gb pisze: Samochód - i jego wykorzystanie - to po prostu element codziennego użytku, przedmiot służący do konkretnych celów. I tym celem nie jest sama jazda - jako taka.
(...)
Doszliśmy do wniosku, że większość Francuzów i Francuzek - nie widzi w tym sposobie prowadzenia, jazdy żadnego problemu. Co więcej - takie zabiegi powodują konieczność skoncentrowania uwagi na fakcie jazdy. A po co?
Doszedłem do takich samych wniosków.
Swoją drogą uwielbiam Twoje Grzegorzu analizy socjologiczno-filozoficzne, bardzo wiele Twoich wniosków brzmi identyczne z moimi przemyśleniami.
W pamiętnym - również dotyczącym autostrad- wątku o "wąsaczu" na autostradzie, byłeś outsiderem, Twoja interpretacja tekstu i Twoje wnioski z lektury komentarzy innych (zwłaszcza pod wpisem Orlińskiego na jego blogu) były jak dla mnie 100 % zgodne z tym co odczuwałem. Odsądzono Cię wtedy wszakże od czci i wiary.
To coraz rzadsza umiejętność - widzieć więcej niż dosłowna fasada spraw, rzeczy, zdarzeń, tekstów.
Co ciekawe, w Twojej analizie francuskiego sposobu prowadzenia samochodu, ta głęboka analiza dokonuje czegoś jeszcze ciekawszego: oto wychodzi że zwykła jazda samochodem jest dlatego zwykła, bo.... jest zwykła. Tylko że haczyk tkwi w tym, że dla jednych jest zwykła, a dla innych nie. I wtedy ci dla których nie jest zwykła, mogą mieć fundamentalny problem z rozumieniem tej zwykłości, doszukując się podtekstów, których po prostu nie ma. Widzieć to i rozumieć okazuje się dużą sztuką.
Tak jak w wątku "wąsacza" niezwykle celnie apelowałeś o próbę analogii (że tekst jest literacki, że skoro- na Boga- nie wierzymy że Kmicic naprawdę wysadził kolubrynę, to nie powinniśmy też wierzyć, że Grocholski nie wie że takim jak opisane autem nie wyjeżdża się na autostrady), tak tu - niezwykle celnie punktujesz to że dyskomfort który my odczuwamy jadąc francuską autostradą - jest tylko i wyłącznie naszym dyskomfortem i nie ma narodowego spisku Francuzów służącego pognębieniu Słowian którzy śmią kalać swą europejsko-obrzeżną obecnością kalać Galii, czy innej Okcytanii.
Tak, to chyba o to chodzi. Mi się spieszy. Wakacje w naszym wydaniu to gonienie, by nadrobić lata i dziesięciolecia, kiedy można było pomarzyć o zwiedzeniu pałacu w Awinionie, katedry w Sienie i Muzeów Watykańskich.
Francuz czy inny Włoch owszem, też je zwiedza- ale może i mógł robić to od dziecka.
A zawsze jak już chce, to może część z tego zwiedzić jadąc tramwajem albo na rowerze.
Tak więc co do francuskiego stylu jazdy w tym akurat aspekcie - zgoda.
Podtrzymuję jednak pytanie o diametralnie inaczej jeżdżących Włochów.
Oni mają ten sam luz i czasowy spokój.
Oni też do Sieny nie muszą się spieszyć.
Ale "gdzieś" się spieszą.
Była by to tylko pochodna włoskiej miłości do motoryzacji?
Że niby dla Włocha samochód to wytwór piękna i doskonałości, że twórca Zondy Pagani to duchowy potomek twórców fasad katedr?
A że Francuzi nie produkują aut fajnych (choć produkują auta pretensjonalne), bo potomek twórców francuskich katedr raczej robi sery i wina niż auta? Że Francuz używa auta jak papieru toaletowego, a Włoch używa auta tak jak Francuz pije wino (tzn. smakuje jazdę) ?
Czy taki mechanizm może to tłumaczyć?