GSB, czyli Główny Szlak Beskidzki

Pasma górskie w Polsce i na świecie.
Awatar użytkownika
Mariusz

-#8
Posty: 5759
Rejestracja: pn 15 wrz, 2003
Lokalizacja: Marki

Post autor: Mariusz »

MiG pisze:Jakbyś kiedyś zamierzał wpychać od Ustronia-Polany to daj mi znać wcześniej. Przyjadę popatrzeć
Ok, to się umawiamy. :)
A tak na poważnie - czy ten film pokazuje mniej więcej trudności szlaku?
https://www.youtube.com/watch?v=m89Mlk-khWg

Bo jeśli tak, to wygląda jak wiele innych szlaków, po których można z pewnym trudnem, ale jednak wepchnąć rower (nawet obciążony), a powyżej stacji kolejki miejscami nawet wygodnie jechać. ;)
A kojarzysz może podejście niebieskim z Durbaszki lub zielonym z Jaworek na Wysoką w Małych Pieninach? Tam są momenty (a zwłaszcza sam szczyt z platformami), gdzie wpychanie obciążonego roweru jest już bardzo trudne i wymaga techniki i siły.


Obrazek
MiG pisze:(PTTK Stożek) opinie w Internecie ma słabe, głównie ze względu na obsługę i atmosferę
Szkoda, bo zapowiadało się fajnie. Ale faktycznie z takim łatwym dostępem z dołu po klimacie nie ma tam już pewnie śladu. Ja spałem tydzień temu w Rysiance i tam klimaty super schroniskowe były.
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Mariusz pisze: A tak na poważnie - czy ten film pokazuje mniej więcej trudności szlaku?
https://www.youtube.com/watch?v=m89Mlk-khWg
Bo jeśli tak, to wygląda jak wiele innych szlaków, po których można z pewnym trudnem, ale jednak wepchnąć rower (nawet obciążony), a powyżej stacji kolejki miejscami nawet wygodnie jechać.
Tak na poważnie, to wepchnąć rower oczywiście się da. Może być to trudniejsze niż wejście z plecakiem, ale nie ma tam jakichś dużych przeszkód terenowych. To będzie po prostu bardzo mozolne toczenie pod górę. Co do filmiku to w "realu" miałem wrażenie, że nachylenie jest jednak większe niż się wydaje na tym nagraniu. Oczywiście wszystko to dotyczy tylko odcinka do górnej stacji wyciągu, potem już jest bardziej płasko.
Mariusz pisze: A kojarzysz może podejście niebieskim z Durbaszki lub zielonym z Jaworek na Wysoką w Małych Pieninach? Tam są momenty (a zwłaszcza sam szczyt z platformami), gdzie wpychanie obciążonego roweru jest już bardzo trudne i wymaga techniki i siły.
Myślę, że można to porównać do całej trasy Jaworki-Wysoka, szczególnie od zakończenia wąwozu Homole. Chodzi o to, że na dość długim odcinku mamy jednostajne podejście ze sporym przewyższeniem. Trudne technicznie mogą być jedynie niewielkie fragmenty (podobnie na Wysokiej, tylko pod koniec, o ile dobrze pamiętam).
Ostatnio zmieniony ndz 21 paź, 2018 przez MiG, łącznie zmieniany 1 raz.
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Dzień 6: Hala Krupowa – Maciejowa

Najnudniejszy odcinek całego szlaku – przejście przez podhalańskie miejscowości Bystrą, Jordanów, Wysoką, Skawę i na koniec Rabkę. Oznacza to, że mam już za sobą 2 pasma tj. Beskid Śląski oraz Beskid Żywiecki. Okazuje się też, że jest to najcieplejszy dzień mojej wędrówki a słońce mocno daje się we znaki. Pokonuję też najtrudniejszą przeszkodę terenową, czyli budowę drogi S7 („zakopianki”), która przecina GSB. Przed wyjazdem pooglądałem sobie te okolice na Google Maps i miałem przygotowany sposób przejścia (w pobliżu znajduje się wjazd na teren budowy i tamtędy można się swobodnie przedostać, nikt nie pilnuje i nie zabrania). Dodatkowym kłopotem jest przy tym słabe oznakowanie szlaku pomiędzy Skawą a przedmieściami Rabki – wydaje się, że PTTK specjalnie nie utrzymuje i nie poprawia oznaczeń, żeby nie zachęcać turystów do kręcenia się w pobliżu budowanej ekspresówki. Nawiasem mówiąc, jest to jedyne miejsce gdzie występują większe problemy orientacyjne, bo generalnie szlak na całej długości jest bardzo dobrze oznakowany. Do Rabki docieram mocno zmęczony słońcem, przed ostatnim podejściem na Maciejową mam ochotę na chłodnik (zimny i pożywny), ale miejscowe knajpki tego nie oferują, zadowalam się więc zestawem lody + piwo. Na koniec dnia docieram do bacówki na Maciejowej, która okazuje się kolejnym kapitalnym miejscem noclegowym. Jeszcze w czasie drogi łapię się na tym, że na widok spotykanych wędrowców (choć w dni powszednie jest ich bardzo niewielu) zadaję sobie zawsze to samo pytanie – ciekawe czy oni też „robią GSB”? Uprzedzając nieco fakty napiszę, że do końca trasy nie spotkałem już nikogo, kto szedłby „od kropki do kropki”.

Obrazek
Tatry o poranku widziane z Hali Krupowej

Obrazek
Typowy beskidzki obrazek

Dzień 7: Maciejowa - Studzionki

Kolejny gorący dzień, ale gorczańskimi grzbietami wędruje się dużo przyjemniej niż utwardzonymi lub wręcz asfaltowymi drogami w dolinach. Wchodzę na szczyt Turbacza (1310 m npm), który kiedyś był całkowicie zalesiony a obecnie, w wyniku zniszczenia części lasów, oferuje nieco widoków, głównie na wzniesienia Beskidu Wyspowego. Podobnie jak w poprzednich dniach, zatrzymuję się w każdym mijanym schronisku (na Starych Wierchach i pod Turbaczem), żeby coś przekąsić. Niezbyt długą tego dnia trasę kończę w Studzionkach – przysiółku wsi Ochotnica Górna, składającym się z kilku domów zagubionych wysoko w górach. W gospodarstwie agroturystycznym kwaterują również strażacy z OSP, chyba na jakichś ćwiczeniach (późnym popołudniem wychodzili w teren).

Obrazek
Bacówka na Maciejowej

Obrazek
Szczyty Beskidu Wyspowego (Luboń i Śnieżnica) widziane z Turbacza; GSB w Beskid Wyspowy nie zagląda ani na moment

Dzień 8: Studzionki – przełęcz Przysłop

Wszystkie prognozy pogody pokazywały, że tego dnia należy spodziewać się deszczu a prawdopodobnie również burzy. Dlatego zależało mi, żeby wyjść dość wcześnie i albo zdążyć przed załamaniem pogody albo przynajmniej mieć sporo czasu na jakieś „awaryjne” rozwiązania. Na szczęście gospodyni „po znajomości” przygotowała mi śniadanie na 7 rano (nocowałem tu drugi raz, poprzednio 1,5 roku temu, Mariusz dzięki za polecenie kwatery w jednej w twoich relacji). Potem długi marsz przez pasmo Lubania, wejście na szczyt (1211 m npm) i wieżę, z której niewiele było widać, bo z południa zaczęły nadciągać chmury a następnie zejście do Krościenka. Tam zatrzymałem się na mały posiłek i zakupy, konieczne też było wyciągnięcie gotówki z bankomatu. W momencie, gdy zbierałem się do dalszej drogi, dało się słyszeć pierwsze grzmoty, choć na razie dość jeszcze odległe. Pozostanie w Krościenku kompletnie nie miało sensu, trzeba było iść póki nie pada a potem się zastanawiać - może uda się znaleźć jakieś miejsce, aby się schronić przed deszczem. Nie padało jeszcze przez godzinę. W połowie podejścia pod Dzwonkówkę poczułem pierwsze krople deszczu a uderzenia piorunów stawały się coraz bliższe. Chciałem się schować w mijanej chwilę wcześniej myśliwskiej ambonie, ale niestety okazało się, że jest zamykana na klucz i oczywiście była zamknięta. Z braku lepszej osłony, stwierdziłem, że burzę przeczekam pod tęże amboną. Blisko dwie godziny czekania nie zdały się jednak na nic – opad nie dość, że momentami ulewny był także długotrwały. Nie pozostawało więc nic innego niż ruszyć w deszcz i pomaszerować ścieżkami, po których płynęły teraz strumienie wody. Dojście do najbliższego noclegu zajęło ok. godziny, w czasie której nic nie zapowiadało że ulewa się kończy.

Obrazek
Wieża widokowa na Lubaniu

Dzień 9: przełęcz Przysłop – Hala Łabowska

Rano następnego dnia wydawało się, że deszcz w końcu przestaje padać. Niestety, tylko się wydawało – momentami był słabszy, ale po chwili znów się wzmagał. Nie miałem jednak wyjścia – na mojej kwaterze nie oferowano posiłków a wszystkie zapasy zjadłem poprzedniego wieczora, więc na śniadanie musiałem się udać do schroniska na Przehybie. Oznaczało to kolejną godzinę marszu w deszczu, choć już znacznie mniejszym niż poprzedniego dnia. W schronisku znów próbowałem go przeczekać i znów nic to nie dało. Padało bez przerwy aż do szczytu Radziejowej (1266 m npm), potem już coraz słabiej. Na stromym zejściu zaliczyłem jeszcze „glebę” na mokrej glebie (chwilę po tym jak pomyślałem, że przecież nie będę się wlókł tak powoli jak ten turysta idący przede mną) ale im bardziej zbliżałem się do Rytra, tym bardziej się przejaśniało. Po zejściu do doliny Popradu czekało mnie solidne podejście do prywatnego schroniska na Cyrli (także bez szans na pokonanie rowerem), gdzie zatrzymałem się na zupę borowikową. No a potem trzeba było jeszcze przejść niemały kawałek na Halę Łabowską, przez co niestety nie mogłem podziwiać pięknych beskidzkich polan oświetlonych chylącym się ku zachodowi słońcem. Ale tak było w trakcie całego wyjazdu - wrażenia estetyczne zostały zepchnięte na drugi plan. Na recepcji schroniska na Hali Łabowskiej dowiaduję się, że mogę dostać ostatnie wolne (nie zarezerwowane) miejsce. Do 12-osobowego pokoju wchodzę jednak jako pierwszy i zajmuję najlepsze łóżko. Inna sprawa, że część gości musiała zrezygnować z przyjazdu, bo finalnie połowa łóżek w pokoju nie była zajęta. Ogólnie jednak w schronisku było sporo osób (noc z soboty na niedzielę) w tym wiele dzieci – to była chyba jakaś zorganizowana akcja.

Obrazek
Prywatne schronisko na Cyrli w Beskidzie Sądeckim

Dzień 10: Hala Łabowska – Ropki

W trasę wyruszam około godz. 7, kiedy w schronisku praktycznie wszyscy jeszcze śpią. Po 3 godzinach docieram do kolejnego schroniska, na Jaworzynie Krynickiej. Też wygląda na uśpione, zastanawiam się nawet czy ktoś tu w ogóle nocował? Niedługo po mnie pojawiają się pierwsi goście, którzy wjechali kolejką gondolową na szczyt Jaworzyny (1114 m npm) i zeszli tu z góry. Jak stwierdził jeden z później spotkanych wędrowców, wierzchołek „wygląda jak Gubałówka” – knajpa obok knajpy i spory tłum ludzi. Zatem nie zatrzymując się, schodzę do Krynicy. Mimo że starałem się iść powoli i używałem kijków trekkingowych, zejście to dało mi się we znaki w postaci zakwasów, odzywających się przez kolejne kilka dni. Na szczęście nie powróciły większe problemy z kolanami a na wszystkie mniejsze dolegliwości wystarczał żel często reklamowany w telewizji. Następnie trzeba było przemaszerować przez całą niemalże Krynicę oraz wejść na szczyt Huzary, na którego ścieżkach tego dnia rozgrywał się wyścig kolarski. Potem schodzę do wsi Mochnaczka gdzie kończy się Beskid Sądecki a zaczyna Beskid Niski. Na koniec dnia docieram do wsi Ropki, gdzie wg mapy powinno być kilka pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych, jednak w praktyce znalezienie noclegu nie jest takie proste (a to zamknięte, bo już chyba po sezonie, a to cały domek zarezerwowany itp.). Ale w końcu się udaje i to w całkiem nienajgorszych warunkach, tyle że znów bez jedzenia – dobrze, że po drodze zajrzałem do sklepu w Mochnaczce i tam coś przekąsiłem.

Obrazek
Diabelski Kamień na stokach Jaworzyny Krynickiej, mniej więcej tutaj wypada połowa całego GSB

Obrazek
Na zejściu z Jaworzyny Krynickiej
Awatar użytkownika
Mariusz

-#8
Posty: 5759
Rejestracja: pn 15 wrz, 2003
Lokalizacja: Marki

Post autor: Mariusz »

MiG pisze:Najnudniejszy odcinek całego szlaku – przejście przez podhalańskie miejscowości Bystrą, Jordanów, Wysoką, Skawę i na koniec Rabkę.
Ten odcinek za każdym razem wpędza mnie może nie w depresję, ale w jakiś stan rezygnacji (z kulminacją w Jordanowie). :)) Z pokonywaniem S7 też miałem nie raz zagwozdkę, ale w tym roku zjeżdżając z Lubonia poszło jak po maśle, bo tam nie sięga inwestycja.
MiG pisze:Mariusz dzięki za polecenie kwatery w jednej w twoich relacji
Pamiętam, że całkiem smaczne i niepożałowane śniadania gospodyni tam robiła. :)
A klimacik sypialny iście schroniskowy.
MiG pisze:Studzionki – przełęcz Przysłop
A jak z noclegiem na Przysłopie. Jakiś sensowny? Agro?
MiG pisze:czekało mnie solidne podejście do prywatnego schroniska na Cyrli (także bez szans na pokonanie rowerem)
No to są wyraźne zaczepki! :)) ;)
Ale faktycznie załoga schroniska odradzała mi wypych z Rytra czerwonym pieszym. Na rowerzystów czeka tam wygodna, choć bardzo stroma szutrówka wiodąca z Rytra obok zamku do Makowicy. Jednak ci, którzy robią GSB rowerem (a są tacy) jak rozumiem muszą tam przepchać, nie ma bata.
MiG pisze:trzeba było jeszcze przejść niemały kawałek na Halę Łabowską
Z Łabowską mamy śmieszne wspomnienie. Nocowaliśmy tam z kumplem w listopadzie 2016, a potem po kilku tygodniach okazało się, że kumpel załapał się na panoramę sferyczną jadalni, wykonywaną przez Zbooya. Siedzi cały na czarno w kącie i coś dłubie w telefonie. :))
http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html? ... ang=p&t=64
MiG pisze: docieram do wsi Ropki, gdzie wg mapy powinno być kilka pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych, jednak w praktyce znalezienie noclegu nie jest takie proste
Dobrze, że w końcu coś znalazłeś. A w razie dużej biedy pewnie byś jeszcze dał radę pociągnąć do Wysowej - kwatera na kwaterze. Ja tam kimałem wioskę wcześniej, czyli w Banicy. W tym samym budynku był na dole spożywczak, więc wypas. :)
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Mariusz pisze: Ten odcinek za każdym razem wpędza mnie może nie w depresję, ale w jakiś stan rezygnacji (z kulminacją w Jordanowie). :)) Z pokonywaniem S7 też miałem nie raz zagwozdkę, ale w tym roku zjeżdżając z Lubonia poszło jak po maśle, bo tam nie sięga inwestycja.
A pomyśl co dopiero jak się ten odcinek pokonuje na piechotę :-)
Może teraz przejeżdżałeś nad tunelem? Czy naokoło Chabówki?
Na tym zdjęciu widoczne są estakady „nowej zakopianki” na tle Lubonia Wlk. Trzeba się będzie wybrać do schroniska na Luboniu po otwarciu tego odcinka S7, mogą być ciekawe widoki.
Obrazek
Mariusz pisze: A jak z noclegiem na Przysłopie. Jakiś sensowny? Agro?
Tuż przy szlaku, stary dom z dobudowaną lub przebudowaną częścią dla turystów. To raczej pokoje na wynajem niż agroturystyka. Pokoje i łazienka na wypasie. Tylko z ew. jedzeniem może być problem, szczególnie jak ktoś się zjawia znienacka (dlatego planowałem nocleg na Przehybie ale przy takim deszczu zatrzymałem się w pierwszym możliwym miejscu).
Mariusz pisze: No to są wyraźne zaczepki!
Po prostu staram się wskazać problematyczne miejsca :)) Bo widzę, że dokładnie badasz możliwości pokonania GSB.
Mariusz pisze: A w razie dużej biedy pewnie byś jeszcze dał radę pociągnąć do Wysowej - kwatera na kwaterze. Ja tam kimałem wioskę wcześniej, czyli w Banicy. W tym samym budynku był na dole spożywczak, więc wypas. :)
GSB nie przechodzi przez Wysową. Może doszedłbym do Hańczowej, ale wbrew pozorom nie ma tam dużo miejsc noclegowych. Raczej w myślach rozważałem opcję na dziko, choć jako ostateczność.
Awatar użytkownika
Mariusz

-#8
Posty: 5759
Rejestracja: pn 15 wrz, 2003
Lokalizacja: Marki

Post autor: Mariusz »

MiG pisze:Może teraz przejeżdżałeś nad tunelem? Czy naokoło Chabówki?
No dokładnie. Jechałem niebieskim szlakiem, który przechodzi nad tunelem.
http://www.s7-lubien-rabka.pl/b-mapa.html
MiG pisze:GSB nie przechodzi przez Wysową.
Nie mogę się uwolnić od myślenia w kategoriach rowerowych. ;) A do centrum Wysowej od czerwonego szlaku miałbyś ze 3-4 km, co jest faktycznie sporym dystansem, zwłaszcza jak się maszerowało przez cały dzień.
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Dzień 11: Ropki – Bartne

W Ropkach nie ma żadnego sklepu, w zasadzie wieś składa się z kilku pojedynczych domów rozrzuconych w dolinie. Udaję się zatem do Hańczowej i pierwsze kroki kieruję właśnie do sklepu, w celu nabycia składników na śniadanie (to 3 dzień z rzędu, kiedy wychodzę bez śniadania). Następnie, z braku lepszego miejsca, rozkładam się z tym na przystanku PKS. No cóż, bywa i tak, ale nie zamieniłbym tego na pobyt i hotelowe śniadanie w Hurghadzie czy innym Szarm el-Szejku ;-) Pierwszą do zdobycie górą tego dnia jest Kozie Żebro (847 m npm), które słynie ze stromych stoków. Ale wchodzi mi się całkiem dobrze – myślę sobie, że to dziwne, że wcześniej nie wpadłem na to, że można chodzić po górach z takim lekkim plecakiem :)) Na wierzchołku, w miejscu gdzie zaczyna się zejście na drugą stronę widzę ciekawe ostrzeżenie: „Uwaga! Niebezpieczny zbieg”. Na szczęście jest też napis po angielsku („dangerous downhill”), dzięki czemu wiadomo, że nie jest to zbieg, co zbiegł z więzienia. Po zejściu do Regietowa zaglądam do bazy SPKB Warszawa, we wrześniu już pustej ale wciąż sprawiającej przyjemne wrażenie. Tutaj widzę pierwszy w ogóle znak w terenie, że jestem na Głównym Szlaku Beskidzkim – drogowskaz „Wołosate 222. Ustroń 296”. Następnie z powrotem w górę, na Rotundę, gdzie znajduje się jeden z piękniejszych wojennych cmentarzy z czasów I wojny św. Obecnie jest wspaniale odrestaurowany i robi to naprawdę duże wrażenie. Spędzam tam w zadumie dłuższą chwilę. Druga połowa dnia to spokojna wędrówka łagodnymi wzgórzami Beskidu Niskiego, przez Ług, Popowe Wierchy i Wołowiec, do bacówki w Bartnem.

Obrazek
Typowy motyw z Beskidu Niskiego, choć sam krzyż nietypowy, bo nie kamienny

Obrazek
Cmentarz z I wojny św. na Rotundzie

Obrazek
Możecie wierzyć lub nie, ale ten samochód naprawdę przywiózł to drewno do lasu (i właśnie je rozładowuje)

Dzień 12: Bartne – Chyrowa

Na dzień dobry czeka mnie wejście na Magurę Wątkowską (829 m npm). Tutaj przebiega granica Magurskiego Parku Narodowego a w erze cyfrowej bilet wstępu można zakupić przez SMS. Napotykam jednak problem tego rodzaju, że mój telefon nie łapie tutaj zasięgu. Dopiero pół godziny później, przy kolejnym miejscu na postój i punkcie informacyjnym udaje się wysłać SMS i nabyć bilet. Tego dnia trasa wiedzie głównie lasami i wzgórzami w obrębie Parku Narodowego, o tej porze roku i tygodnia zupełnie pustymi. Choć kiedyś może było inaczej. Na przełęczy Hałbowskiej w notce krajoznawczej można przeczytać, że przed wojną przy drodze stała tu karczma – szkoda, że już jej nie ma… W takiej sytuacji na popas zatrzymuję się przy sklepie w pobliskich Kątach. Potem pozostaje tylko przejście przez pasmo Łysej Góry i Polany. Nie są to wysokie góry ale mało uczęszczana ścieżka momentami bywa zarośnięta krzakami. Z wcześniejszych Internetowych relacji wynikało, że oznaczenia szlaku pozostawiają tu wiele do życzenia jednak PTTK musiał je poprawić w ostatnim czasie, bo znak zapytania pojawia się tylko w jednym miejscu, z powodu źle oznaczonego skrętu. Na koniec dochodzę do wsi Chyrowa. W pierwszej napotkanej agroturystyce odsyłają mnie do zajazdu znajdującego się nieopodal. Nie żałuję – nocuje tu może z 5 osób, jeść dają dobrze a pokoje mają standard prawie hotelowy. Do tego jeszcze mam okazję zobaczyć jak nasi siatkarze ogrywają Bułgarię na mistrzostwach świata.

Obrazek
Lasy Beskidu Niskiego

Obrazek
Łąki Beskidu Niskiego

Obrazek
Pola Beskidu Niskiego

Obrazek
Grzyby Beskidu Niskiego ;-)

Dzień 13: Chyrowa – Rymanów Zdrój

Kolejna pobudka, mycie, pakowanie, wyjście w trasę… Te same czynności, te same sytuacje… Wszystko to robię już niemalże automatycznie. Ale w jakimś sensie podoba mi się to. Na początek szlak prowadzi starą drogą przez Chyrową (200 m obok, równolegle, poprowadzono nową asfaltówkę) a potem lasami do pustelni Św. Jana z Dukli. Docieram tam około godz. 9, jest zupełnie pusto i cicho (czyli tak, jak powinno być na pustelni), dopiero po chwili na parking podjeżdżają 2 pierwsze samochody. Następnie przecinam szosę dukielską (w tym wypadku kulturalnie, po pasach) i kieruję się na Cergową (716 m npm). W przewodniku oznaczono, że na szczycie jest wieża widokowa, co dawałoby możliwość podziwiania rozległych widoków. Wieża owszem jest… w budowie. Ale już na ukończeniu, przed zimą powinna być gotowa. W takiej sytuacji na placu budowy na szczycie nie zatrzymuję się długo, tyle tylko żeby nieco odsapnąć. Po zejściu z Cergowej czeka mnie dość nudne przejście drogami asfaltowymi przez Lubatową i Iwonicz-Zdrój (choć ten ostatni jako uzdrowisko sprawia całkiem przyjemne wrażenie). A na koniec jeszcze przeskok z Iwonicza do Rymanowa-Zdroju – na tym odcinku spotkać można głównie kuracjuszy z tych uzdrowisk. Po drodze mijam też stare szyby naftowe – szkoda, że nie pracują, choć jest na nich ostrzeżenie „uwaga, uruchamiają się automatycznie!”. W Rymanowie znajduję kwaterę w jednej z uzdrowiskowych willi, wybudowanej na pocz. XX w. W środku natomiast wystrój jest raczej w stylu PRL-owskim, włącznie z zabytkowym radiem „śnieżka” w pokoju.

Obrazek
Mój towarzysz przez te wszystkie 17 dni

Obrazek
Budowa wieży widokowej na Cergowej

Obrazek
Spojrzenie na wsie u podnóża Cergowej

Dzień 14: Rymanów-Zdrój – Komańcza-Letnisko

Najtrudniejszy dzień pod względem zaopatrzenia – przejście przez wschodnie partie Beskidu Niskiego, chyba najsłabiej zagospodarowaną część polskich gór (co oczywiście jest też ich atutem). Po drodze, w Puławach, jest niby restauracja, ale czynna dopiero od godz. 13 i szybko się orientuję, że będę tam przechodził przed jej otwarciem. Tymczasem jednak jestem na początku trasy. Zaraz powyżej Rymanowa wkracza się na obszar po nieistniejącej wsi Wołtuszowa a gospodarz dzierżawiący te tereny wyznakował szereg ścieżek spacerowych (zapewne niemałym nakładem sił i środków), dzięki którym można dotrzeć do co ciekawszych miejsc. Nie zbaczam jednak ze szlaku, robię tylko postój „śniadaniowy” na punkcie widokowym, przy którym wisi mapka z odręcznym opisem ścieżek. Następnie schodzę do bazy SKPB Rzeszów w Wisłoczku, gdzie spotykam młodą parę na fotograficznej sesji ślubnej (ciekawe, że będąc tu poprzednio też natknąłem się na nowożeńców – czyżby to było aż tak popularne lub symboliczne miejsce?). Stąd szlak przez ponad 6 km wiedzie drogą asfaltową przez dość puste rejony by w końcu doprowadzić do Puław. To wieś o bardzo ciekawej historii – jak wiele innych, zupełnie opuszczona po II wojnie światowej, w latach 70-ych została ponownie zasiedlona przez zielonoświątkowców pochodzących z Zaolzia. Jak dla mnie fenomenem jest cmentarz, z zachowanymi starymi nagrobkami i obmurowaniem z kamieni, który jednocześnie służy również aktualnym mieszkańcom. Za Puławami czeka mnie wielogodzinna wędrówka przez naprawdę puste okolice: Tokarnię (778 m npm), Przybyszów (kolejna nieistniejąca wieś, obecnie stoi tu tylko chatka dla turystów), Kamień i Walahowski Wierch. Trwa rykowisko jeleni, w pewnej chwili jeszcze w okolicach Puław dwa dorodne samce wypadły na drogę, ale zanim zdążyłem wyciągnąć aparat zdołały zniknąć w gęstych zaroślach. Na nocleg zatrzymuję się w schronisku PTTK (noszącym obecnie nazwę „Leśna Willa”) w Komańczy. Główna sala jest bardzo przyjemna, ciekawie ozdobiona itd. ale standard pokojów (trochę wbrew nowej nazwie) mierny.

Obrazek
Na starym-nowym cmentarzu w Puławach Górnych

Obrazek
Pusta dolina po wsi Przybyszów, między Tokarnią a Kamieniem
Awatar użytkownika
Mariusz

-#8
Posty: 5759
Rejestracja: pn 15 wrz, 2003
Lokalizacja: Marki

Post autor: Mariusz »

MiG pisze:W pierwszej napotkanej agroturystyce odsyłają mnie do zajazdu znajdującego się nieopodal.
Ja tam spałem w 2015-tym w takim pseudoschronisku - czy i ty tam trafiłeś?
http://www.hyrowa.pl/

Z moich wspominek: "w Chyrowej dostałem bardzo solidne śniadanie"
http://zarazek.bikestats.pl/1379723,Po- ... oznik.html
MiG pisze: Kozie Żebro (847 m npm), które słynie ze stromych stoków.
Z tego co słyszałem Rotunda jest dużo łatwiejsza (technicznie, dla roweru) od Koziego Żebra. Potwierdzasz? A ten zbieg z Koziego faktycznie aż taki niebezpieczny? ;)
MiG pisze:na Rotundę, gdzie znajduje się jeden z piękniejszych wojennych cmentarzy z czasów I wojny św.
Ja natknąłem się ostatnio na taki odnowiony cmentarz pod Jaworzyną Konieczniańską.
MiG pisze:Docieram tam około godz. 9, jest zupełnie pusto i cicho
Pewnie przez wczesną porę. Ja w tej pustelni przebijałem się przez niezłe tłumy ;)
MiG pisze:Wieża owszem jest… w budowie. Ale już na ukończeniu, przed zimą powinna być gotowa.
Dobrze wiedzieć - odwiedzę ją w przyszłym roku.
MiG pisze:Za Puławami czeka mnie wielogodzinna wędrówka przez naprawdę puste okolice: Tokarnię (778 m npm),
Pasmo Bukowicy z widokową Tokarnią wspominam jako bardzo przyjemne do wędrówki rowerowej. Z tym że przemierzałem go w przeciwnym kierunku.
MiG pisze: Na nocleg zatrzymuję się w schronisku PTTK (noszącym obecnie nazwę „Leśna Willa”) w Komańczy.
Mam wrażenie, że w 2015 nazywało się jakoś inaczej.
Awatar użytkownika
Szarotka

-#9
Posty: 14769
Rejestracja: sob 07 lut, 2004
Lokalizacja: Pięknoduchowo

Post autor: Szarotka »

Nie dość, że ciekawa trasa to jeszcze prawdziwki po drodze :D
------------------------------------------
"Bedzie wcioł to mnie ku sobie zabiere..."
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Mariusz pisze: Ja tam spałem w 2015-tym w takim pseudoschronisku - czy i ty tam trafiłeś?
Z moich wspominek: "w Chyrowej dostałem bardzo solidne śniadanie"
Nie, ja się zatrzymałem w gościńcu „Chyrowianka”, przy stoku narciarskim. Gdybym szedł od drugiej strony to pewno trafiłbym do tego prywatnego schroniska (bo byłoby pierwsze po drodze). W Chyrowej śniadania nie jadłem, bo za wcześnie wychodziłem (o 7.10) a coś do jedzenia można było dostać od 8.00.
Mariusz pisze: Z tego co słyszałem Rotunda jest dużo łatwiejsza (technicznie, dla roweru) od Koziego Żebra. Potwierdzasz? A ten zbieg z Koziego faktycznie aż taki niebezpieczny?
Rotunda jest niższa o 70 m a odległość z Regetowa na jeden i drugi szczyt praktycznie taka sama, więc średnie nachylenie musi być mniejsze. Kozie Żebro ma strome stoki z 2 stron, podczas gdy droga z Ługu na Rotundę jest już łagodniejsza. Co do podłoża, samej ścieżki, to podobne w obu miejscach i raczej bez jakichś niespodzianek. „Zbieg” do Regetowa jest faktycznie stromy. Poza tym jak to w lesie: jest sporo liści, gałęzi, można trafić na kamień czy kawałek drewna – jak się pechowo stanie w trakcie biegu w dół to bardzo łatwo o upadek.
Mariusz pisze: Ja natknąłem się ostatnio na taki odnowiony cmentarz pod Jaworzyną Konieczniańską.
Na pewno jest ich dużo więcej (odnowionych, bo ogólnie to było ich coś ze 400). Przez wiele lat zaniedbane, od lat 90-ych są stopniowo porządkowane i restaurowane. Pięknie położony jest np. cmentarz nr 4 w Grabiu, przy drodze na przeł. Beskid i na Słowację. Łatwo dostępny jest też cmentarz na przeł. Małastowskiej (tuż przy drodze do Koniecznej), na którym spoczywają żołnierze chyba wszystkich narodowości cesarstwa austro-węgierskiego.
Mariusz pisze: Pewnie przez wczesną porę. Ja w tej pustelni przebijałem się przez niezłe tłumy
Jasne, wszystko zależy od pory dnia, pory tygodnia i pory roku. Będąc tam rzeczywiście zastanawiałem się czy o innej porze byłoby tu dużo ludzi.
Mariusz pisze:
MiG pisze: Na nocleg zatrzymuję się w schronisku PTTK (noszącym obecnie nazwę „Leśna Willa”) w Komańczy.
Mam wrażenie, że w 2015 nazywało się jakoś inaczej.
Oficjalnie nazywa się „Leśna Willa PTTK im. Ignacego Zatwarnickiego”, wcześniej to było Schronisko PTTK w Komańczy, ale może po drodze były jeszcze jakieś inne nazwy.
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Szarotka pisze:Nie dość, że ciekawa trasa to jeszcze prawdziwki po drodze
Niestety, z tego co pamiętam, to grzyby są mało odżywcze, więc nie mogłyby posłużyć za substytut śniadania ;-)
Awatar użytkownika
Szarotka

-#9
Posty: 14769
Rejestracja: sob 07 lut, 2004
Lokalizacja: Pięknoduchowo

Post autor: Szarotka »

MiG pisze:Niestety, z tego co pamiętam, to grzyby są mało odżywcze
Nic bardziej mylnego:
"Cechą charakterystyczną grzybów jest to, że mają dużo wody – od 70 do 90 procent – co jest w 100 proc. prawdą. Jednak pogłoski jakoby grzyby były bezwartościowym posiłkiem prawdą już nie jest, o czym coraz częściej przekonują dietetycy i lekarze.
Grzyby nie bez powodu określane są mianem „leśnego mięsa”, bowiem ich sucha masa składa się wyłącznie z białka, którego ilość zależy od wieku i gatunku grzyba. (...)Badania naukowe potwierdzają, że grzyby są cennym źródłem witamin i minerałów. Stężenia poszczególnych witamin (na przykład B2, B3, B5 czy PP) porównywalne są z takimi produktami spożywczymi, jak wątroba, drożdże czy marchewka. Na przykład 100 g świeżych grzybów jest w stanie zaspokoić około 20 proc. dziennego zapotrzebowania na niacynę (witaminę B3) i w około 20 proc. na witaminę B2.
Kilogram grzybów = pół kilograma mięsa" ;-) i niekoniecznie autor ma na myśli grzyby robaczywe :))
https://www.ekologia.pl/srodowisko/ochr ... 16040.html
------------------------------------------
"Bedzie wcioł to mnie ku sobie zabiere..."
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Szarotka pisze: Nic bardziej mylnego:
"Cechą charakterystyczną grzybów jest to, że mają dużo wody – od 70 do 90 procent – co jest w 100 proc. prawdą. Jednak pogłoski jakoby grzyby były bezwartościowym posiłkiem prawdą już nie jest, o czym coraz częściej przekonują dietetycy i lekarze.

Hmm, może coś się zmieniło ;-)
W Beskidzie Niskim było naprawdę dużo grzybów, rosły tuż przy ścieżce i to niekoniecznie w Parku Narodowym.

Obrazek
Awatar użytkownika
Szarotka

-#9
Posty: 14769
Rejestracja: sob 07 lut, 2004
Lokalizacja: Pięknoduchowo

Post autor: Szarotka »

Brzoziak na sniadanie raczej słaby jakościowo ale juz jego brat koźlarz (czerwony) to inna srawa ;-)
------------------------------------------
"Bedzie wcioł to mnie ku sobie zabiere..."
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Dzień 15: Komańcza-Letnisko – Cisna

Tym razem spożywam podwójne śniadanie, schodzę do Komańczy (schronisko mieści się w lesie powyżej wsi), idę kawałek drogą, przekraczam mostek na Osławicy i… jestem już w Bieszczadach. Jeszcze pół godziny marszu przez pierwsze wzgórza i wchodzę do Prełuk. Tu już typowe bieszczadzkie klimaty – pozostałości po leśnej kolejce wąskotorowej, duże ale puste place do składowania i przeładunku drewna, pojedyncze domy… Asfaltowa droga dochodzi do Duszatyna gdzie mieści się sympatyczny sklepik/barek, parking i kończy się cywilizacja. Stąd dzwonię do pracy, żeby załatwić sobie na poniedziałek urlop „na żądanie”. Dalej szlak wspina się zboczami Chryszczatej (997 m npm) w kierunku dwóch Jeziorek Duszatyńskich i samego szczytu. Jest słonecznie i ciepło, ale gęsty las daje przyjemny cień. Za to same jeziorka w blasku słońca prezentują się przepięknie. Nieco przed szczytem znajduje się kolejny wojenny cmentarz, ale już nie tak monumentalny, tylko skromny krzyż i kamienny kopczyk. Zresztą na grzbiecie Chryszczatej w wielu miejscach można się natknąć na krzyże upamiętniające żołnierskie mogiły. Niedaleko za szczytem spotykam się prawie „oko w oko” z żubrem. Idąc wśród suchych liści i stukając kijkami, robiłem dużo hałasu i żubr, który musiał skubać trawę przy samej ścieżce, zaczął się już oddalać nieśpiesznym kłusem. Oczywiście o zrobieniu zdjęcia nie było mowy. Na przełęczy Żebrak stwierdzam, że dość mocno boli mnie prawa noga w okolicy piszczela – tak jakbym w coś bardzo mocno uderzył. Tyle tylko, że zupełnie sobie nie przypominam takiej sytuacji :? No cóż, nie ma rady, trzeba iść dalej, zwłaszcza że w środku lasu i tak nic się na to nie poradzi, może poza solidnym wysmarowaniem Voltarenem. Tak więc, walcząc trochę z bólem, wchodzę na Wołosań (1071 m npm) a następnie schodzę do bacówki pod Honem. Bacówka jak najbardziej zasługuje na wszystkie pozytywne informacje, które można przeczytać o niej w Internecie. Miła obsługa, schludne pokoje, niezłe menu, dogodne godziny otwarcia kuchni i przyjazna atmosfera. Jedna z lepszych miejscówek na GSB.

Obrazek
Zarastające tory bieszczadzkiej leśnej kolejki wąskotorowej

Obrazek
Jeziorka Duszatyńskie

Obrazek
Chyba najbardziej charakterystyczny znak szlaku – na Chryszczatej

Obrazek
Tyle zostało po żubrach

Dzień 16: Cisna – Połonina Wetlińska

Rano okazuje się, że noga spuchła, ponownie przeszukuję więc Internet, aby stwierdzić co może być przyczyną dolegliwości. Objawy trochę jak po ugryzieniu jakiegoś owada, więc przyjmuję taką roboczą hipotezę (wcześniej sądziłem, że to uraz mięśnia). Schodzę do Cisnej w nadziei, że uda się nabyć jakąś maść w punkcie aptecznym. Niestety, w weekendy jest nieczynny (a mamy sobotę), nic podobnego nie mają również w stacji GOPR ani w stacji pogotowia ratunkowego. W jednym ze sklepów udaje mi się nabyć żel na obrzęki – musi wystarczyć. Prognozy przewidywały na ten dzień załamanie pogody i sprawdziło się to co do joty. Jest pochmurno, zimno i wilgotno. Mimo tak niesprzyjających okoliczności nie pozostaje nic innego niż ruszać przed siebie. Łykam ibuprom, smaruję nogę żelem (wygląda jakbym się upaćkał błotem, co akurat pasuje do pogody) i kieruję się na Małe Jasło a potem Jasło (1153 m npm) i Okrąglik. Jest to długie, monotonne podejście, co w pewnym sensie jest korzystne, bo przy takim jednostajnym marszu noga mniej boli. Gdy dochodzę do Małego Jasła, zaczyna padać i robi się naprawdę nieprzyjemnie. Temperatura zarówno według prognoz jak i mojego odczucia to coś koło 5 st. C. Dłonie zaciśnięte non-stop na rączkach kijków drętwieją tak, że z trudem udaje mi się odkręcić korek od butelki z piciem. Jedyny plus, że taka temperatura działa kojąco na kontuzjowaną nogę. W trakcie zejścia deszcz się nasila a na dole, we wsi Smerek leje równo. Ładuję się do jakiejś knajpy w celu zjedzenia obiadu i osuszenia się choć trochę. Po godzinie trzeba się jednak zbierać, choć nie wygląda na to, żeby deszcz ustawał. Jednak sprawia on przyjemną niespodziankę i w momencie, gdy rozpoczynam podejście na górę Smerek (1222 m npm) powoli się rozpogadza. Zaskoczony jestem dużą liczbą ludzi schodzących ze Smereka i Połoniny Wetlińskiej, mimo że do tej pory pogoda była fatalna. Po wyjściu ponad granicę lasu, widać jak mgły podnoszą się z dolin, co wygląda jakby ziemia „parowała”. Widoki te stanowią pewne wynagrodzenie za dotychczasowy trud. Z dołu dochodzą odgłosy rykowiska jeleni, co niektórzy biorą za ryki niedźwiedzia. Żwawym marszem pokonuję całą Połoninę i wraz ze zmierzchem docieram do schroniska „Chatka Puchatka”. Towarzystwo w Chatce zróżnicowane – młoda para na sesji ślubnej wraz z dwójką osób towarzyszących, rodzina z małymi dziećmi i tylko dwoje normalnych turystów.

Obrazek
W drodze na Jasło i Okrąglik

Obrazek
„Parujące” Bieszczady

Obrazek
Połonina Wetlińska

Dzień 17: Połonina Wetlińska – Wołosate

Z radością witam poranek, bo i tak nie mogłem spać (ojciec-głowa rodziny chrapał tak głośno, że spokojnie zagłuszyłby pracujący motor). Myślałem, że spokojnie odnajdę drogę do źródełka na Połoninie, ale minęło 12 lat od kiedy tu nocowałem i chyba ścieżka się trochę zatarła. Nieistotne, umyłem się potem w strumieniu na stokach Połoniny Caryńskiej. Podobnie jak wczoraj nie obejdzie się bez ibupromu i żelu na bolący piszczel. Zejście z Wetlińskiej nie jest zbyt przyjemne tzn. strome, nieco kamieniste a droga nierówna (wyżłobiona spływającą wodą), za to później całkiem dobrze i szybko wchodzi mi się na Połoninę Caryńską (1297 m npm). Nie pada ale jest dość chłodno, no i całkowite zachmurzenie, zero słońca – na bieszczadzkie widoki nie ma co liczyć. Może to i dobrze, mam długą trasę przed sobą i nic mnie nie będzie rozpraszało. Z Ustrzyk na połoninę wchodzi całkiem sporo osób, co można uznać za dziwne przy takiej pogodzie. Ale jak się tu już przyjechało to coś przecież trzeba robić. W Ustrzykach Górnych zaglądam na śniadanie do słynnego „Kremenarosa” (kiedyś schronisko PTTK o wątpliwej sławie, obecnie prywatne). Bar i jadalnia prezentują się całkiem nieźle, jedzenie też smaczne. Robię jeszcze niewielkie zakupy i ruszam szlakiem w kierunku Szerokiego Wierchu. Początkowo droga wiedzie przez las, potem nieco się wspina i w końcu wychodzi na otwartą przestrzeń połoniny. Wieje silny i zimny wiatr, warunki raczej słabe, ale turystów podążających na lub wracających z Tarnicy mnóstwo. Robię półgodzinny odpoczynek w zacisznej wiacie przed przełęczą Goprowców i ruszam na ostatni już fragment GSB, raczej z uczuciem żalu że to już koniec niż euforii że się udało. Wiatr ani na moment nie staje się lżejszy a w okolicach Halicza (1333 m npm) jest naprawdę mocny. Tuż przed szczytem mijam ostatnich ludzi idących w przeciwną stronę, dalej aż do końca maszeruję zupełnie sam. Dłuższy postój robię tylko na przełęczy Bukowskiej, gdzie praktycznie kończy się górska wycieczka, bo w dół prowadzi już utwardzona droga. To było jedno z moich ulubionych miejsc w polskich górach, prawdziwy „koniec świata”, dalej już tylko puste pasma graniczne i przestrzenie Ukrainy. Niestety, straciło wiele ze swojego uroku po tym jak postawiono tu krzyż kończący drogę krzyżową oraz barierki, być może po to, żeby wierni nie rozłazili się po pasie drogi granicznej. Dojście do Wołosatego zajmuje jeszcze ponad 1,5 godz., szukanie kwatery dobry kwadrans a w międzyczasie robi się ciemno. Liczyłem na to, że jeszcze posiedzę w barze przy parkingu w Wołosatem (obecnie pizzeria), ale kartka informuje, że w niedzielę jest nieczynny. Nie pozostaje mi więc nic innego jak wrócić na kwaterę. Po drodze robię zdjęcie kropce oznaczającej koniec Głównego Szlaku Beskidzkiego i… to już naprawdę koniec ;-)

Obrazek
Połonina Caryńska słynąca z przepięknych widoków :))

Obrazek
Dolina Wołosatki spod Krzemienia, podstawa chmur gdzieś na wysokości 1250 m npm

Obrazek
Wierzchołek Halicza – kolejny wspaniały punkt widokowy w Bieszczadach ;-)

Obrazek
Spojrzenie z przełęczy Bukowskiej na stronę ukraińską

Obrazek
Parafrazując Elektryczne Gitary: „To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, nie musimy już iść”
:))
Awatar użytkownika
Szarotka

-#9
Posty: 14769
Rejestracja: sob 07 lut, 2004
Lokalizacja: Pięknoduchowo

Post autor: Szarotka »

Kawał dobrej i niełatwej roboty. Dobrze, że noga nie posypała się praktycznie na finiszu.
Czy na 3-4 dniowy wypad w Bieszczady z założenia z plecakiem, noclegi w schroniskach, poleciłbyś właśnie opisany odcinek Komańcza-Wołosate?
------------------------------------------
"Bedzie wcioł to mnie ku sobie zabiere..."
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Szarotka pisze:Kawał dobrej i niełatwej roboty. Dobrze, że noga nie posypała się praktycznie na finiszu.
To jeszcze tylko dopowiem, że to jednak była kontuzja mięśnia, przeciążeniowa. Doctor Google rządzi ;-)
Szarotka pisze: Czy na 3-4 dniowy wypad w Bieszczady z założenia z plecakiem, noclegi w schroniskach, poleciłbyś właśnie opisany odcinek Komańcza-Wołosate?
Niekoniecznie. Tzn. oczywiście odwiedziłem piękne miejsca jak Połoniny, Halicz czy Jez. Duszatyńskie. Ale nie trzeba się trzymać jednego szlaku, na innych może być równie ładnie (np. na Bukowym Berdzie czy na Rawkach). Dzienne odcinki, które ja robiłem, były raczej długie i nie polecam naśladownictwa. Poza tym dużo zależy od dojazdu, lepiej zacząć i skończyć tam, gdzie będziesz mieć dogodny dojazd, dzięki temu nie marnuje się czasu na dotarcie na miejsce i powrót.
Trzeba też mieć na uwadze, że szykowany jest remont/przebudowa "Chatki Puchatka" i na jakiś czas będzie ona wyłączona z użytkowania:
https://www.bdpn.pl/index.php?option=co ... Itemid=182

Tak nawiasem mówiąc, to w przewodniku po GSB, który miałem ze sobą, było napisane, że "Chatka" nie udziela już noclegów. Dobrze, że go nie czytałem na bieżąco, tylko po fakcie :))
Awatar użytkownika
Zakochani w Tatrach

-#7
Posty: 3227
Rejestracja: pn 22 paź, 2007
Lokalizacja: Zawiercie

Post autor: Zakochani w Tatrach »

Podziwiam Cię za samozaparcie w wędrówkach - zwłaszcza przy deszczowej i wietrznej pogodzie. Ja jestem przyzwyczajona do nie najgorszej i nawet sobie nie potrafię wyobrazić łażenia w takich niesprzyjających warunkach :? . No, ale jak już się człowiek wybierze, to co ma zrobić ? ... czekać na pogodę się nie da bo czas goni.
W większości jednak było chyba na szczęście ładnie.
Faktycznie kawał roboty wykonałeś wymagający siły i kondycji. Super sprawa. Jak widać miłość do gór uskrzydla :D .

Gratulacje :) .
Zakochani w Tatrach
Awatar użytkownika
Mariusz

-#8
Posty: 5759
Rejestracja: pn 15 wrz, 2003
Lokalizacja: Marki

Post autor: Mariusz »

MiG pisze:Myślałem, że spokojnie odnajdę drogę do źródełka na Połoninie, ale minęło 12 lat od kiedy tu nocowałem
Potwierdzam, widziałem cię w Chatce 12 lat temu! :)

Gratulacje za przejście tego długaśnego szlaku!
MiG

-#7
Posty: 3125
Rejestracja: śr 03 mar, 2004
Lokalizacja: Wawa

Post autor: MiG »

Zakochani w Tatrach pisze: W większości jednak było chyba na szczęście ładnie.
Podsumowując 17 dni to:
- 11 dni z pogodą bez zarzutu (ciepło i słonecznie);
- 3 dni z porządnym deszczem (ale oczywiście nie przez cały dzień);
- 3 inne z małym deszczem, zimnym wiatrem itp. (też niekoniecznie przez cały dzień).
Mariusz pisze: Potwierdzam, widziałem cię w Chatce 12 lat temu!
I chyba nawet trafiliśmy do tego źródełka bez większego problemu :D
ODPOWIEDZ