Z tym trzeba się zgodzić, że Hitler uratował Porsche przed kompletną plajtą, ale zrobił to wcale nie dla rozkwitu ziomala (obaj byli obywatelstwa austriackiego, ale wcześniej się nie znali), ale po prostu trafił mu się zdesperowany, bez widoków na przyszłość, gotowy na wszystko narwaniec ze Stuttgartu, który akurat pasował mu do koncepcji "dobrej zmiany" marnej wówczas doli niemieckiej klasy średniej(-). A że potem efekty trafiały głównie pod tyłki szamerowane, to już zupełnie inna sprawa. Tak to zwykle bywa z "dobrymi zmianami"...mefistofeles pisze:gdyby nie Hitler to by Volkswagena nie było
Na potrzeby produkcji "garbusa" Porsche otrzymał tak ogromny kredyt, że wybudowano najpierw fabrykę, by wkrótce obudować ją zupełnie nowym miastem Wolfsburg (wilcze miasto). Natychmiast jednak fabryka została wcielona jako zakład zbrojeniowy i sam Porsche był już tylko zarządzającym.
Ferdinand Porsche wraz z synem Ferrym (ur. 1909) projektował i produkował pojazdy dla wojska.
Cywilnych "garbusów", zresztą "zerżniętych" żywcem z Czeskiej Tatry była wręcz znikoma ilość, a pod koniec wojny z powodu drastyczego braku benzyny ich produkcję w ogóle wstrzymano. Z zakładów w Wolfsburgu wyjeżdżały w kolosalnej większości ciągle pod naciskiem wojska modernizowane, terenowe Kübelwagen (łączna produkcja ok. 52 000 sztuk) oraz powstał tam czołg „Tiger (P)”. Jeszcze przed oficjalnymi wynikami konkursu wyprodukował 90 egzemplarzy modelu nazwanego roboczo „Tygrys (P)”, ale jego projekt został odrzucony na rzecz czołgu firmy Henschel, który ostatecznie wszedł do produkcji - oczywiście w fabryce Henschela. I te Tygrysy poszły na front! Chyba jednak Hitler tego Ferdka za bardzo nie faworyzował...
Podwozia wszystkich prototypów „Tygrysa I” Porsche, by kolejny raz nie splajtować, przerobił na samobieżne działa pancerne Elefant (Ferdinand). Sprzedał je Wehrmachtowi zaledwie "po kosztach" ze znikomym zyskiem. W dodatku praktycznie wszystkie poszły na Rosję sowiecką, ale było ich jedynie... 90, czyli kropla w morzu niemieckiej artylerii. Duża ich część przepadła pod Stalingradem oraz Kurskiem i wzmocniła uzbrojenie Armii Czerwonej. Ponoć sowieci używali ich do ostrzału niemieckiej przeprawy w Grudziądzu, twierdzy zamkowej w Malborku oraz Festung Breslau. Pod Berlinem już ich chyba nie mieli... Zaledwie dwa z tych dział wzięły udział w niemieckim ostrzale powstańczej Warszawy.
A Mausa Porsche był tylko współprojektantem wraz z Kruppem, ale nigdy zakłady Porsche ich nie produkowały. Przy Kruppie to Porsche był... Maus...!
Ojcami światowego sukcesu Volkswagena "garbusa" byli okupujący wówczas Niemców Brytyjczycy i to oczywiście już po śmierci Hitlera. A zrobili to tylko dlatego, że Amerykanie po zdobyciu Wolfsburga im tę fabrykę "oddali" w trybie ustalania granic stref okupacyjnych, ale żadna z wyspiarskich firm samochodowych nie chciała przyjąć zdobycznych na Niemcach urządzeń z kompletnie zbombardowanej fabryki, bo... milimetry nijak nie pasują do cali. Ferdinand Porsche w tym czasie był już w rękach Francuzów (20 miesięcy więzienia), z którymi nie chciał współpracować w zakresie przemysłu zbrojeniowego.mefistofeles pisze:Adolf Hitler jest ojcem sukcesu volkswagena
Brytyjski major Ivan Hirst(**) zdobył zamówienie od angielskiej armii na 20 000 samochodów i... najpierw z dużym ryzykiem jego żołnierzy usunął z hali fabrycznej ogromną aliancką bombę lotniczą, która ewentualnie eksplodując mogła cały zakład dosłownie unicestwić, a potem już w roku 1945 wznowił produkcję „garbusów”, ale nadal w mało wydolnej technologii montażu rzemieślniczego . Na szefa fabryki mianowano Heinza Nordhoffa, dawnego menedżera Opla. Produkowany model nazwano Beetle (ang. chrząszcz). Początkowo robiono 1 000 sztuk na miesiąc... z kierownicą po prawej stronie oczywiście. Po gruntownej przebudowie zakładu i wprowadzeniu taśmy produkcyjnej na wzór Forda wydolność zakładu drastycznie wzrastała, ale dopiero w roku 1955-tym zszedł z taśm Volkswagena egzemplarz... milionowy.
Fabrykę Porsche założył w roku 1948-ym syn Ferdynanda Ferry, a dopiero krótko przed śmiercią ojca w wieku 76 lat ukazał się pierwszy model tej marki.
Albo się tę historię zna, albo się... bredzi w dodatku z uporem.
Najhojniej i to z własnej woli wspierał NSDAP niejaki Alfred Hugenberg, ponoć kwotą na ponad 60 000 000 RM(*) - ówczesny niemiecki potentat medialny, którego zresztą z inspiracji samego Hitlera najpierw uhonorowano ministerialną funkcją w rządzie, wycyckano na czysto, pozbawiono do cna kapitału i całego majątku i wreszcie wywalono z wszystkich synekur. Identycznie zresztą postąpił Hitler z Janem Henrykiem XVII Hochbergiem von Pless (Pszczyna) i wieloma innymi - znamienne dla postępowania wszystkich bez wyjątku satrapów... do dziś!
(*) - przeciętny miesięczny zarobek w Niemczech kształtował się wtedy na poziomie 100-120 RM.
(**) - i to jego należy uznać za ojca światowego sukcesu Volkswagena.