Widzę,że prawie sami rekonwalescenci (bądż byli) się odzywają.
No niestety ja do nich też należę.
W zeszłym roku w czerwcu miałam wypadek rowerowy. Zwichnięcie stawu barkowo obojczykowego III stopnia. Usłyszałam od lekarza: chcesz mieć sprawny bark,to tylko zabieg operacyjny może dać ci tę gwarancję. Zespolenie stawu za pomocą płytki hakowej i dobra rehabilitacja przywróci pełny zakres ruchu. Nie było gadania, szpital.
I tak funkcjonowałam z tym żelastwem w barku przez 8 miesięcy.
Byłam w tym czasie w Tatrach w wrześniu i pażdzierniku w zeszłym roku nawet weszłam na Rohatkę, chyba jedyny szlak na którym dotychczas nie byłam, o dziwo.
Jednak nie czułam się komfortowo. Plecak bardzo mi ciążył, bark stawał się bardziej obolały.
No i tak ten lęk by się gdzieś nie przewrócić, by cały okres rehabilitacji , nie poszedł na marne.
W lutym tego roku usunięto mi tę płytkę stabilizującą z barku, ale znowu szpital,narkoza, dochodzenie do siebie. Ale nic to... przeżyłam.
W głowie jedna myśl... Tatry) po zdjęciu szwów następnego dnia (było to 7 marca, 2 tygodnie od zabiegu) poszłam na Czerwone Wierchy.
Była to wycieczka zorganizowana przez Portal Tatrzański. Oczywiście z przewodnikiem (fajny gość). Na początku wszystko było ok. Póżniej zaczeły się schody przy podejście na Ciemniak. Ostatnie metry to było tak: 50 kroków i padałałam na twarz. Chwila odpoczynku i znowu 50 kroków i tak aż do szczytu, co mi przypominało walkę himalaistów o każdy metr.
Udało się.
Zaczęłam w tym sezonie letnim kompletować szczyty z WKT.
Bo jakoś tak ostatnimi laty zaniedbałam ten projekt. W sumie zostały mi 3 szczyty do zdobycia z Korony. 15 września stanęłam na Staroleśnym Szczycie i mam nadzieje, że pozostałe 3 uda się zdobyć, a czasu coraz mnie, trzeba się spieszyć.
Dzisiaj mam już to za sobą. (aczkolwiek gdzieś siedzi z tyłu głowy przebyty uraz)
No to się rozpisałam... ( cała historia choroby) ale to chyba jakiś rodzaj terapii po tym trudnym dla mnie czasie.
Wszystkim Wam i sobie życzę jak najlepszej sprawności w górskich poczynaniach
