28 lipca - czwartek
Jak zwykle zaczynam pisanie relacji od kompletu zdjęć własnych i Ewy, bo je... mam.
Zdjęcia reszty ekipy mam obiecane na koniec sierpnia i wtedy ta relacja pewnie się jeszcze mocno rozwinie.
O przygotowaniach do tej podróży - tu!
Ostatnie przepakowania bagaży...
29 lipca - piątek
Na Rębiechowie tuż przed wylotem uzupełniamy płyny. Mamy przed sobą dwa loty, razem prawie cztery godziny w powietrzu plus godzinna przesiadka w Monachium. Tak zupełnie na sucho się... nie da.
Został nam już tylko bagaż pokładowy...
Pasażer w każdym samolocie widok na wprost ma raczej... nudnawy.
Ten za oknem też raczej monotonny, ale to akurat sobie chwalimy.
Się raczej drzemie...
W Monachium już w kolejnym samolocie. Także Airbus 195, ale znacznie większy od poprzedniego.
Stewardesy domykają górne półki bagażowe - widomy znak, że za chwilę zaczniemy kołowanie.
Ledwo odebraliśmy zamówiony samochód i ruszyliśmy, a już mamy pierwsze widoki na Zatokę Biskajską. Nasze oczekiwania zaczynają się spełniać...
Ostatecznie opuszczamy Bilbao bardzo wygodną szosą szybkiego ruchu - słynna europejska E-70. Przed nami coś, co na pewno było kiedyś kamieniołomem...
Krótko przed celem robimy spore zakupy aprowizacyjne w dużym markecie Lupa. Tylko z drobnymi kłopotami w samym Suances odnaleźliśmy naszą kwaterę. Jest całkiem przyzwoita, choć jak na sześć osób nie za bardzo wygodna. No ale taką właśnie zamówiliśmy...
Zmierzch przyszedł trochę później niż w kraju, ale przecież strefa czasowa jest tu taka jak w Polsce, a odlecieliśmy circa 15 stopni długości geograficznej, czyli astronomicznie wszystko musi tu być o godzinę później.
Jemy szybką kolację ostatecznie dojadając kanapki podróżne, robimy wspólną kasę na zakupy pobytowe i szybko idziemy spać.
Pewnie rano też później się rozwidni niż u nas w kraju...
30 lipca - sobota
Rozwidniło się... deszczowo. Tego nie zamawialiśmy!
Wygląda na to, że tego dnia trzeba szybko zorganizować zajęcia raczej... domowe, co zostało przyjęte z uśmiechem.
Gdy tylko przestało padać, wybieramy się na spacer. Rozeznanie w miejscowych marketach będzie nam potrzebne...
foto - Ewa
Sporo ciekawego kwiecia...
foto - Ewa
Mokre kwiaty też są piękne!
Przy takiej pogodzie pejzaże są mało fotogeniczne i z "wyżartym" niebem, więc obpstrykujemy napotkane detale...
A jest ich tu sporo.
Cuda natury... by się przydał jakiś botanik. Widzieliśmy coś bardzo podobnego w Budwie na Bałkanach, ale nazwy nie zapamiętałem.
Dobry znajomy... u nas niestety tylko w doniczkach.
Rio Saja w okolicy ujścia do Zatoki Biskajskiej. Główny nurt rzeki mocno obmurowany, ale przypływy oceanu rozlewają się szeroko na boki.
Skoro tu cumuje tak duży statek, to pewnie gdzieś głębiej w ujściu jest jakiś port...
foto - Ewa
A to już samo ujście rzeki. Pola poza zabudową zdecydowanie ugorowane. Wygląda na to, że uprawia się tu głównie... turystów!
foto - Ewa
Ach te telefony... wszystkomające!
foto - Ewa
Jeden z nielicznych takich. Ładnych budynków widzimy zdecydowanie... mało. Prawie każdy większy budynek mieszkalny, jak to w takich miejscowościach nadmorskich jest obwieszony na balkonach głównie... ręcznikami kąpielowymi - widomy znak mieszkających tam wczasowiczów.
Surferzy...
Chłopaki zbierają się do kąpieli.
Dziewczyny wolą... piasek.
Pełny relaks!
To była jedyna oceaniczna kąpiel dla... niektórych. Tam, gdzie powstają i nagle załamują się duże fale, kończy się płycizna...
Kawiarniana taperka. Grała smętnie, ale ładnie, a za kilka drobnych monet obdarowała nas jeszcze ładniejszym uśmiechem
Z plaży do miasteczka było naprawdę stromo, a nawet... męcząco. Na tych schodach poza nami nie ma nikogo. Tu prawie wszyscy jeżdżą samochodami.
Bugenwille...
foto - Ewa
Lubimy palmy.
foto - Ewa
Bliżej nie rozpoznana piękność. A jak ona wieczorami pachniała... poezja!
Wygląda na mocno trującą, więc zalecana jest... ostrożność.
Robimy zakupy w miejscowym Lupa i BM...
Wieczorne zamglenie w dolinie nie obiecuje niczego dobrego na kolejny dzień. Próbujemy odpalić siedliskowego grilla, ale przegoniła nas kolejna mżawka.
O zachodzie powietrze pod chmurami się "czyści". Może jednak nie będzie tak... źle.
31 lipca - niedziela
Nadal pada, ale decydujemy się jechać do Santander, stolicy Kantabrii. Miasto raczej przemysłowe i zbyt dużo zabytków się nie spodziewamy, ale my lubimy się powłóczyć po uliczkach także takich miast.
Zostawiamy samochód przy nabrzeżu mariny. Tak z bliska to jeszcze slipów naprawczych nie widzieliśmy.
Jest też trochę jachtów, ale... takich sobie. Bandery na nich... jeśli są to wyłącznie hiszpańskie, co wcale nie jest oczywiste zważywszy silne nastroje secesyjne zwłaszcza na północy kraju.
foto - Ewa
Jak nie ma wielkich zabytków, to warto zwrócić uwagę na... detale.
Niby zwykła tuja, a jak ładnie się perli!
Ławki nie za bardzo obeschły, ale gdzieś usiąść trzeba. Entuzjazmu nie widać. Niestety, jedyne w miarę szczegółowe i dostępne w kraju mapy tej części Hiszpanii, to mapy Michelin'a... bardzo marne. Na planach miast albo nie ma nazw ulic, albo są... inne niż na tabliczkach rogowych. Trochę błądzimy i postanawiamy iść na... czuja.
Znaleźliśmy jednak coś w miarę ciekawego i wiekowego... chyba.
foto - Ewa
O... takich miejsc właśnie szukaliśmy!
Pachnie gdzieś... pierwszą połową zeszłego wieku.
Ewidentnie secesja. Na elewacjach rogowych Hiszpanie lubią coś... pokombinować.
foto - Ewa
Ratusz miejski też w stylu późnej secesji. Flagi Kantabrii (bardzo podobna do polskiej!) nie spotykamy.
Flaga Kantabrii gdyby nie gpdło, mogła by zawisać także u nas. Tyle że wcale nie łatwo ją tu znaleźć. Jeśli już, to widzi się flagi państwowe Hiszpanii.
Kościół z takimi sklepami w przyziemiu? To nas trochę zaskakuje.
Jest i element urokliwy...
foto - Ewa
Spotykamy pielgrzymów na szlaku świętego Jakuba do Santiago de Compostella. Przebiega tu nadmorska wersja tak zwanego szlaku francuskiego z Saint-Jean-de-Luz...
Łatwo poznać pielgrzymów po kijkach trekingowych, a zwłaszcza po ciężkich butach uwieszonych do plecaków, bo tu akurat chodzą w sandałach. Tradycyjnych i ongiś powszechnych lasek pielgrzymkowych nie zauważyłem. Nie fotografuję pielgrzymów, bo jakoś nie wypada... przynajmniej mnie.
Szukam jednak znaków szlaku pielgrzymkowego. Niebawem w krótkim tego dnia przebłysku słońca znajduję jeden na murze i idąc za jego wskazaniem nieopodal jeszcze ładniejszy na mokrym bruku:
Zasadę znakowania wszędzie przyjęto taką, że kierunek marszu jest zawsze w stronę podstawy muszli, a jeśli nie, to drogę wskazuje strzałka (zwykle żółta) przy znaku.
Wchodzimy podcieniową bramą na otwarty dziedziniec Ministerio de Economia y Hacienda Santander (ministerstwo gospodarki i finansów), co odczytujemy z tablicy. Chyba był tu kiedyś pałac... jakiś. Za mało nas to jednak interesuje, by uruchamiać Google. Dziedziniec nosi nazwę Portificada Square (plac podcieniowy) co natychmiast staje się oczywiste, bo cały plac otaczają podcienia.
W otwartej na zatokę Ria de Cubas części placu ekspresyjny pomnik Pedro Velarde... w ruch idą smartfonowe Google: kantabryjskiego bohatera narodowego, który jako wykształcony i doświadczony artylerzysta w stopniu kapitana drugiego maja 1808-go roku stanął w Madrycie na czele powstania przeciw okupującym Hiszpanię Francuzom i tego samego dnia zginął w wieku 28 lat. Zatem, taki trochę... hiszpański... Kościuszko. Tylko miał dużo mniej wojennego szczęścia.
Przydaje się też tłumacz Google w... oczywiście... smartfonie. Napis: SANTANDER A LA GLORIA DEL HEROE 1880 - Santander na chwałę bohaterowi, a 1880... pewnie data roczna postawienia pomnika.
Z drugiej strony cokołu napis: Dos de Mayo, to drugi maja - akurat moje imieniny...
foto - Ewa
Chyba nas trochę zmęczył ten spacer...
Powozi Marek, a Krzyś dogaduje się z nawigacją.
1 sierpnia - poniedziałek
Wreszcie doczekaliśmy się słońca, więc pomni stromej drogi jedziemy samochodem na nadmorskie promenady.
foto - Ewa
Właśnie tak wyobrażaliśmy sobie lato nad Zatoką Biskajską.
foto - Ewa
Odpływ na plaży, to bardzo szeroki pas mokrego piachu.
foto - Ewa
Ach te palmy...!
Piękna admiralicja.
Też chciałem mieć zdjęcie z tą kotwicą.
foto - Ewa
Skaliste przybrzeżne wyspy.
Latarnia morska Suances.
foto - Ewa
Skalisty koniec cypla.
foto - Ewa
Trochę się na niego wybrałem chyba nie do końca legalną bramką, ale w sandałach po mocno zerodowanej kruszynie urwisk zbyt daleko nie doszedłem ...
Suances to na pewno miasteczko rybackie... przynajmniej dla miejscowych. Szukam porządnego noża kuchennego, bo jedyny na kwaterze malutki "kozik" i mój mały scyzoryk to stanowczo za mało. Znajduję wystarczający w dużym chińskim markecie. No i w ten sposób obejmuję funkcję krojczego kuchennego oczywiście pod dyktando Krzysia i Marka, bo przy ich umiejętnościach kulinarnych tylko tym mogę się włączyć do niezbędnych obowiązków.
Tych hortensji było tam mnóstwo i wszystkie bardzo wybujałe.
foto - Ewa
Oleandry, które w Andaluzji są mocno tępionymi chwastami, tu ładnie ozdabiają ogrody.
foto - Ewa
Piękna, cienista aleja platanowa w samym środku miasteczka.
Krzysztof raczył nas swoimi wspaniałymi pomysłami na posiłki.
Kolejny urokliwy zachód słońca.
Prywatny w przydomowym ogrodzie pomnik bohaterów Serwantesa.
Wieczorem ta sama miejska aleja platanowa też nas zachwyciła.
foto - Ewa
2 sierpnia - wtorek
Jedziemy do Gijon i Oviedo, czyli wymarzona Asturia!
Prowadzi Krzysztof.
Piękną, czteropasmową szosą (znowu E-70) mijamy wzdłuż cały łańcuch Gór Kantabryjskich. Wyglądają z dołu jak nasze Bieszczady, ale bagatela... najwyższe ich szczyty przerastają Rysy! To w tych właśnie górach w szeregach Brygad Międzynarodowych walczyli polscy ochotnicy w hiszpańskiej wojnie domowej 1936-39. Tam też Ernest Hemingway zbierał inspiracje do napisania "Komu bije dzwon". Ponoć spotkał tam Karola Świerczewskiego i "umieścił" jego postać w książce. Pod nazwiskiem Golz, jak by się ktoś doszukiwał...
foto - Ewa
Gijon
Nazwę tego miasta Hiszpanie wymawiają: Chihon...
O parkowaniu na ulicy nie ma co marzyć, więc zostawiamy samochód na wielkim podziemnym parkingu i od razu po wyjściu przyglądamy się miejskiej mapie. Jest znacznie lepsza i dokładniejsza niż nasza, którą przywiozłem.
Wychodzimy wprost na cypel historycznego miasta.
A tuż pod murami miasta piękne kąpielisko.
foto - Ewa
I szeroka piaszczysta plaża.
Ślady na murze wskazują, że przypływy przynajmniej czasami bywają tu spore.
foto - Ewa
Chyba jednak wątpliwie skomponowane połączenia wybujałej secesji i budownictwa nowoczesnego.
foto - Ewa
Zupełnie niespodziewanie natykamy się na obiekt muzealny: odkrywkę term rzymskich, więc... wchodzimy zwiedzić. Film poglądowo pozwala zrozumieć, eksponowane dalej wykopaliska i rekonstrukcje.
Eleganckie, płatne kąpielisko wcale nie jest ładniejsze od wcześniej widzianej naturalnej plaży.
Tablica rozwiewa wszelkie ewentualne wątpliwości - wchodzimy na ważny zabytek Gijon, Plaza Mayor.
Kute w kamieniu herby rycerskie na prawie wszystkich starych elewacjach...
Palazzio de Revillagigedo z początków XVIII wieku na Plaza del Marqués, to najważniejsze miejsce w zabytkowej części Gijon.
foto - Ewa
Pomnik don Pelayo, króla Wizygotów, który w roku 718 tym zapoczątkował rekonkwistę, najdłuższą wojnę w całej pisanej historii Europy. Trwała praktycznie nieprzerwanie aż do zdobycia Grenady w roku 1492. Bagatela...!
W ręce trzyma on krzyż niesiony w pierwszej zwycięskiej bitwie rekonkwisty pod Covadongą w roku 722. Oryginał tego krzyża przechowywany jest jako relikwia w katedrze San Salvador (Świętego Zbawcy) w Oviedo - wybieramy się tam.
Krzyż Pelayo to godło Asturii. Tkwi także na ich fladze.
U stóp pomnika brązowa dwuczęściowa tablica upamiętniająca wizytę króla Pelayo w Gijon.
Dwa pierwsze wiersze z tekstu na tej tablicy:
"Nie gań podróżnika, że nie śpiewa o Gijon.
Ono jest wdzięczne, gdy jest hojny."
Cóż, wdzięczność ludu zawsze i wszędzie się... kupowało.
W pobliżu Plaza Mayor jemy niezły obiad i wąskimi uliczkami z eklektyczną zabudową wracamy do samochodu.
foto - Ewa
Szok! Dwie godziny wcześniej w tym samym miejscu była stumetrowej szerokości piękna plaża!
Oviedo
Z Gijon do Oviedo jest zaledwie nieco ponad 30 kilometrów, ale w samym Oviedo z trudem znajdujemy dobre miejsce do parkowania w pobliżu katedry San Salvador (Świętego Zbawcy), którą chcemy zwiedzić.
Trochę pytamy, a trochę na niucha idziemy wąską uliczką pod górę i oczywiście trafiamy bez pudła. Ta katedra stoi na przebudowanym w VIII wieku zamku królewskim, a te wtedy zawsze i wszędzie stawiano na wybitnych wzgórzach...
foto - Ewa
Niespiesznie zbliżamy się do celu...
Bilety nie są tanie, ale nie rezygnujemy. W końcu... w tej katedrze przechowywana jest bardzo ważna relikwia: sundarion Chrystusa. Z pewnością nie zobaczymy oryginału, bo publicznie okazywany jest tylko trzy razy w roku w czasie bardzo uroczystych nabożeństw, ale sam fakt, że on tam jest... nam wystarcza.
Ołtarz główny jest oszałamiający i chyba nie chodzi tylko o złocenia. Ponoć któraś z postaci jest przedstawiona w przyciemnionych okularach, ale nie doszukujemy się takich i tak wątpliwych ciekawostek. W końcu... okulary pojawiły się u Arabów już w X wieku, a ołtarz jest oczywiście późniejszy... i to sporo.
foto - Ewa
Ale inne, dużo mniejsze ołtarze boczne, a nawet drobne detale architektoniczne też zachwycają.
foto - Ewa
Piękny portal wyprowadzający do wirydarza.
Uroczy, cichy wirydarz, oczywiście z drzewem na środku...
foto - Ewa
Stalle kapituły...
Sklepienie transeptu...
Jedna z kaplic bocznych...
Dwa kolejne zdjęcia wziąłem z internetu, bo do Cámara Santa, kaplicy gdzie przechowywany jest sundarion, można zajrzeć, ale nie wolno robić zdjęć, co oczywiście uszanowaliśmy, choć na codzień eksponowana jest tam tylko kopia. Relikwiarz, Arca Santa z oryginalnym sundarionem i innymi relikwiami, to ta wieka skrzynia. Kolejne kopie obydwu stron sundarionu w skali 1:1 obejrzeliśmy nawet z bardzo bliska. Dotykać duplikatów... nie było sensu.
Po prawej krzyż pierwszego króla Asturii Pelayo. Ponoć Pelayo pod Covadongą niósł krzyż drewniany, a dopiero król Alfons III sto lat po bitwie pod Cavadogną kazał pokryć go złotem i ozdobić kamieniami szlachetnymi. Po lewej Krzyż Aniołów podarowany katedrze przez króla Alfonsa II w roku 808. Bardzo szanowane relikwie!
Oczywiście wszystko jest za bardzo pancerną kratą, a gabloty są ze szkła... podobno też pancernego.
Sundarion...
Żeby zrobić kolejne zdjęcie musiałem pójść na sam koniec wcale niemałego placu przed frontonem. Ta wieża liczy ponad 70 metrów.
Znowu natykam się na kilku pielgrzymów na szlaku jakubowym. Znaki szlaku też znajduję...
Te uliczki mają tylko chodniki. Tu wszędzie jest stromo!
3 sierpnia - środa
To już ostatni nasz dzień w Suances. Po śniadaniu idę z Krzysztofem do pobliskiego sklepu rybnego i kupujemy dwie dorady i piękne kawałki bonito (odmiana tuńczyka). Podziwiamy sprawność sprzedawcy, który wielkim nożem sprawia potężną rybę. Dostajemy kawałki od razu gotowe na patelnię. Dorady też nam oczyścili. Warto, by w naszych sklepach rybnych tego się nauczyli.
Kupujemy także patyczaki. Podobno da się to jeść...
Wracając zauważmy ciekawą tablicę na wjeździe do naszego Bungalows Elma. Napis głosi: Pamięci naszych Rodziców.
Takie albicje podziwialiśmy w Andaluzji. Tutaj też rosną i to nawet dużo liczniej, ale dopiero w silnym słońcu prezentują się pięknie. W głębi te jeszcze nie obsuszone po deszczu wyglądają zdecydowanie gorzej.
Świeży, smażony bonito okazuje się świetny, dorada także, ale te patyczaki... No, spróbowaliśmy i... wystarczy.
Po obiedzie towarzystwo wybrało się na zakupy, więc mam sporo czasu do myszkowania z aparatem. Dostrzegam coś ciekawego pomiędzy nieciekawymi budynkami ulicy handlowej...
Wchodzę głębiej...
I jeszcze dalej...
Wreszcie jest! Wspaniała, rozległa panorama ujścia Rio Saja do Atlantyku!
Znów pod platanami.
No i niepozorna fontanna wreszcie w dobrym świetle...
foto - Ewa
Hiszpanie wręcz uwielbiają takie tabliczki z numerami posesji. Potrafią z takich płytek robić nawet długie napisy...
Nasze pędzidło...
Ach te hortensje!
Ostatni tu spacer nad ocean, a tam spora fala...
Wielkie fale wchodzące w ujście rzeki są okazją dla surferów i padlingowców.
Drzemka na plaży.
W przyplażowym sklepiku z mnóstwa pamiątek wynajduję wreszcie coś kantabryjskiego - kolejny "magnes".
Bugenwille.
4 sierpnia - czwartek
Już sprzątamy po ostatnim tu śniadaniu...
Pakujemy się. Idę jeszcze opstrykać nasze siedlisko.
Nie było zbyt dużo okazji, ale kilka razy się wykąpaliśmy w tym basenie.
Dom gospodarzy siedliska.
W sumie bardzo ładnie tam było...
Jedziemy do Bilbao... Oddajemy samochód, bo w mieście z metrem jest nam zupełnie zbędny.
Dziewczyny czekają przed wejściem.
Nasza ulica. Castillo Jeneralaren Kalea to główna ulica zamku, ale po... baskijsku - Google wiedziały!
Tuż za wejściem z ulicy. Hiszpańskie kafelki są wyjątkowo ładne.
Widok z balkoniku salonu. Mieszkamy w wygodnym mieszkaniu na trzecim piętrze. Znajdujemy tam sporo różnych materiałów turystycznych i najważniejsze, kilka niezłych planów miasta!
Intrygują nas żółte banery w niektórych oknach... Tu widać taki na drugim piętrze w centrum kadru.
Ciekawa reprodukcja na ścianie salonu.
Schodzimy dość stromo w dół nad Ria de Bilbao zwaną także Nervion. Po drugiej tronie Casco Viejo (stare miasto). Mamy tam bardzo blisko. Pewnie kilka razy zajrzymy...
foto - Ewa
Mercado de la Ribera (rynek bankowy) - idziemy tam coś zjeść.
foto - Ewa
Towarzystwo wpadło w wir domu towarowego, więc poszedłem poszukać czegoś ciekawego.
Hiszpanie lubią stawiać posągi na rogowych elewacjach. Widzieliśmy takich sporo w Madrycie i Barcelonie.
Tuż obok domu towarowego, w kościele jezuitów pod wezwaniem Sagrado Corazon (Najświętszego Serca) trwała msza, więc tylko ukradkiem strzeliłem tę fotkę.
Późnym wieczorem się okazało, że mieszkamy wprawdzie bardzo blisko starego miasta, metra i dworca, ale jest to bardzo menelska dzielnica. Nie mamy nic do czarnoskórych, ale to oni tam dominowali. Cicho nocą nie było. Nawet policja się pojawiła. Na szczęście w ciągu dnia było zupełnie spokojnie.
5 sierpnia - piątek
Takie, acz nieliczne napisy nad witrynami wiele wyjaśniają.
Hemingway, to ważna postać także dla Hiszpanii.
Na wielu balkonach i w oknach widnieją takie banery - Ongi Etorri Errefuxiatuak, to po baskijsku: Zapraszamy Uchodźców...
Jest także sporo flag baskijskich...
Ale i państwowe hiszpańskie są dość powszechne.
Fasada dworca Concordia (Zgoda) kolei wąskotorowej tuż obok dworca kolei normalnotorowej Abando i stacji metra o tej samej nazwie.
Dokładnie po drugiej stronie Ria Bilbao Teatr Arriaga. Widać, że powstał w tym samym stylu co Bilbao Concordia.
foto - Ewa
Po rzece pływała para na kajakach sit-on-top. Usłyszeli moją migawkę i... pomachaliśmy sobie.
Bardzo ekspresyjny pomnik dyskobola.
W oddali most Zubizuri (po baskijsku - Odrestaurowany). Ponoć ma pomost szklany - idziemy tam.
Już na Zubizuri. Tylko po bokach widać szklane zmatowiałe płytki, ale pod tą czarną nawierzchnią także są. Nie wiemy, czemu je pokryli...
Uliczny grajek też czasem musi zrobić sobie przerwę.
Po drugiej stronie szerokiego nadbrzeżnego bulwaru dostrzegam ciekawą fontannę, więc idę do niej. Reszta towarzystwa podąża wzdłuż rzeki. Widzę ich, więc i oni też mnie pewnie widzą. Potem się okazało, że... widzieli.
Gdy tylko minąłem widoczne na zdjęciu drzewa, zobaczyłem znany ze zdjęć widok... Trudno nie rozpoznać charakterystycznej, intrygującej fasady Muzeum Guggenheima...
Rzeczywiście... bryła architektoniczna może od prostopadłościanu odbiegać... daleko... dość, co już dużo wcześniej udowodnił... Gaudi. I on mi pasuje bardziej...
Most La Salve (Balsam) ma wieże zejściowe tylko po drugiej stronie Ria Bilbao, co było widoczne, ale tylko znad rzeki.
foto - Ewa
To właśnie te dwie wieże.
foto - Ewa
Tablica informacyjna.
foto - Ewa
Wchodzę na most La Salve nie mając pojęcia, że zejście z niego jest tylko po drugiej stronie rzeki. Szlag by trafił te mapy Michelina...!
No i... stało się. Nie mogłem zejść i musiałem całe muzeum obejść dookoła. Oczywiście krzyknąłem, ale usłyszeć było... nie honor.
Ciekawa kompozycji z metalicznych kul...
foto - Ewa
Odbicia w srebrzystych kulach.
Główne wejście do muzeum. Byłem dokładnie w połowie drogi... Tak przynajmniej wynikało z mapy.
Zaskakująca fsada kościoła pw. Ewangelistów.
Przyciężkawa kompozycja architektoniczna.
foto - Ewa
Palazio Chawarri na Plaza Moyua. Nad frontonem flagi: baskijska, hiszpańska i unijna.
I znów zadziałały nieodparte chęci zakupowe...
Nie wszystkich wciągają...
Po drugiej stronie ulicy bardzo ciekawa fasada jakiegoś urzędu. Nie było żadnych tablic informacyjnych, ale uzbrojona ochrona przy wejściu pozbawiała złudzeń.
foto - Ewa
Właśnie rozpoczynają się Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Na tę okoliczność Marek przygotował dla nas reprezentacyjne koszulki.
Wreszcie przydał się statyw - reprezentacja w komplecie!
Idziemy na stare miasto i szybko znajdujemy miły bar tapas...
Obsługiwała nas przemiła dziewczyna. Jak się okazało... Rumunka.
Nad barem oczywiście dyndały... jamon - sławetne hiszpańskie szynki.
Katedra Bilbao o tej porze była zamknięta.
Na niebie kompletna noc, ale w tłocznych zaułkach starego miasta można fotografować bez lamp błyskowych. Tu rozbawione życie w barach i w wąskich uliczkach trwa po świt.
Krzysztof chyba słusznie, acz sążniście zauważa różnicę atmosfery po bardzo bliskich przecież obydwu stronach Ria Bilbao: zero murzyn, zero awantur.
Gdy przechodzimy mostem, na niebie jest już zupełna noc, ale miasto nadal żyje...
Wybieram się jeszcze po drobne zakupy aprowizacyjne, bo w sobotę mogą być pozamykane sklepy i już po chwili żałuję, że poszedłem sam. Mimo spodziewanych obaw o zarzuty niepoprawności politycznej trzeba to powiedzieć jasno i wyraźnie: czarnoskórzy całkowicie opanowali okoliczne ulice naszej kwatery. Dość niemiło idzie się słabo oświetloną ulicą, gdy mijając widać, że z każdej grupki ktoś się za mną ogląda, w tym kilku dość mętnym wzrokiem... A przecież nie robiłem żadnych prowokujących gestów. Wypisz, wymaluj jak na moich łódzkich Bałutach w ich menelskich zaułkach. Na wszelki wypadek szedłem szybko środkiem ulicy, by nie zbliżać się do okupujących chodniki grupek. Zauważyłem kilku popijających jakieś mocno podejrzane nalewy ziołowe... Wietnamska obsługa małego sklepu spożywczego była bardzo miła i grzeczna, ale tak po... azjatycku. W sumie nikt mnie na ulicy nie zaczepił, ale więcej tu sam wieczorem na ulicę nie wyjdę.
Pod naszymi oknami jakieś nocne awantury trwały znowu do rana.
Chyba już wiemy, dlaczego ta kwatera była w ofertach internetowych stosunkowo tak tania...
6 sierpnia - sobota
Rankiem, bardzo szybko na najbliższej nam przecznicy ustawiły się stragany ze starociami i pamiątkami. To El Rastro (szlak), przez cały rok w każdą pierwszą sobotę miesiąca organizują tu taki... pchli targ.
Oglądamy, ale bez szczególnego zainteresowania...
Póki ręce same nie wyciągają się do towaru, zakupów nie będzie.
A jednak na samym końcu coś kupiłem: mała, tania skórzana bransoletka miała zapięcie, którego od dawna szukaliśmy do innej, też kupionej dla Ewy rok temu w Andaluzji, ale jej zapięcie okazało się zbyt mało pewne. Oto to nowe zapięcie już wklejone w tamtą bransoletkę:
Zdjęcie zrobione już w domu: owłosiony nadgarstek, to mój... znacznie do niej za szeroki - ciasno obejmuje.
Plan metra Bilbao. Wsiadamy na stacji Bilbao Abando.
Kupujemy bilety do metra.
W hali dworca Abando zaciekawia nas olbrzymi witraż. Ten zegar na środku witraża działa!
foto - Ewa
Mamy wysiąść na San Mames. To zaledwie cztery stacje...
Przy okazji się okazuje, że tą samą linią można dojechać do stacji Portugalete, skąd już tylko kilka kroków do słynnego Puente de Vizcaya (Mostu Biskajskiego). No, to mamy już konkretny plan na ostatni dzień pobytu w Bilbao.
Wysiadamy na San Mames, gdzie za dwa dni będziemy się przesiadali na autobus lotniskowy. Już wiemy z którego stanowiska odjeżdża...
Idziemy pod stadion Athletic Bilbao. No... robi wrażenie! Sam dźwig też.
Oczywiście wchodzimy...
foto - Ewa
Emblemat na koszulce piłkarskiej.
Płyta stadionu jest w remoncie, więc o naszym wejściu na trybuny nie ma mowy. Pierwsza od lewej ze zwisających lin, to zawiesie tego wielkiego dźwigu stojącego na zewnątrz.
Spory pomnik Chrystusa na Plaza de Euskadi - placu baskijskim.
Mijamy ładny park...
foto - Ewa
Znów wchodzimy do jakiegoś wielkiego domu towarowego. Ileż można na tak dalekim wyjeździe łazić po sklepach z ciuchami...?
Na szczęście jest sobota i wszystkie sklepy są szybko zamykane poza... wielkim azjatyckim barem typu: płacisz i jesz do woli, a wybór był naprawdę wielki i... jeły by oczy, acz pysok ne choczy...
Obżarci do granic możliwości postanawiamy wracać wzdłuż rzeki do naszej kwatery pieszo i jest to jedyna słuszna decyzja w takim momencie.
Znowu jesteśmy pod pająkiem Guggenheima i... nieszczęsnym mostem La Salve.
A tej po rozbiórce budynku pozostawionej i odrestaurowanej fasady poprzedniego dnia nie zauważyliśmy. Widoczny ślad, że zabudowa Bilbao musiała być kiedyś nieźle sponiewierana. To pewnie ślady wojenne...
7 sierpnia - niedziela
Rano zauważam, że ogromny, imponujący biurowiec w pobliżu Muzeum Guggenheima jest widoczny także z naszego okna. I po tej stronie widać w oknie baner zapraszający uchodźców...
Nie dało się nie oglądać Igrzysk Olimpijskich, ale hiszpańska telewizja oferowała głównie występy własnych reprezentantów.
W drodze na dworzec widzimy taki napis. Nie wiemy, co on oznacza, ale rozumiemy, skąd w okolicach naszej kwatery są każdej nocy takie awantury. Najbardziej na to narzekali Grażyna i Marek, bo oni jedni mieli okno na ulicę. Od strony oficyn było znacznie ciszej...
Metro Bilbao to tak po prawdzie kolej miejska: jedzie głównie po powierzchni, a pod ziemią tylko sporadycznie.
Jedziemy tym razem ze stacji Zabalburu prawie do końca linii do Portugalete i zaraz po wyjściu z dworca natykamy się na ciekawy, niewielki pomnik.
Po podróży metrem, a przed wrażeniami wysokościowymi trzeba coś wypić, a tam gdzie dużo turystów zawsze jest sporo barów.
Chochlaki to tam były raczej mało skomplikowane. Wyglądały bardziej na zwykły bruk, choć miejscami (rzadkimi) zdawały się nawiązywać do wzorów śródziemnomorskich.
Chyba już jesteśmy trochę zmęczeni, bo nawet się nam nie chciało dociekać, co to za pomnik? Tak na wygląd... pewnie jakiegoś miejscowego przemysłowca i jego robotników.
foto - Ewa
Dopiero w domu doszukałem się, że to pomnik Victora Chavarri... budowniczego linii kolejowej Bilbao - Santander.
Nawet z daleka Puente de Vizcaya (most biskajski) robi wrażenie: rozpiętość - 160 metrów, wysokość - około 50 (pływy!). Łączy Portugalete z Getxo, niegdyś odrębne miasta, dziś peryferyjne dzielnice Bilbao.
Od razu staje się jasnym, dlaczego od ponad wieku ściąga złotodajnych turystów...
foto - Ewa
Im bliżej, tym wrażenie większe. Skoro taki most był potrzebny, to domyślamy się, że głębokość rzeki pod nim umożliwia wchodzenie rzeką Nervion statków oceanicznych w stronę Bilbao.
Na górnym pomoście widać ludzi, więc pewnie da się tam wjechać jakąś windą. Emocje szybko rosną...
A z bliska to już emocje potężnie. Nie wszyscy lubią tak wysokie perygrynacje...
Bilet na przeprawę.
Już w gondoli.
Lubimy takie miejsca, gdzie aparat jest zawsze co najmniej na wysokości barków.
Widok z gondoli w górę. Te szekle są ogromne!
Bilety na windę już mamy...
Czekamy na jazdę w górę.
A gondola nadal pracowicie kursuje pomiędzy brzegami.
Dość mocno trzeba zadzierać głowę...
foto - Ewa
Już na górze! Pod nami 50 metrów luftu!
Widok na ujście rzeki Nervion do oceanu. To zdjęcie zrobiłem wstawiając obiektyw w oczko kraty. Nie dziwota, że wszystko jest dokładnie i mocno okratowane.
Gdy tuż pod pomostem przejeżdża rozległa platforma z podwieszoną na długich linach gondolą, cały pomost nieco drży...
Każde miejsca, a szczególnie te bliżej nieba są dobre, by złapać trochę hiszpańskiej opalenizny.
Zazwyczaj tego nie lubię, ale trudno w takim miejscu odmówić sobie fotki... ja-na-tle.
foto - Ewa
Są tam jednak także takie miejsca, gdzie nawet sporymi obiektywami można zrobić zdjęcia bez żelastwa w kadrze.
Widok wgłąb lądu.
Przechodzimy cały pomost aż na stronę Portugalete, skąd wyruszaliśmy gondolą...
I wracamy do windy na stronie Getxo.
Jest na świecie kilka podobnych mostów gondolowych, a ten w Bilbao wcale nie jest ani największy, ani pierwszy w historii, ale... i tak się nam podobało.
Po mocnych wrażenia potrzebujemy kawy. Kawa, jak kawa w Hiszpanii... zawsze i wszędzie jest świetna, ale bufet w barze od strony klientów prezentuje się rewelacyjnie.
Wracamy metrem do Bilbao, gdzie w pełnym słońcu upał staje się nieznośny.
Po drugim obiedzie w tym samym azjatyckim barze wracamy na kwaterę także pieszo, ale oczywiście i poznawczo inną drogą. I tym razem znowu znajdujemy coś ciekawego do fotografowania.
Wieczorem znów idziemy na stare miasto na tapas. Trafił się spacerujący muzykant i było trochę tańca, ale fotki mam dopiero otrzymać. Na pewno je tu wstawię!
Cóż, przyszedł czas na pakowanie się, bo na lotnisko musimy dotrzeć dość wcześnie. Dobrze że metro mamy blisko...
8 sierpnia - poniedziałek
Na dworcu metra jeszcze raz fotografuję ten wielki witraż. Wcale nie jest łatwo objąć go w całości...
Już po odprawie.
Nasz samolot właśnie kołuje do rękawa. Za chwilę zaczną do niego ładować nasze bagaże.
Nasz lot do Monachium o 11:40 już jest na monitorach, bramka numer 1, ale godziny otwarcia bramki jeszcze nie podają.
Czekamy...
Bagaże załadowane, a rękaw do samolotu dopięty...
Bramka otwarta, więc idziemy na pokład.
No i znów ten nudny widok.
Stewardesy robią, co mogą, by umilić nam czas. Dają radę... w miarę.
Już jesteśmy nad Gdańskiem.
Podsumowanie - tu!
Cantabria, Asturia, Kraj Basków - lipiec/sierpień 2016
- Zygmunt Skibicki
-
- Posty: 4030
- Rejestracja: ndz 31 gru, 2006
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
Cantabria, Asturia, Kraj Basków - lipiec/sierpień 2016
Ostatnio zmieniony ndz 21 sie, 2016 przez Zygmunt Skibicki, łącznie zmieniany 1 raz.
Wszystko, co tu piszę ma domyślną klauzulę "moim zdaniem" i nikogo to do niczego nie obliguje, ale i nie... upoważnia.
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
- Zygmunt Skibicki
-
- Posty: 4030
- Rejestracja: ndz 31 gru, 2006
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
Szukając także krajowych pozytywów w przyszły weekend wybieramy się... nad Bałtyk!andy67 pisze:No proszę, za oknem szaro, buro, ponuro i leje (ech to nasze "lato":D ), a tu takie ciekawe rzeczy do obejrzenia i poczytania,
Festiwal Whisky w Jastrzębiej Górze... jak by się ktoś pytał - zamieszczania tu dokładnej relacji ze zrozumiałych względów ... nie przewiduję.
Ale profesjonalny sprzęt już przygotowany:
A Gdańsk załapuje się w każdej naszej dalekiej podróży, bo ekipa głównie... tczewska.
Przyznam, że celowałem obiektywem w "złoty" stadion...
Na początku tej relacji są także zdjęcia z... Rębiechowa.
Wszystko, co tu piszę ma domyślną klauzulę "moim zdaniem" i nikogo to do niczego nie obliguje, ale i nie... upoważnia.
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
- Zygmunt Skibicki
-
- Posty: 4030
- Rejestracja: ndz 31 gru, 2006
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
Przyznam, że zupełnie dla innych odczuć niż zazdrość robiłem tę relację.Realter pisze:Ale wam zazdroszczę...
Wszystko, co tu piszę ma domyślną klauzulę "moim zdaniem" i nikogo to do niczego nie obliguje, ale i nie... upoważnia.
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
Czytając trochę informacji na osobistej stronie to pewnie i tak ,ale ludzka natura jest taka że zazdrości tego czego nie ma ,w bardzo różne sposoby, i aby tylko to zostało w tej formie.Zygmunt Skibicki pisze:Przyznam, że zupełnie dla innych odczuć niż zazdrość robiłem tę relację.Realter pisze:Ale wam zazdroszczę...
- Zygmunt Skibicki
-
- Posty: 4030
- Rejestracja: ndz 31 gru, 2006
- Lokalizacja: Łódź
- Kontakt:
Jest taki esej ks. prof. Józefa Tischnera o zazdrości złej i zazdrości dobrej...turysta pisze: ludzka natura jest taka że zazdrości tego czego nie ma ,w bardzo różne sposoby, i aby tylko to zostało w tej formie.
Wszystko, co tu piszę ma domyślną klauzulę "moim zdaniem" i nikogo to do niczego nie obliguje, ale i nie... upoważnia.
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl
Mundek
www.turystyka.skibicki.pl