Ładne te kwiatki...

Rzeźby zaskakujące pomysłem...

Sporo tam tych rzeźb...

No i bezpośrednio za ośrodkiem plaża i Adriatyk... W tle, na końcu zatoki starówka Budwy - na pewno zaraz tam pójdziemy!

foto - Ewa
Woda czyściuteńka i bardzo ciepła... W sam raz by po podróży zamoczyć nogi.
Ale plaża żwirowa... Piachy to jednak prawie wyłącznie nad naszym zimnym Bałtykiem...

Na bulwarze oczywiście wszelkiej maści bary... Części straganowej nie fotografowaliśmy: jak wszędzie dominuje tu chińszczyzna. Ale z racji końcówki sezonu charakterystyczny smrodek azjatyckich precjozów i ciuchów już... wywietrzał.

foto - Bożenka
Chwila odpoczynku w rzadkim tu kawałku cienia...
Oparłem się o tę sosnę i... upaćkałem koszulę żywicą.

foto - Ewa
Dochodzimy do murów starej cytadeli... Komu by się to nie podobało...?
Pod palmami to my lubimy wszystko... prawie.

foto - Ewa
Ciekawa i wielka, jednopazurowa kotwica admiralicji.
Spory musiał być okręt, któremu służyła...

Zrobiłem dziewczynom dwoma aparatami fajne zdjęcia z perspektywy "żabiej", bo tak zawsze lepiej wychodzą: dłuższe nogi, smuklejsza figura, mniejsze... gabaryty, mniej widać... niedostatki natury :biggrin:
Po prawej pod murem kolejna "admiralicja" - ta ma drugie ucho do wyczepiania z dna...

foto - Ewa
....a w rewanżu za tamto otrzymałem - zdjęcie takie właśnie!
Ces't la vie!

Zauważam u siebie narastającą, niebezpieczną manię robienia zdjęć: Ona-na-tle...

foto - Ewa
Ale i mnie się zdarzają poproszone... ja-na-tle.
Ile jeszcze razy będę musiał powtarzać, że "kto z byle powodu robi zdjęcia w pionie, ten nie przechodzi do historii fotografii...?
Aż syknąłem ze złości...!

Jest i skojarzeniowo nieco polski akcent w tym odległym kraju...
Budwę mocno zniszczyło trzęsienie ziemi w roku 1979, co szybko odbudowano, a Jugosławię ostatecznie rozwaliło trzęsienie polityczne na samym początku XXI-go wieku, czego chyba nikt już nie zamierza "naprawiać"... mam nadzieję.

Lubimy się włóczyć po starych, wąskich uliczkach stąpając po wytartych kamieniach pamiętających stulecia, a może i... milenia.

Starówki na całym świecie "ożywiają" bary, knajpki i stragany...

Czego to ludziska nie wymyślą, by zwrócić uwagę na swój biznes?

foto - Ewa
Po prawej cerkiew św. Trójcy, po lewej wieża dzwonnicza konkatedry św. Jana Chrzciciela - prawie przylegają do siebie te świątynie.

foto - Ewa
Kościołów i cerkwi oraz budowli które ewidentnie takimi kiedyś były, naliczyliśmy tam... siedem na całkiem niewielkiej powierzchni: pięć, może sześć hektarów.

Portal cerkwi św. Trójcy.

Zamczysko niewielkie, i z zewnątrz nawet urokliwe, ale do środka nie wchodziliśmy.

Tuż obok wejścia do zamku skusił nas bardziej... uśmiech tej barmanki.

Jeszcze raz sprawdziła się dobra zasada, że sok z tłoczonych na miejscu pomarańczy należy pić wyłącznie tam, gdzie one dojrzewają na drzewach.

A tuż za murami starej twierdzy oszałamiająco czysty Adriatyk!


foto - Bożenka
Budwiańska marina - można tu wynająć łódź i popłynąć nią na wycieczkę w dowolnie wybrane miejsce niewielkiego wybrzeża czarnogórkiego.
Powoli zbliżał się wieczór, a na plaży jeszcze sporo ludzi...

foto - Ewa
W tle wyspa św. Mikołaja.
Jeszcze jeden spacer nad morzem. Właśnie "ruszały" przy plażach nocne kluby, ale nie mieliśmy ochoty po naprawdę męczącej dobie...
Nie wiem, czy dobrze spaliśmy, bo... spaliśmy!
Dzień 2 - 2014.08.29 - piątek
Po śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu wyjazd w kierunku Parku Narodowego Durmitor, wpisanego na listę UNESCO.
Poznajemy się z naszym pilotem.

Ernest Miedzielski się nazywa i jest geniuszem w swym zawodzie - naprawdę polecamy i to wszyscy bez wyjątku uczestnicy wycieczki, co się bardzo rzadko zdarza.
Z racji tego imienia i bardzo barwnej, dobrej literacko narracji już od pierwszego kontaktu nazwaliśmy go oczywiście "Hemingway", choć on wolał "Cze"...
Krótki przejazd wzdłuż wybrzeża Adriatyku z pięknym widokiem na Wyspę Św. Stefana, najbardziej rozpoznawalne miejsce w Czarnogórze.
To już zrobiliśmy pierwszego dnia, więc kierowca - Macedończyk wybrał krótszą trasę. Tego dnia mieliśmy do przejechania 400 kilometrów, co zbyt miłe nie jest - zwłaszcza po krętych, górskich i bardzo miejscami wąskich drogach... Świetni kierowcy to kolejny plus naszej wycieczki. Zwłaszcza w Macedonii i Albanii zawód kierowcy to zajęcie ekstremalnie ryzykowne, o czym mieliśmy się przekonać naocznie. Na szczęście bez udziału w żadnej kolizji...

Góry zaczynają się tam wprost... na plażach. Panorama Budwy i jej zatoki. Dobrze widoczna wyspa św. Mikołaja - ponoć zamieniana obecnie na "hawajską". Cóż biznes...!
Zaskakuje nas to, że nawet w dolinach przy zabudowaniach, gdzie jest są warunki po temu, prawie nie widać pól uprawnych. Ugory, ugory, ugory... ziemia latami nie tknięta pługiem.
Chyba całe 700 tysięcy Czarnogórców rzuciło wszystko, by zająć się obsługą turystów. Tak na oko, to jest ich tu więcej niż miejscowych...
Następnie przejazd nad Jezioro Czarne, które jest jednym z najbardziej malowniczych jezior w tym regionie, położonym bajecznie pomiędzy szczytami najwyższego masywu Czarnogóry.

Jezioro Czarne okazuje się... zielonym. Ponoć oglądane z gór jest rzeczywiście czarne, ale na długi mozolny spacer nie było ani czasu, ani... chętnych.

A góry wokół są tam... niczego sobie! Zerwy w sam raz do wspinaczki...

foto - Bożenka
My sobie oglądamy, a Ernest "dzierga" te nasze atrakcje... komórką.

foto - Bożenka
Niby stromo to tam nie było, ale bez rąk... się nie dało. Wspinaczka?

foto - Ewa
Wystarczy się trochę obrócić, by kolor jeziora zmienił się na niebieski, więc to jest racja, że fotografię robi nie aparat, a... światło!
Z tymi łódkami na jeziorze była ciekawa historia: dwie panie z naszej wycieczki chciały nimi popływać - nawet niedrogo miały zapłacić. Gdy się jednak okazało, że to one mają wiosłować, bo pan z obsługi jest tam do "wyższych celów" oczywiście zrezygnowały.

Nie wiedziały te panie, że "gondolier" w rzeczywistości jest strażnikiem tamtejszego Parku Narodowego, który z racji gorąca swój "mundur" pozostawił na kołku przy brzegu...

foto - Bożenka
Jak się zrobi fajną fotkę...

foto - Ewa
Właśnie tę...!
Ponoć wiosną w czasie roztopów poziom jeziora dochodzi do samej granicy lasu... jak to w górach.

Spotkaliśmy tam także naszego dobrego znajomego z... Tatr!

foto - Ewa
Fantastycznie sprawdziły się radiosłuchawki! Ernest szedł sobie zwykle na czele grupy i po prostu cicho mówił do maleńkiego mikrofonu, a każdy go doskonałe słyszał bez konieczności tłoczenia się wokół. Potem, w świątyniach i innych obiektach, gdzie jednocześnie było kilka różnych, różnojęzycznych grup zwiedzających ten wynalazek okazał się nie do przecenienia!

Na tej wycieczce mieliśmy tylko śniadania i późnymi popołudniami lub nawet wieczorem obiado-kolacje. Jasne, że głodni nie chodziliśmy, bo korzystaliśmy z prawie każdej okazji w przerwach zwiedzania, by zjeść coś w napotkanych barach czy innych miejscach gastronomicznych, ale bardzo przydała się pogryzka, którą na tę okazję nazwaliśmy sobie dla żartu obrokiem... po prostu. Miałem tego ponad kilogram w walizce, oraz zawsze uzupełnianą niewielką ilość w małym pojemniku plastikowym w torbie "pokładowej", więc łatwo w autokarze i samolotach dostępną, ale we dwójkę nieco rozdając znajomym przez całą ośmiodniową wycieczkę zjedliśmy tego obroku mniej więcej połowę... Skład widać na zdjęciu.
Niezapomnianych wrażeń dostarczy nam widok z mostu rozpiętego między ścianami najgłębszego w Europie kanionu rzeki Tary, która nazywana jest Łzą Europy, ze względu na czystość wody.

foto - Ewa
Jesteśmy 150 metrów nad tą wodą!

foto - Ewa
Taki "luft" robi wrażenie!

foto - Ewa
Po obydwu stronach mostu były rozwieszone wielkie tyrolki i można było nimi przejechać a' 20 €. Ktoś z naszej grupy pojechał, ale post factum nie wyrażał zachwytu.
No bo niby... czym się zachwycać? Jazgotem rolki na stalowej linie? Dla alpinistów tyrolka to jest narzędzie... tylko!

Nawet z boku jest na co popatrzeć.

Tablica poświęcona konstruktorowi oraz budowniczemu wraz z rozmiarami mostu...
Następnie obfitujący w malownicze pejzaże przejazd w kierunku Kosowa.

foto - Ewa
A góry to oni tam mają wymarzone do turystyki pieszej i wspinaczki! Brak tylko porządnej infrastruktury.
No i te wąskie drogi... Skały przelatywały nam dosłownie pół metra od okien autokaru!

foto - Ewa
Rzeki o niezwykłej dla nas czystości wód!
Wieczorem zakwaterowanie, obiadokolacja i nocleg w hotelu.
Dzień 3 - 2014.08.30 - sobota
Śniadanie.

Kosowo wita nas niezwykłymi widokami: instalacje elektryczne nie są ich mocną stroną.

Ale za to... jak są fotogeniczne...!?

Trochę przypominamy japońskie wycieczki: parking, wypad z autokaru i wszechobecny chrzęst... migawek!
Po lewej stronie budka strażnicza policji, a za nią (tu niewidoczne) wejście do monastyru.
Nie da się tam wejść bez zameldowania się u policjantów, którzy wpuszczają tylko tych, na których zgodę wyrazi klasztorna furta. Co kraj, to... obyczaj.

Widoki są tu po prostu piękne i bez aparatu fotograficznego sam bym się czuł tu... głupio.
Zwiedzanie Patriarchatu w Peci, położonego u wrót wąwozu Rugowy, gdzie podziwiać będziemy ikonę serbskiego prawosławia, zabytkową cerkiew z XIV w., wyróżniającą się nietypową konstrukcją oraz pięknie zachowanymi freskami.

Resztki fundamentów pierwotnej zabudowy klasztoru...

Takie miejsca skłaniają do zadumy...

foto - Ewa
To wszystko to podobno jest jedno bardzo stare drzewo morwy czarnej. Zapewne rozmnażali je przez odkłady...

foto - Bożenka
Owoce choć paskudnie plamią, to są niezwykle smaczne. Szkoda tylko, że te dostępne z ziemi już były pozrywane, ale kilku dosięgnąłem.

foto - Ewa
Przez teren klasztoru płynie rzeczka z wodą tak czystą, że nadaje się do picia - nie próbowaliśmy w przeciwieństwie do oferowanej nam przez siostrzyczki rakii - kto chciał to kupił.
Dla mnie to był ordynarny bimber... Naszej góralskiej śliwowicy też nie znoszę - nawet tej łąckiej.

foto - Ewa
Tuż obok dzwonnicy mieścił się sklepik z pamiątkami i tą rakiją - sprzedaje siostrzyczka, która nas oprowadza... Ponoć sama vice... przeoryszy!
Tu nie wolno fotografować nie tylko w cerkwiach, ale także siostry przewodniczki.
Jeszcze by ktoś wpuścił do internetu fotkę zakonnicy z butelką bimbru w jednej, a pieniędzmi w drugiej ręce...! Zgroza, choć... skrzętnie praktykowana. Pecunia non olet!

A to już główny obiekt: cztery cerkwie w jednym kompleksie. Konstrukcja wcale nie taka znów nietypowa. Potem się okazało, że wejścia z jednego przedsionka do kilku cerkwi to na Bałkanach obraz może nie nagminny, ale dość częsty.

Klasztorny cmentarz...

foto - Ewa
Zadbane te groby... Cóż, siostrzyczki wstają o świcie i coś pożytecznego muszą zrobić z całym bożym dniem...

Dom mieszkalny sióstr zakonnych...
W pobliżu położona rezydencja Patryjarchy Kosowa wydaje się przy niej zadziwiająco skromna.
Chyba nikt z naszej wycieczki nawet jej porządnie nie fotografował...

foto - Ewa
Ślicznie tu jest...

foto - Ewa
Trudno oprzeć się pokusie utrwalenia fotką swojego tu pobytu...
W tle czerwony dach rezydencji Patryjarchy.
Następnie przejazd do Prištiny, stolicy Kosowa...

Elementy związku z kulturą turecką są tu dość powszechne...
Zdjęcie strzelone z jadącego autokaru i stąd ta niebieska poświata.

Schody katedry pw. bł. Matki Teresy z Kalkuty.
Do ścisłych związków z Matką Teresą roszczą sobie prawa Albańczycy, Macedończycy, ale także Kosowarzy... Ernest twierdzi, że tak należy ich nazywać.

Wnętrze katedry zaskakuje swą prostotą... Może dlatego, że jest dopiero co otwarta.

Piękna, bo urzekająco prosta w kształcie chrzcielnica w świątyni.
Zobaczymy m.in. futurystyczną bryłę biblioteki...

Tam zaraz futurystyczną! Czadry (łamacze promieni słonecznych) na oknach rodem wprost ze średniowiecza w centralnej Azji...
Pomnik Skanderbega...

Skanderbeg to ponoć jeden z najsłynniejszych w dziejach... janczarów. Tak, tak! Tych samych, co to Longinus Podbipięta w Zbarażu trzech ściął jednym cięciem miecza.
Skanderbeg najbardziej i wręcz tu powszechnie znany jest z etykiet produkowanych na Bałkanach koniaków, brandy oraz znacznie mniej wykwintnych alkoholi - próbowaliśmy, a jakże!

To się musi kiedyś skończyć jakąś kolosalną awarią i... pożarem miasta na wielką skalę.

foto - Ewa
Trudno oprzeć się wrażeniu, że kultury przemieszały się tu bardzo głęboko. Ta cerkiew swą bryłą przypomina do złudzenia meczet. Gdyby nie krzyż na kopule i dzwonnica... można by się pomylić. Zresztą, nie raz tu przerabiano cerkwie na meczety i... na odwrót po kolejnej wojnie. A wojen pod byle pretekstem w historii Bałkanów nie brakowało nigdy.

foto - Ewa
Ten budynek równie dobrze mógłby stać w... Warszawie. Trochę przypomina Hotel Saski na Placu Bankowym... ino znacznie mniejszy.

Meczety lubię zwiedzać, a tutejszy islam jest ponoć całkiem odmienny od tego, którym nas straszą w mediach.
W każdym razie, nikt tu na mnie w żadnym z meczetów kosym okiem nie spojrzał...

Ale te drutowiska przerażają...

Ernest wyznaczył nam miejsce kolejnej zbiórki pod tym żółtym kotem. No to człapiemy w tym kierunku...

foto - Bożenka
Barwny pomnik Newborn – pochodzący z 2008 roku symbol ogłoszenia niepodległości Kosowa.
Coś mi za bardzo ten pomnik niepodległości przypomina... polowy mundur moro. Niepodległość i militaria na pomnikach, to nie jest oznaka spokoju w narodzie...
No i jeszcze ta reklama paintball'a w tle...
Dalej odwiedzimy Graczanicę – jeden z kosowskich monastyrów wpisanych na listę UNESCO.

Urokliwe miejsce...

Choć te druty kolczaste wskazują na twarde i zdecydowanie odmienne widzenie świata po obydwu stronach muru...
Przejazd do Prizrenu.

Meczet Sinan Paszy w Prizren...

Kopuła meczetu od środka.

...jego wnętrze,

...dwujęzyczny Koran,



...i kilka jego wersji w oryginale

foto - Ewa
Do meczetów od wschodu do zachodu słońca można wejść bez przeszkód, ale oczywiście boso...

Cerkiew św. Mikołaja w pobliżu meczetu. Przed wejściem, za drugim od prawej filarem jest formalny posterunek policji, ale miło się do nich uśmiechamy i wpuszczają nas bez jednego słowa. Zastrzegają tylko, że wewnątrz cerkwi nie wolno fotografować. Nic nowego dla nas. W Kosowie w żadnej cerkwi nie wolno fotografować. W Polsce zresztą także...

I kościół katolicki nieopodal...
Niestety, jak to w kościołach katolickich: poza nabożeństwami zazwyczaj są zamknięte, a podczas mszy to my sami nie chcemy ich zwiedzać...

foto - Ewa
Ten kamienny most ma ponoć ponad 300 lat! Za nim po lewej Szadrawan - dzielnica turecka.
Oj, podobają się nam tamtejsze kafejki i zapewne zajrzymy tam wieczorem...

A nad miastem góruje rozległa bizantyjska twierdza Kiljaja
Wieczorne słońce zdecydowanie "ociepla" barwy rozległego zamczyska...

Prizren nocą...
Taki widok mieliśmy z okna hotelu...
No i oczywiście bladym świtem urokliwą pobudkę muezina...
Dzień 4 - 2014.08.31 - niedziela

Nasz hotel rano...
Po śniadaniu zwiedzanie Prizrenu, najbardziej malowniczego i wielokulturowego miasta w Kosowie, nad którym góruje bizantyjska twierdza Kaljaja. Podczas spaceru wąskimi uliczkami centrum nadającymi mu orientalny charakter zobaczymy m.in. meczet Sinan Paszy, czy cerkiew św. Mikołaja.

Jest niedziela i msza, więc drzwi otwarte... zwiedzamy jednak tylko z zewnątrz...
Przejdziemy też przez XVII-wieczny kamienny most turecki oraz Szadrawan – ulubione miejsce spacerów i wypoczynku tutejszych mieszkańców.
Idziemy, choć byliśmy tam o zmierzchu. W świetle dziennym wygląda to jednak nieco inaczej...

Antena satelitarna na tej ruinie delikatnie to ujmując... dziwi.

To ponoć kiedyś było bardzo szacowne gimnazjum...

Ale XVII-wieczny most w świetle dziennym wydaje się jakiś... okazalszy.

Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę, jak wyszedłem na tej fotce?
Po spacerze przejazd w kierunku granicy z Macedonią przez zachwycające przyrodą pasmo górskie Šar Planina.

foto... ktoś przygodny aparatem Bożenki
Przełęcz jak przełęcz... ważne że można było trochę nogi rozprostować.
Po dotarciu do stolicy Macedonii - Skopje...

Stadion narodowy w Skopie...

Narodowa flaga Macedonii... Przez ostatnich kilka lat kilkakrotnie była zmieniana, ale nadal bez problemów można kupić każdą jej wersję.

Wnętrze kopuły kolejnego meczetu... Z wolna zaczynają się nam zamazywać nazwy...

Do poprzedniego zdjęcia musiałem się położyć centralnie pod środkiem kopuły...
Stara Čaršija - dawny turecki bazar położony u stóp wzgórza z twierdzą Kale. To orientalna w charakterze plątanina uliczek z warsztatami, meczetami i łaźniami oraz zabytkowymi zajazdami.

Wymieniamy trochę euro na denary macedońskie i zagłębiamy się w uliczki bazaru, gdzie wśród marnych bud są także takie witryny złotników...

Do starej łaźni zaglądamy tylko przez okratowaną bramę...

foto - Ewa
Dachy tej łaźni...

foto - Ewa
Daniel, trochę Polak, trochę Macedończyk - opowiadał naprawdę ciekawe rzeczy.

foto - Bożenka
Snuliśmy się niespiesznie pomiędzy straganami...

foto - Halinka aparatem Bożenki

Zaułki, deptaki, kawiarenki...

Twierdza Kale... To od niej zaczynaliśmy zwiedzanie.
Wchodzimy w nową część miasta...

Pomnik Filipa, ojca Aleksandra Macedońskiego jest naprawdę ogromny i od razu budzi kwestię: poco komu tak wielki monument?
Ponoć czekają nas dalsze...

Pomnik Macierzyństwa - ewidentnie kojarzący się z matką Aleksandra Wielkiego wydaje się dużo lepiej skomponowany niż ten w tle...

Koślawo nadęte budynki rządowe nieodparcie kojarzą się nam z mocno przesadzonym monumentalizmem... Lichenia...
Im biedniejsi przyjezdni, tym lepiej dla... rezydentów...?


Jak się to sfotografuje z dużej odległości ze sztafarzami, to nawet da się oglądać...

foto - Bożenka
Bizancjum czy Rzym, oto jest pytanie!

No i jest to cudo sztuki rzeźbiarskiej! To po prostu przytłacza swym ogromem jak świątynie egipskie. Chyba nawet w tym samym dokładnie celu...

foto - Ewa
Gdy człowiek jest wzrostem mniejszy od siedzącego lwa...

Wsparta... ogonem.

Tuż obok, na placu zaznaczone miejsca węgłów domu, w którym urodziła się Matka Teresa z Kalkuty. Obok stragan jak... gdyby nigdy... nic.

I mała, zadziwiająco skromna w tym otoczeniu tablica poświęcona Jej pamięci...

foto - Ewa
Jest i coś z Champs-Elysées...

Wreszcie jakaś rzeźba uliczna w ludzkiej skali.

foto - Ewa
I tuż obok druga, dosłownie po przeciwnej stronie niezbyt szerokiej promenady.
Obie znamiennie blisko zwalistego monumentu bohatera narodowego...

Z odległości circa 300 metrów to już ten pomnik Aleksandra da się nawet oglądać...
Dla chętnych wizyta w Domu Pamięci Matki Teresy z Kalkuty.

Z zewnątrz nam się podoba...

Wewnątrz skromnie, właściwie tylko zdjęcia...

foto - Ewa
A przed Domem Pamięci pomnik skromny na miarę głoszonych przekonań Matki Teresy...

foto - Ewa
Tuż obok okazała budowa: meczet to będzie czy cerkiew...?

Ściana starego dworca kolejowego - dziś jak widać muzeum - z zegarem, który zatrzymał się w momencie straszliwego trzęsienia ziemi w roku 1963-cim i już nigdy nie ruszył.
Ponoć 80% ówczesnego Skopie legło w gruzach. Potem budowano nowe, coraz wyższe domy zasłaniając kolejnymi obsypujące się fasady starszych. Praktykują to do dziś...

Stary kamienny most łączący stare i nowe Skopie... Po prawej widać nowszą jego część.

Kwaterujemy się w hotelu w stylu "środkowy Gierek" na przedmieściach, a wieczorem idziemy pieszo do centrum...
Nocą to wygląda lepiej...

Przynajmniej nie widać kontrastów z resztą zabudowy...

A tańczące fontanny pod pomnikiem Aleksandra to nawet są ładne...




Się nam podoba ten taniec światła i dźwięków! Zwłaszcza że tuż obok w kawiarence można się napić porządnego macedońskiego wina za rozsądne pieniądze...
Można płacić w € - wolimy "czarny" kurs (1€ = 50 denarów) niż wymieniać w kantorze (1€ = 63,13 den.) a potem zostać z nigdzie nie wymienialną walutą.
Za PeWEks'ów też u nas tak było...

Jest wyjątek!
Macedońska 5-cio denarówka - circa 35 naszych groszy! - jest dość ładna i świetnie nadaje się na pamiątkowy brelok. Zabieram dwie takie do kraju.
Moneta ze stopu miedzi warta poniżej 35 groszy i jej średnica 27,35 milimetra! Takie nadęte przerosty są tu znamienne - zapewne kiedyś zgubią i tak biedną Macedonię.
Już coś z tym próbują robić. Moneta z roku 1993-go po oczyszczeniu okazała się z brązu, a ta druga z roku 2008-go z... mosiądzu - potanili kruszec!

A to już mój telefon z brelokiem z tej starszej monety. Inny by się chwalił...!
Zdjęcie oczywiście zrobione już w domu...
Dzienny przejazd autokarem ok. 98 km.
Dzień 5 - 2014.09.01 - poniedziałek
Pakowanie, śniadanie i... siup do naszego autokaru.
Na ulicach dużo dzieci i młodzieży z plecakami. Jest 1-szy września i zaczyna się rok szkolny!
Przejazd do Kanionu Matka - najpiękniejszego w Macedonii, utworzonego na rzece Treska w pobliżu stolicy, Skopje. Rejs łódkami, zwiedzanie jaskini.

Doliny górskich rzek w Macedonii są bardzo wąskie i strome, jak to w wapieniach. Widać, że zmusiło to budowniczych tamy do umieszczania maszynerii elektrowni w drążonych w zboczach tunelach... Dojeżdża Daniel.

Ścieżka dojściowa dla turystów też była wykuta w ścianie...

foto - Ewa
Tama od strony naporowej. W centrum zdjęcia awaryjny przelew maksymalnego dopuszczalnego poziomu.

foto - Ewa
Znajomy znak: tu zaczyna się biały szlak turystyczny do kolejnej tamy, a może i pod drogi wspinaczkowe...

foto - Ewa
Póki co szlak jest bardzo wygodny...

foto - Ewa
Tu też jest cerkiew...

Zapewne i pod wodą skały są bardzo strome...
Stąd zapewne utyskiwanie Daniela: ładnie tu, ale prądu z tego mało.
Wystarczy trochę znajomości fizyki, by wiedzieć: dlaczego?
Płyniemy z Danielem, a Ernest zostaje w przystani...

Widać, że Macedończycy dostrzegają już swoje szanse w udostępnianiu tych ścian wspinaczom.
Ścieżka poniżej gigant-haka ma ponoć 6 kilometrów aż do kolejnej tamy. Jest w różnym stopniu zabezpieczona i nie wszędzie nadaje się dla wycieczkowiczów...

foto - Ewa
Ależ ściana do... zrobienia!

foto - Daniel

foto - Daniel
Płyniemy oczywiście w kapokach, a Daniel naszymi aparatami robi nam zdjęcia.
To była jedyna z trzech naszych łódek bez zadaszenia, co pozwalało na wygodne fotografowanie.

foto - Ewa
Ale podczas mijanki "obstrzelaliśmy" się solidnie.

foto - Ewa
Daniel fotografuje naszymi aparatami i oczywiście cały czas prowadzi narrację...

Kapoki są zawsze niewygodne, ale te akurat były niezbyt krępujące, a nawet dość twarzowe...
Inna sprawa, że w twarzy widać więcej obawy niż zachwytu pięknymi tu widokami.

foto - Ewa
Brygida wolała kapok taki bardzie profesjonalny - kajakarski!

foto - Ewa
Wahania poziomu wody są tu znaczne...
Gniazdują tu ponoć dwie pary orłów, więc się rozglądamy także po niebie...

foto - Ewa
Ładne, no to... klaps!

Przed wejściem plan jaskini...
Dosłownie przed samym wejściem do "dziury" Daniel wypatruje jednego orła.

foto - Ewa
Ostatnie spojrzenie za siebie i... wchodzimy!




Ładne te krasy...
Wracamy oczywiście łódką zadaszoną, by inni też mogli wygodnie pofotografować.
Przed samym dopłynięciem spostrzegamy parę orłów krążących nad kanionem. No, to już jest nasze szczęście niebywałe - rzadko kiedy da się tu coś takiego zobaczyć.
Do sfotografowania wysoko krążących ptaków trzeba by mieć znacznie poważniejszy i cięższy sprzęt niż nasz wycieczkowy...
Cerkiew św. Mikołaja z XIII w. okazała się stać na samej górze tego przepaścistego wąwozu, więc chętnych do żmudnej wspinaczki nie było...
Daniel nas pożegnał, bo spieszy się do kolejnej grupy - taka robota!
Przejazd do Tetova...

Wreszcie jakieś ślady częściowej przynajmniej uprawy ziemi...
Tetowo słynie z unikatowego meczetu Šarena Džamija, czyli Malowanego Meczetu. Jego elewacja, a przede wszystkim wnętrze, jest niezwykle bogato pokryte malowidłami o bardzo intensywnych barwach i różnorodnych wzorach.

Tak go widzieliśmy z zewnątrz...

Wnętrze kopuły...

foto - Ewa
Żyrandol...

Ściany z balkonikami...

foto - Ewa
Detal malowidła...

Meczetowa "ambona" i absyda skierowana oczywiście w stronę Mekki.
Szybki, nie wymagający flesza automat jest w takich sytuacjach niezastąpiony...

foto - Ewa
Bywa, że prostym aparatem i bez flesza zrobi się bardzo nastrojowe zdjęcie... Brawo Ewa...!

foto - Ewa
Napisów nie rozumiemy, ale piękno po prostu się... czuje!

Tym modlącym się obecność giaurów i chrzęst oraz błyski fleszy wydawała się w ogóle nie przeszkadzać... na szczęście dla nas oczywiście.
Te mądre księgi (korany?) są własnością meczetu i korzysta się z nich jak w naszych czytelniach.

W wykuszach okiennych leżały muzułmańskie "różańce" do użytku wiernych...
Przy wyjściu były obrazkowe instrukcje, by ich nie zabierać. Pewno mieli smutne doświadczenia z turystami...

foto - Ewa
Rzut oka na fasadę...
Przejazd widokową trasą wzdłuż Kanionu rzeki Czarny Drim przez Park Narodowy Mavrovo.

Ha...! Nie tylko Tatrzański Park Narodowy jest dumny z kozic. Miałem wątpliwości co do identyfikacji, ale skoro na tablicy była łacińska nazwa Rupicapra rupicapra... jestem pewien.

Tablica wejściowa, mapa, regulamin... identycznie jak u nas...

Rosło tego mnóstwo po rowach - ja bym chwastem tego nie nazwał...

Elektrowni wodnych fotografować tam nie wolno - jak u nas za ancien regime'u... Był nawet jakiś strażnik, który próbował niemrawo interweniować, ale go zbyliśmy... kompletnym milczeniem. Okazał się kompletnie bezradny, jak zresztą uprzedzał Ernest.
Odwiedzimy także słynącą z proklamowania samozwańczej „republiki” i hucznego karnawału, wioskę Vevčani.

Obok siebie dwie wersje narodowej flagi Macedonii. Ta z prawej, to jest już zabroniona - aleksandryjska.

Ach, to kwiecie...!

Młyn wodny mielący właśnie kukurydzę...

foto - Ewa
Wylot wody z koła młyńskiego.

U nas by takie krasnale nazwali obciachem, a tu... pasuje jak ulał!
Chwila oddechu nad Vevčanskim Potokiem.

foto - Ewa
Woda krystalicznie czysta, ale światło zaczyna się robić takie jakieś... rozproszone...

Uśmiechy z przekąsem, bo nad głowami zaczyna się chmurzyć na poważnie...
Chwilę potem zagrzmiało i... lunęło!
Przejazd do Ochrydu.
Zakwaterowanie, obiadokolacja, nocleg. Dla chętnych Wieczór Macedoński z folklorem.

Przyjęto nas... godnie.

foto - Ewa
Regionalne specjały... Smaczne!

foto - Ewa
Wino białe i czerwone - obydwa dobre, ale do tego niewielkiego stakana rakii musiałem wypić prawie pół litra wody!

Była muzyka i tańce regionalne...
O naszych późniejszych tańcach oraz chóralnych śpiewach do północy już ponoć krążą w Ochrydzie legendy i... słusznie!
Przejazd autokarem ok. 175 km.
Dzień 6 - 2014.09.02 - wtorek
Po śniadaniu zwiedzanie Ochrydu.
Wreszcie mamy dzień bez pakowania się z walizami do autokaru!
Żeby nie było zbyt fajnie, to w nocy ponoć grzmiało, rankiem dosłownie lało, a po śniadaniu mżyło i to tak... długodystansowo...
Zaczynamy od centralnego placu w Ochrydzie

Święty Cyryl jako mędrzec nie wzdragał się i przed takimi... wizytami.

Ernest nawet w deszczu potrafił mówić tak ciekawie, że słuchaliśmy.

Do pomocy miał Janę, bardzo sympatyczną Macedonkę...

Było po prostu mokro...

foto - Ewa
Niejako po drodze wchodzimy do fabryki papieru czerpanego, a tam widzimy kopię maszyny drukarskiej Gutenberga, jak twierdzi właściciel.
Kopia to może jest... jakaś, ale ta mosiężna śruba z gwintem trapezowym i śruby z łbami sześciokątnymi, nijak nie pasują do maszyny Gutenberga, ani nawet do jego czasów...

Cerkiew, a obecnie sala koncertowa z bardzo dobrą akustyką...

Znów siąpi...
Podczas spaceru zobaczymy m.in. antyczny teatr

foto - Ewa

Ponoć natrafiono na ślady tego teatru przez przypadek podczas kopania jakichś fundamentów. Ciekawe: kto, kiedy i po co go zakopywał w tak kamienistym terenie?
Zwiedzimy cerkiew św. Bogurodzicy Perivlepta z cennymi freskami

Dużo tych cerkwi zwiedziliśmy, ale jakoś się nam nie znudziły...

Ale tego dnia przerwy w zwiedzaniu woleliśmy spędzać pod dachem...
Wzgórze Plaošnik.

Imponujące...!

Baptysterium...

Słuchawki słuchawkami, ale kontakt wzrokowy jest ważny!

W tej jednej cerkwi dopuściłem się świętokradztwa - strzeliłem fotkę!
Na usprawiedliwienie powiem, że cały czas świecił na nią z bliska... halogen.
W pobliżu cerkwi stragany z tutejszą specjalnością - perłami ochrydzkimi. Kupujemy drobiazgi, bo w tych oficjalnych sklepach z "oryginalnymi" z certyfikatami ceny są o wiele wyższe, a jakość optycznie taka sama. Śmieszna jest ta oryginalność, gdy wszystkim wiadomo, że tutejsze wszystkie "perły" są sztuczne i robione z łusek małych rybek...

Wokół cerkwi właściwie same tereny wykopaliskowe...

foto - Ewa
Dla chętnych wejście na mury Twierdzy cara Samuela górującej nad miastem.

Chętnych nie było... jakoś.
Zwiedzanie zakończy pocztówkowy widok na cerkiewkę św. Jovana Kaneo, usytuowaną na wysokim klifie ponad wodami jeziora.

Cerkiew przepiękna, jezioro ładne, ale to niebo... takie sobie - nie pada... momentami.

Poczęstowali nas po łyku rakii, ale miny nadal... kwaśne!

foto - Ewa
Choć, jak widać... nie wszystkie.

Wracamy łodziami do centrum Ochrydu - chwilowo nie pada!

Zjedliśmy tam naprawdę wyśmienitą zupę rybną!

Tak działa błogosławieństwo (z lewej!) i choćby skrawki błękitu nad głową!
Dla chętnych wycieczka - rejs statkiem do monastyru Św. Nauma, mistycznego miejsca, gdzie według legendy przykładając ucho do grobowca można było usłyszeć bicie serca świętego.

Płyniemy i to w słońcu!

Oczywiście pod flagą macedońską - przez Jezioro Ochrydzkie przebiega granica macedońsko-albańska, a pogranicznicy nigdzie na świecie nie znają się na żartach...

Po drodze wioska na palach - taki ichni... Biskupin...

foto - Bożenka
...tylko znacznie mniejszy.






Ładujemy się na nasz stateczek i płyniemy dalej...

U świętego Nauma pogoda znów znakomita!


...i pawie.

Znalazłem na trawniku nieco już zniszczone pióro ze skrzydła pawia i zabrałem je do kraju - lubię takie właśnie pamiątki.

foto - Ewa
Gdyby jeszcze w tych pięknych cerkwiach można było fotografować...
Dzisiejsze aparaty nawet w ciemnawych pomieszczeniach nie wymagają już fleszy, co widać na naszych fotkach z meczetów, a argument obrony interesu sprzedaży własnych pocztówek i albumów...
Przecież sprzedaż tego jest i tak... tak znikoma, że interesu się i tak nie zrobi... już nigdy!

foto - Ewa
Jana i Ernest - naprawdę świetny duet przewodników.
Znajdziemy się także w niesamowitym miejscu, gdzie słychać jedynie odgłosy przyrody. To rezerwat źródeł rzeki Czarny Drim.

Znów zapraszają nas na łódki...

Lidka - to ona była głównym i formalnym prowokatorem tego naszego wędrowania po Bałkanach.

foto - Ewa
Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal...!

foto - Bożenka
Nie wszyscy lubią... bujanie!

foto - Bożenka
Coś w tym jest, że jak ktoś zobaczy obiektyw od przodu, to zaczyna robić... miny.

Ten żółw też nie lubił...
Obiadokolacja i nocleg w tym samym hotelu.
Dzień 7 - 2014.09.03 - środa
Po śniadaniu przejazd w kierunku Albanii


Albania wita nas... bunkrami. Ponoć było ich w całej Albanii aż 700 000 - zgroza!
Miasto o tureckiej nazwie Elbasan położone nad rzeką Szkumbin

Tu też panuje elektryfikacyjna samowolka...

Trzykołowe stragany - ciekawy pomysł!
Udamy się do stolicy i największego miasta Albanii - Tirany. Spacer po nim rozpoczniemy od Placu Skanderbega – największego bohatera narodowego Albanii. W sercu współczesnej Tirany znajduje się najstarszy zabytek stolicy – XVIII-wieczny meczet Ethnem Beya.

foto - Ewa
Pomnik Skanderbega...

Nasz albański przewodnik prowadzi nas wprost do meczetu...
Pytamy: skąd tak dobrze zna język Polski?
Odpowiada, że studiował w Polsce, ale z jego słów wynika, że to było wyłącznie dla dzieci bardzo wysokich partyjnych dygnitarzy... No cóż... też znamy tę zasadę.

foto - Ewa
Przedsionek...

Kopuła meczetu...

foto - Ewa
Jedna ze ścian...
h

Osłonięty balkon dla kobiet muzułmańskich. Kontakt wzrokowy kobiety i mężczyzny w meczecie jest zabroniony!
A nasze panie wchodziły na "męskie" dywany, fotografowały i nikt im złego słowa nie powiedział...

Ponoć na tych dwóch arkuszach, każdy wielkości mniej więcej A3 jest zapisany cały Koran...

foto - Ewa

Plac Skanderbega otaczają budynki rządowe zbudowane tu przez Włochów.

Albański policjant zawsze trzyma radiotelefon przy twarzy, a lizakiem bez przerwy macha jakby oganiał się od much...
Ponadto zobaczymy Piramidę (kiedyś mauzoleum Envera Hodży)

Chyba tego Hodży tu nie lubią...

foto - Ewa
Tu zaczyna się ta niegdyś niedostępna dla zwykłych ludzi dzielnica rządowa...
Dziś też ta architektura źle się kojarzy.

foto - Ewa
Tak poprzerastany płot tej "niedostępnej" dzielnicy nam się akurat podoba.

foto - Ewa
Palmy mają ładne!

Pomnik bunkra i kawałka muru berlińskiego... ciekawy pomysł...

Kawa i lody! Tego nam było trzeba po tych... rewelacjach.

A po posiłku należy chwilkę odpocząć...

foto - Ewa
Jest polski akcent...

Skąd my znamy tę retorykę...?
Następnie odwiedzimy miasto Szkodra, gdzie odwiedzimy owianą legendą twierdzę Rozafy, majestatycznie usadowioną na wzgórzu, z którego rozciąga się przepiękny widok, nie tylko na leżące u jej stóp miasto, ale też na największe na Bałkanach malownicze jezioro Szkoderskie, podzielone między sąsiadujące ze sobą Albanię i Czarnogórę.

Nasz autokar i kierowca...
Z racji bardzo marnej pogody z drapania się pod górę w deszczu i... żadnych widoków nie zobaczenia, rezygnujemy z tej atrakcji. Za to zrywamy dziko rosnące figi - są naprawdę smaczne, oraz granaty - jeszcze niedojrzałe.

foto - Bożenka
Ale te limonki rwane wprost z krzaka przy płocie były świetne w smaku!

Zajadamy się też niezłą albańską chałwą...
Przejścia albańsko-czarnogórskiej granicy nie będziemy wspominać miło...
Na szczęście nasz albański pilot pomógł Ernestowi uporać się z kompletnie pijanym albańskim policjantem... Po prostu wziął go "za wszarz", wyprowadził z autobusu i kazał siedzieć na krzesełku przy płocie. Potem się nam pochwalił, że jego ojciec jest nadal jakąś bardzo wysoką państwową szychą. Pożegnał się z nami i gdy wysiadł.... odetchnęliśmy.
Czarnogórski policjant wszedł do autokaru, obejrzał z uśmiechem pokazywane mu paszporty i... tyleśmy go widzieli.

foto - Bożenka
Razem to było ponad 1 200 kilometrów... widoków za oknami autokaru.
Humory poprawia nam perspektywa kolacji, noclegu, śniadania i porannego spaceru w znanym nam już ośrodku w Budwie - Slovenska Plaża. Polubiliśmy ten kombinat.
Zakwaterowanie w hotelu, obiadokolacja...
Wieczorne wino popijaliśmy w pokoju przy otwartym oknie, bo tuż za nim produkował się dobry gitarzysta z urokliwym głosem.
Znów dobrze spaliśmy.
Przejazd autokarem ok. 240 km.
Dzień 8 - 2014.09.04 - czwartek
Śniadanie...

Było smaczne, obfite jak to przy szwedzkich stołach i zakończone dobrą, mocną kawą.

W takich nastrojach wybieramy się na ostatni spacer po Budwie...

Cóż, pewnie zasłużyłem na to... politowanie...

Tylko kwiatki uśmiechają się... zawsze.

Dojrzałe oliwki nad naszym tarasem.

Nasze bagaże już w hotelowym depozycie, więc idziemy kupić ostatnie pamiątki...

Z przeogromnej oferty azjatyckiej proweniencji badziewia wybrałem taki 8-io centymetrowej długości magnes na lodówkę - sfotografowany właśnie na niej.

Ostatnie lody w tym mieście...

Ostatni spacer tą plażą...

foto - Bożenka
Tak, to Ewa namówiła mnie na tę wycieczkę - właśnie Jej za to dziękuję.

foto - Ewa
A tu rosła... figa!

Polubiliśmy Budwę i ten hotel!
[img]http://skibicki.pl/08/images/Balkan2014/dscn1733.jp