Hubert, ja i Przemek. Obładowani plecakami o 8 rano meldujemy się w sobotę w Murowańcu. Wpis do księgi, kanapka i idziemy pod ścianę. Najpierw ścigamy się kto pierwszy na Karbie (Przemek przez pojezierze, ja i Hubert od strony czarnego stawu). Jestem pierwszy. Od czarnego stawu na przełęcz w 16 minut

Toczymy się powoli pod drogę. A że jest tuż obok Lobby instruktorskiego to łatwo znaleźć. Przepakowujemy plecaki, jeden z niepotrzebnymi betami zostawiamy w sekretnym miejscu.
Lampa pięknisia i filarek piękniusichoć pastwiskowaty


Uploaded with ImageShack.us
Przemek zaczyna, Hubert asekuruje. Ja sobie odpoczywam.

Uploaded with ImageShack.us

Uploaded with ImageShack.us
Już na pierwszym wyciągi czujemy przedsmak tego co będzie później. Niby tylko IV ale ciekawa, kiedy klam brak


Uploaded with ImageShack.us
Przemek dochodzi do stanowiska. Ściana jeszcze w cieniu. Zimno po rękach, z niecierpliwością czekamy na pierwsze promyki słońca. Nie doczekamy się. Przemek prowadzi drugi wyciąg. Szybko, w miarę sprawnie jesteśmy coraz wyżej.
Teraz kolej Huberta. Niby dwa wyciągi, ale przechodzi je w ciągu łącząc je w jeden z efektownym kominem za IV+ na końcu. Staję pod kominem i już wiem, że będę miał problem bo co jak co ale kominów to ja nieznosze. Dogania mnie Przemek i jako spec i miłośnik takiego typu wspinania, instruuje – „ nie właź do środka, gdzie się tam pchasz, na zewnątrz go”, „ o właśnie, dokładnie tak”, Hubert uśmiechnięty patrzy na nas 4 metry wyżej. Jesteśmy na stanowisku.
Teraz moja kolej i kluczowe miejsce na drodze. Bajeczne zacięcie w trawersie (V) z przewinięciem na półkę (VI-). Widząc to już zaczynam się trochę obawiać. To idę nie ma co stać. Zaczynamy. Płyty bez stopni, ale tarcie jakie jest w granicie każdy wie. Dobra asekuracja, haki, jakiś zatarty friend i spity. Idę sobie powoli, rozkoszując się chwilą, spoglądając na piargi na dole. Oczywiście poniższe zdjęcia nijak nie oddają stromizny a te półki na których stoję wyglądają jakby można było na nich swobodnie stanąć, usiąść. A tak naprawdę nie można było.

Uploaded with ImageShack.us

Uploaded with ImageShack.us
Wpinki robi się w takiej pozycji


Uploaded with ImageShack.us
Przechodzę trawers, wbijam się na półkę, jeszcze chwila. Ściągam chłopaków. Niestety przejście tego z plecakami (prowadzący idzie bez plecaka) nastręcza dużo trudności, Przemek więc z Hubertem, delikatnie rzecz ujmując nie pałają taką satysfakcją jak ja. Hubert szczególnie nie pała satysfakcją czemu daje wyraźny wyraz słowny

Kolejny wyciąg już prosto, stanowisko i odszpejenie się. Wracamy na szlak na Kościelca, idziemy na szczyt. Ze szczytu musimy zjechać na Kościelcową przełęcz. Na Grani Kościelców zjazdów nie ma, ale są na Gnojku i to rozwiązanie wybieramy. Myślimy nawet że zjedziemy i Gnojka zrobimy jeszcze od dołu.
Bardzo fajna linia zjazdu:

Uploaded with ImageShack.us
Zjechaliśmy ale nie mamy ochoty go robić. Przyznając się szczerze jest za prosty i za krótki. Wybieramy Stanisławskiego. I znów dupa, bo drogę zajmuje nam inny zespół. Jest już koło 17 więc oczekiwanie nie ma sensu.
Ja schodzę jeszcze niżej wynieść do góry zostawiony plecak i decyzja – idziemy granią Kościelców (Hubert i Przemek jeszcze nie byli) w przeciwną stronę, potem Zawratowa Turnia, 5, piwo i nocleg.
Przepak i idziemy. Hubert prowadzi, Przemek drugi ja idę na ostatniego. Grań w odwrotnym kierunku przechodzimy bez zjazdów, w butach górskich bądź adidasach. Da się. Ale jest trudniej.

Uploaded with ImageShack.us
Może to zdjęcie nie jest jakieś zajebiste ale mnie strasznie się podoba:

Uploaded with ImageShack.us
Dalej już zupełnie na luzie idziemy na Zawratową i schodzimy na Zawrat.
Góry skąpane w zachodzącym słońcu:


Późno godzina 20:00. Nie wiemy o której zamykają bufet w piątce, a trzeba zdążyć kupić piwo. Więc ja lecę pierwszy żeby zdążyć, Hubert i Przemek idą dalej wolniej. Udaje mi się jestem za 5 dziewiąta i kupuję napój bogów. Raczymy się nim przed schroniskiem wśród tabunów ludzi.
Śpimy pod schronem. Przemek nie spał całą noc znów. Nie potrafi spać tak „na zewnątrz”. Rano pobudka, śniadanie, herbata, przepak. Idziemy pod Zamarłą.
Liptowskie Mury w słońcu:

Wcześnie. Nie spieszymy się. Pod ścianą znów przepak, plecak zostaje na dole. Ta słynna „Motyka”. Patrzę do góry z podziwiem. Pięknie wygląda.
Wbijam się na pierwszy wyciąg. Albo zacięciem za IV albo filarem za V. Chce iść zacięciem, ale lepiej mi jakoś idzie filarem więc kontynuuje do góry.

Asekuracja w miarę ok. Haki. Nie specjalnie tylko jest co zakładać od siebie. Jestem w połowie. Jednak jest ciężko. Tego już nie umiem po prostu przelecieć, męczę się, zastanawiam, szukam rozwiązania, cofam. Jestem w 2/3 wyciągu. Jakoś idzie. Jeszcze trochę do góry. Jeszcze jeden chwyt, stopień i „zonk” hmm co dalej? Nie ma chwytów. Jakieś krawądki, ryska. Na nogi też nic nie ma. Tylko na tarcie. Przelot 6 metrów niżej. W miejscu w którym jestem nie ma mowy o założeniu jakiejkolwiek asekuracji. Pot zalewa mi oczy. Serce na ramieniu. Strach. Nosz w morde, to nie jest takie proste. Ale przecież nie mogę tak tu stać na tych stopieńkach. Nie ma jak wytrawersować do zacięcia. Ręce mi się pocą. Na nogach mam już „telegraf”. K*** mać muszę iść do góry! Krzyczę do Huberta „Dobra, idę, bądź czujny”. Chwytam jakąś krawądke, daleko po lewej, wyciągam ciało, przerzucam ciężar na lewą nogę, dokładam prawą rękę w ryskę. Wiem, że jak mi coś wyleci to się nie utrzymam, polecę. Nie ma co o tym myśleć. Szukaj czegoś na prawą nogę – myślę. Dobra, trzeba zaryzykować, to jest jedyne wyjście. Prawa noga na tarcie. Stań na niej – usiłuję się zmobilizować do tego ruchu. Staję, nie wyleciała, muszę teraz chwycić widoczną już klamę wyżej. Utrzymam się na lewej ręcę na krawądce? Muszę k**** muszę! Sięgam. Chwytam. O Jezuuu !!. Co za ulga. Wychodzę na górę. Teraz już łatwo trawersem do stanowiska po lewej.
Jestem na stanie. Już nie ma ochoty dłużej prowadzić. Mam dość. Robię pancerny stan. Ściągam Huberta, idącego Filarem i Przemka z plecakiem idącego zacięciem. Hubert szybko przelatuje dolną część filara. Górna sprawia mu trudności, mimo że jest 10 cm wyższy. Ale przechodzi. Jesteśmy we 3 na stanie. Teraz kolej Huberta. Wyciąg też za V, a więc trudności trzymają. Przemo asekuruje. Hubert przechodzi w miarę łatwy trawers i znika za załomem. Przemek powoli wydaje linę. A więc jest trudno (jak na nas). Nic nie widzimy, ale słyszymy, że jest walka. Czekamy, patrzę w dół, patrzę w górę. Ja już do końca idę na drugiego. Hubert krzyczy, żebyśmy uważali na ruszający się blok. Idzie trochę dalej. Chwila, ułamek sekundy, Przemek dostaje więcej luzu na linie, i słychać charakterystyczny dźwięk. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć. „Łup” Hubert poleciał. Pokazał się aż nad trawersem. Szybko komunikat „nic mi nie jest chłopaki, spadłem na dupę”. Patrzymy po sobie. No, teraz to ja na pewno nie idę prowadzić. Hubert się zbiera. „Ile poleciałeś?” – pada pierwsze pytanie „z 5-6 metrów na kostce”…Na szczęście teren do odpadniecia był dobry, gładka płyta. Hubert się pozbierał i wraca wyżej. Krótka chwila i komunikat „chłopaki, je tego raczej nie przejdę, jest ktoś chętny?” Patrzymy po sobie z Przemkiem. Nie ma chętnego. I taki komunikat dostaje Hubert. Zbiera sprzęt i zjeżdża do nas. Musieliśmy zostawić kostkę, prowadzący nie miał jebadełka i nie był w stanie wyciągnąć jej zatartej po locie. Nasz błąd. Zjeżdżamy pod ścianę. Nastroje fatalne. Siedzimy gadamy, analizujemy. Zbieramy się i wracamy na Halę. Po drodze, przychodzi refleksja – „ dlaczego ja jednak nie spróbowałem tego przejść? Dlaczego? Dlaczego tak się szybko poddałem? Psycha trochę na chwile siadła ale trzeba było przeczekać”. Takie same myśli wyraża Hubert i Przemo. Trzeba było ochłonąć i iść dalej. Albo chociaż spróbować. Ja wiem, że może Motyka jakiś trudny nie jest i na pewno jest w naszym zasięgu, ale tak łatwo nam z nim nie pójdzie. To w sumie nasz tatrzański maks się okazuje. Chyba nam brakło doświadczenia i obycia. Psycha siadła, a nie powinna. Umawiamy się, że musimy wrócić na tą drogę najlepiej za tydzień i przejść. Albo nawet w tygodniu jak się da. Zanim zrobimy coś innego trzeba przejść „Motyke”. I o dziwo teraz wszyscy chcą prowadzić 2 wyciąg

P.S. Ci którzy uważają, że V to po klamach – zapraszam na tą drogę

P.S.2 Lobby chyba długo poczeka