Na portalach pogodowych w internecie oraz w prognozach w TV pełna zgodność ..... idą wyże, będzie słonecznie i ciepło...... prawdziwe październikowe babie lato

To miał być wyjazd w Pieniny ale jak zwykle ciągnęło mnie w Tatry, mimo, że przecież dość długo ostatnio tam przebywaliśmy.
No i co tu robić

Długo nie myślałam....pojedziemy najpierw w Tatry na Słowację, a potem przeniesiemy się w Pieniny.
Rowery oczywiście zabieramy. W Novej Lesnej przeczekają w garażu, a przydadzą się w Pieninach.
Okazało się że i w Tatrach się przydały

Szybki telefon do mojej słowackiej gospodyni – z nadzieją że już wróciła z półtoramiesięcznych wojaży zagranicznych.
Owszem wróciła ale dalej jej nie ma w domu bo siedzi "na chatu" na Spiszu. Tam też trzeba przygotować obejście do nadchodzącej zimy póki jest pogoda.
Ponieważ bardzo się lubimy, można nawet powiedzieć – przyjaźnimy, pozwoliła nam przyjechać

Mało tego – sama wpadła na dwie godziny tylko po to, żeby nam załączyć ciepłą wodę i ogrzewanie, ponieważ ma nowy piec i nie potrafiła przez telefon wytłumaczyć jak go się obsługuje.
Dobry, kochany człowiek.
Radośnie i z głową pełną planów zameldowaliśmy się wczesnym popołudniem w pustym domu

Był czas na spokojne rozpakowanie rzeczy, obiad, bo Viola przyjechała dopiero pod wieczór.
Jakoś wspólnie z małżonkiem uruchomili to skomplikowane urządzenie grzewcze i pojechała z powrotem na chatu. Znów gospodarzyliśmy sami, wróciła dopiero dzień przed naszym wyjazdem.
Plan na pierwszy dzień – Hińczowe Stawy... może Przełęcz Koprowa.....
Wyjazd wczesnym rankiem nieprawdopodobnie kolorową drogą do Smokowca .
1.

Pogoda piękna, wszędzie błękitnie a nad Zachodnimi rano ciężki ciemny wał chmur

Ło Jezu....nie lubię sytuacji niejasnych więc niewiele myśląc zawróciłam za Nowym Smokowcem i postanowiłam że zrealizujemy najpierw inną wycieczkę – postawimy autko na parkingu B.Voda, podjedziemy busem do Tatranskiej Kotlliny, stamtąd do Plesnivca, potem przez Polanę Rakuską do Białych Ples, Kieżmarskiej i zamknięcie kółeczka na parkingu B.Voda, gdzie będzie czekał nasz poczciwy Puntuś.
No niestety, komunikacja po sezonie pozostawia wiele do życzenia....stoimy jak nie przymierzając (-)

Po około 40 minutach, wkurzeni do białości przypomnieliśmy sobie o szlaku prowadzącym z Tatranskich Żlabów do skrzyżowania szlaków prowadzących do Chaty Plesnivec : żółtego i niebieskiego łączącego się z zielonym.
Jaka szkoda, że dopiero po tak długim czasie wpadło nam to go głowy ....
Dziesięć minut szosą i już jesteśmy na właściwej drodze, skąd Łomnica, Kieżmarski i Bielskie z innej perspektywy, w oprawie kolorowych brzózek przedstawiały się interesująco.
Obiecałam sobie, że moja noga więcej na tym wrednym przystanku nie stanie zwłaszcza, kiedy bliziutko jest taki fajny szlak

2.

3.

4.

Wybrałam do podejścia szlak zielony, bo żółty jest lekko upierdliwy....można nim schodzić ewentualnie....
Urokliwy ten Plesnivec ale kanapki zjedliśmy na ławach przed schroniskiem, z widokami na białe skały Tatr Bielskich.
5.

6.

7.

8.

9.

Smuta

10.

Po pokonaniu dość ostrego odcinka do góry wyszliśmy na słoneczną polanę.
11.

Przed nami Jagnięcy i częściowe otoczenie Kieżmarskiej …
12.

13.

14.

15.

Z prawej strony za mną - Dolina Przednich Koperszadów.
16.

17.

Za nami Mała Świstówka...
18.

Obejście - do góry oczywiście - zboczem Kopy Bielskiej i ukazała się Dolina Białych Ples.
Wody w nich – jak na lekarstwo.
19.

Za to w kolejnych stawkach przy szlaku prowadzącym do Kieżmarskiej – widoki jak z kiczowatych obrazków malarzy prymitywistów

20.

21.

22.

23.

24.

Jak ja uwielbiam takie obrazki …......... w naturze oczywiście.
Czasu było mało, bo zbyt długo zbałamuciliśmy na tym nieszczęsnym przystanku, ale tu nie dało się przejść ot tak sobie …....
Cudowne miejsce .
Mimo późnego popołudnia – gorąco i widoki bajeczne.
25.

26.

27.

Przekroczenie progu na stronę Kieżmarskiej wyglądało tak, jak byśmy weszli z nagrzanego pokoj, do takiego, który grzejnika nigdy nie widział.............. do krainy cieni i zimna.
Nagle i niespodziewanie pojawiły się białe od szronu kamienie, zmarznięta trawa obok szlaku i lodowate powietrze.
Dwie doliny obok siebie – w jednej lato, w drugiej wczesna zima.
Pierwszy raz doznaliśmy takich warunków w czasie naszych wędrówek po tatrzańskich szlakach.
W górach – wiadomo – jak słońce schowa się za szczytami , zwłaszcza jesienią i zimą, zaraz robi się zimno ale przecież ten szron i lód nie zrobił się w ciągu kilku minut …..
Mimo chłodu posiedziałam chwilę przed schroniskiem gdzie pogadałam z dwoma szalonymi góromaniakami z Rybnika, potem do naszej wesołej rozmowy dołączył trzeci z Gdyni.
Bardzo lubię ludzi którzy autentycznie i bezwarunkowo kochają góry, mam to samo i doskonale się rozumiemy.
Ten z Gdyni przyjechał na dwa dni, ponieważ kończyło mu się zwolnienie lekarskie i trochę lepiej się poczuł po dość długiej chorobie. Opowiadał że kiedyś tak mu się chciało w Tatry, iż wybrał się z kolegą na jeden dzień. Jechali całą noc samochodem, polecieli przez Gąsienicową na Zawrat i Kozie Wierchy z zejściem do Piątki, potem przez Roztokę do Palenicy, busem do samochodu i z powrotem nocą do Gdyni.
Oczywiście prosto do pracy

Tu przypomniała mi się historia z naszej młodości kiedy mój małżonek - który był w wojsku w marynarce wojennej w Gdyni - uciekł bez przepustki, jechał całą noc do Zawiercia, dzień spędziliśmy razem, a wieczorem wsiadł w pociąg i cały zadowolony wrócił do jednostki.
Ot...fantazja marynarska

Miłość do gór też potrafi nieźle przyćmić zdrowy rozsądek

Ci z Rybnika też przyjechali na jeden dzień, zresztą dość często tak robią, no ale chociaż mają blisko. Weszli na Skalnate pieszo, wjechali wagonikiem na Łomnicę, potem od Skalnatego Plesa przyszli magistralą przez Świstówkę do Kieżmarskiej.
Przymierzali się jeszcze na Jagnięcy ale było późno i już za widoku nie daliby rady, więc odpuścili.
Nasza rozmowa poskutkowała propozycją, że podwiozę ich z B.Vody do Łomnicy, gdzie mieli zostawiony samochód , a oni potem zabiorą tego z Gdyni do Poronina, gdzie mieszkał u znajomego górala, a miałby chyba problem z dojazdem o tej porze......robiło się już ciemno, gdy dotarliśmy na parking.
Wszyscy byli bardzo zadowoleni z takiego szczęśliwego zakończenia wycieczki.

Droga powrotna od schroniska zalodzonym szlakiem, na którym co i rusz ktoś próbował robić szpagat, ponieważ cienka jego warstwa była zupełnie niewidoczna.
Dopiero niżej w lesie przeszliśmy w pewnym miejscu próg do ciepłego pokoju, polary i rękawiczki powędrowały do plecaka.
Po tak mile spędzonym dniu w doskonałym humorze wróciliśmy do „naszego” przytulnego domku.
Na następny dzień wymyśliłam wycieczkę do Doliny Cichej. Byliśmy tam wprawdzie kiedyś

Marzyło mi się poznać tą piękną - tak często widywaną z wyżyn dolinę - w całości.
Małżonek wpadł na świetny pomysł żeby wybrać się tam na rowerach, bo przecież tam jest szlak rowerowy a nasze stoją w garażu.
Przeanalizowaliśmy mapę czy aby nie trzeba będzie tych bicykli prowadzić i wyszło że damy radę.
Cała Cesta Svobody w kolorach jesieni, w tle góry....ło Jezu, nie dało się jechać.
Musiałam stanąć i zrobić kilka zdjęć.
28.

W Podbańskiej parking gratis. Są wprawdzie ślady poboru opłat w postaci budki, na szczęście zamkniętej na cztery spusty.
No i super ....mała rzecz, a cieszy

Z parkingu kawałek szosą i przez taki mostek wchodzi się do doliny.
29.

A tam dopiero babie lato w całej okazałości......
30.

31.

32.

Cały czas lekko pod górę, właściwie niezauważalnie, bo i tak co chwilę stawałam żeby zrobić dokumentację fotograficzną tego wspaniałego zakątka Tatr..
33.

34.

35.

36.

Cichy, suchy potok....ale mostek jest …. jakby co …...
37.

...a nawet drugi …..
38.

39.

40.

41.

Tam gdzie dotarły wreszcie zza gór promienie słońca i ogrzały oszronione zarośla, unosiły się delikatne mgiełki.
42.

43.

44.

Końcowy odcinek dość mocno pod górę, ale to już znajome klimaty

45.

46.

47.

48.

Czasu było sporo, więc dość długi odpoczynek „pod Kasprowym”.... piweczko, kanapki, fotki....
49.

Droga powrotna to dopiero czad...... Ponad dziesięć kilometrów bez pedałowania i na hamulcach …..ale mi się podobało

Dopiero teraz widać że trzeba było nieźle podjechać.
Trochę ponad pół godzinki i już skrzyżowanie szlaków : Cicha-Koprowa.

W Koprowej dla odmiany na początku spory podjazd, potem niby prosto ale jazda powrotna pokazała że nie do końca. Znów cały czas bez użycia pedałów.
Nad Koprową panoszy się Krywań.
Krywań na dzień dobry z początku szlaku....
50.

Krywań z podjazdu ….
51.

Chociaż czubeczek.....
52.

Krywań w jesiennych modrzewiach....
53.

Dojechaliśmy do Kmetov Vodospadu - dalej już na rowerach nie wolno, a i szosa też się skończyła, jak zresztą czas, bo słońce zaraz się schowa za łagodnymi szczytami Zachodnich ….
54.

„Czadowy” powrót na parking - pięknie oświetlonym promieniami zachodzącego słońca szlakiem. Rowery na bagażnik. Koniec wycieczki..... przepięknej i nie trudnej.
Czterdzieści kilometrów - w tym połowa bez żadnego wysiłku.
To, co teraz napiszę mnie samą napawa ciężką zgrozą


Pewnie że i bez niego by się poszło te 14 czy 15 kilometrów....ale jak fajnie posadzić tyłek na siodełku i jadąc powoli napawać się widokiem gór ….


55.

56.

Następne wędrówki też były cudne...no bo jakież mogły być....w Tatrach i przy takiej pogodzie....
Pozdrawiam wszystkich nie zanudzonych na amen a zwłaszcza pewnego Krzysia B. z Zawiercia, który co dzień zagląda na Forum w oczekiwaniu na moją relację - czego nie omieszkał mi wypomnieć z wyrzutem przy spotkaniu koło garażu

Ala
