Pomarańczowo-złoty, polsko-słowacki październik 2011 :)
Pomarańczowo-złoty, polsko-słowacki październik 2011 :)
UWAGA: niniejsza opowieść zawiera dużo zdjęć. Osoby wrażliwe powinny się czuć ostrzeżone.
Pewnego razu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma źródłami (Siedem prameňov) i za pięcioma stawami (Päť Spišských plies) postanowiłem, że trzeba pojechać w Tatry, aby ukoić oczy złotą, polską, górską jesienią. Spakowałem się więc i już już miałem iść na pociąg (prawdopodobnie opóźniony, za opóźnienie serdecznie przepraszamy) kiedy jedna z osób z tutejszej GTW rzekła mi: "przełóż o tydzień, bo cię pogoda wydupcy" (cytuję z pamięci, być może inaczej to wyraziła), a inna z osób (także GTW) przysłała z południa Polski esesmana: "łojezusicku, leje, pada, wieje, spadam stąd" (tu znów cytat może nie być dokładny). Przełożyłem więc i na dobre mi to wyszło. Poczekałem tydzień, wyjadając w międzyczasie zupki i kabanosy ze spakowanego plecaka, po czym poleciałem na pociąg (opóźniony, opóźnienie może ulec zmianie).
Nie wiedzieć czemu dojazd z Warszawy do Zakopanego zajął mi jakieś 34 godziny, ale może to dlatego, że po drodze piękne, stare, królewskie miasto jest i piwo tam dają taniej, niż w Warszawie, a i raki za darmo można wypożyczyć. W każdym razie w końcu dotarłem gdzie trzeba (Krupówki!), a że ja płochliwy turysta letni jestem, to zobaczywszy z Równi Krupowej ilość śniegu na szczytach od razu poszedłem ze strachu spać. Następnie cichcem uciekłem w Tatry Zachodnie...
Idę więc sobie idę po tych Zachodnich, patrzę, a tu baba jakaś rubaszna na Grzesiu siedzi i macha nie wiadomo czym.
Spłoszony pobiegłem wyżej a tam już całkiem pełno tego białego dziadostwa. Łzy wezbrały pod powiekami mymi. Złota polska jesień, myślę sobie kurde...
Lekki wirażyk na ręcznym pod Rohaczami...
...i już wdrapuję się na Wołowiec, ale tam sytuacja nie wygląda wcale lepiej. Szczęśliwie jest szansa na lansa - pierwszy raz w życiu przyodziewam raki (pożyczone od jednej fajnej laski z tego waszego forum ) i od razu mi lepiej! Choć oczywiście spokojnie dałoby się bez raków.
Gdzie te jarzębiny się pytam? Gdzie te żółte liście? Jak żyć?
Zdegustowany wracam do Chochołowskiej. Tym razem nie udało wam się psie krwie zamknąć mi baru przed nosem, ha! Spożywszy i wypiwszy idę spać, bo co tak będę siedział.
Następnego dnia wchodzę na Siwą Przełęcz, ciskam plecak w kosówkę i wchodzę na Bystrą, a tam widoczki w sumie niczego sobie. Można się zadumać...
Co tak będę stał? - głośno myślę szeptem niemych ust moich. Poza tym wieje. Idę więc na dół, ale coś ścieżki mi się pindraczą w tym śniegu i niechcący wchodzę na dawno już upatrzonego Błyszcza. A stąd panoramy wcale nie ustępują tym bystrzańskim... Mając jednak w pamięci skrupulatność ornaczańskiego schroniska w zamykaniu baru równo o 20:00, biegę co koń wyskoczy na dół, spozierając na Pyszaniańską Przełęcz. W sumie to dziwne, bo przecież nie jechałem konno. Hmnnn...
Ładny ten Starorobociański... - z zamyślenia wyrywa mnie nagła myśl moja.
Bystra zresztą też, ale co z tego, jak już czydzieści czy po czeciej i schodzić cza na dół!
Wyszarpawszy plecak z kosówy udałem się Ornakiem do Ornaku. Na piwo zdążyłem, a nawet na więcej niż jedno, skutkiem czego nie wszystkie szczegóły z wieczoru i dnia następnego kojarzę. Pewne jest, że powędrowałem na lekko w Dolinę Tomanową jakoś, a tam patrzę: drwale świercki rąbią. Coś z nimi pogadałem, ale potem już nie pamiętam gdzie łaziłem.
Błądziłem generalnie...
Szczęśliwie spotkałem miłą turystkę w okolicy, a ta wyprowadziła mnie na właściwe tory, znaczy na Ciemniaka. Fajna baba, co?
Zresztą - dzięki jej talentom wrodzonym oraz technikom manipulacji drwalami - udało się potem zjechać po ćmoku z Ornaku do Kir pojazdem czterokołowym, benzynowym...
Następnego dnia postanowiłem zmienić rejon Tatr, bo w Zachodnich jednak za dużo śniegu. Już pierwsze kroki na szlaku w Dolinie Jaworzynki utwierdziły mnie w słuszności tej decyzji:
Napotkanej w Kuźnicach ekipie TVN24 powiedziałem tonem znawcy, że to tylko chwilowe tąpniecie złotej polskiej jesieni. - A czy jest pan przygotowany na atak zimy? - Tak, tak, zawsze mam przy sobie raki! Niestety moją nieźle rokującą karierę w mediach zniszczył Kadaffi, bo dał się zabić parę godzin później, co zdominowało przekazy telewizyjne. Fak!
Sytuację złagodziła nieco darmowa szarlotka w Murowańcu, serwowana w systemie "ile-kto-da-rady-zjeść-i-jeszcze-kawałeczek-może?".
Wygrzawszy się następnie chwilę na grani, w popołudniowym słońcu pieszczotliwie otulającym promieniami przełęcz Liliowe...
...poszedłem na Kasprowy, by tam skorzystać z toalety, gdy nagle... toaleta ruszyła w dół.
Niechcący wsiadłem do kolejki, której takim zagorzałym przeciwnikiem jestem! O! (...) No trudno, zjechałem na dół i poszedłem na Krupówki testować pizzerię Adamo. Wyniki testów zostały niestety utajone ze względów proceduralnych i medycznych.
Dalsze szukanie kolorowej jesieni postanowiłem przeprowadzić w sąsiednim kraju. W Polsce bez szans. Wina Tuska. Początkowo wydawało się, że to świetna decyzja. Znalazło się złoto, znalazł się ciepły brąz:
Niestety wyżej już tylko gorzej:
A pod Jagnięcym biała masakra.
Ten Jagnięcy to w ogóle beznadziejnie mnie zmęczył. Jakieś raki, brnięcie w śniegu po kolana, "łańcóhy" pod lodem... Nie dla mnie to białe dziadostwo, ja kocham jesień, ciepło, szorstką skałę, zieloną kosówkę i czerwone jarzębiny...
Tymczasem trzeba było wrócić do Zielonego Stawu, celem zbilansowania gospodarki izotonicznej organizmu. Zamówiwszy symboliczną lampę varenego vinka, a także popitkę, usiadłem zmęczony w kąciku przytulnej i cichej sali dla turystów z “vlasnym jadlem”...
...aż tu nagle!
http://www.youtube.com/watch?v=N_Og2gfkiEM
Słowacy zrobili sobie imprezkę z przytupem. No cóż, trzeba było pogłębić przyjaźń między narodami, a przy okazji (z braku wolnych łóżek) zapłaciłem za nocleg tylko 5 ojro. Ujdzie.
Kolejnego poranka wdrapałem się na Świstówkę a tu królujący nam miłościwie malarz pogody zaczął się trochę popisywać:
No nawet ładnie, takie łóżko z baldachimem. Tu w wersji filmowej: http://www.youtube.com/watch?v=47ql4oAd_f0
W Skalnatej Chacie Laco uwarzył smacznej kapustowej. Po oddaleniu się od Chaty spostrzegłem w kosówce dzikiego, płochliwego zwierza - przedstawiciela tatrzańskiej fauny. Zaczaiłem się w ukryciu i zrobiłem fotę. Ha!
Płochliwy zwierz, gdy mnie zobaczył, podszedł i obwąchał mi nogawki spodni. Hmnnn....
Na nocleg udałem się do małej, kamiennej chatki w Dolinie Pięciu Spiskich Stawów. Mistycznie tam i mgliście cokolwiek:
Kołdra napiera:
Pokręciwszy się po dolinie i zbadawszy dojścia pod przełęcze, poszedłem zjeść, wypić i spać. A w chatce sami jacyś dziwni - obwieszeni linami, kaskami, czekanami... I nie mogli uwierzyć, że z Zielonego Stawu do Terryho Chaty da się dojść inaczej, niż przez Baranią Przełęcz. Cieniasy - oczywiście, że da się!
A w dniu kolejnym już spożywałem owocową tartę w Smokovcu, czekając na busa do Pol’sko.
Wszystkie zdjęcia, o tu:
http://picasaweb.google.com/mbozym/BiaAJesienWTatrach
Dziękuję za uwagę. Zbieżność osób, drwali i zdarzeń przypadkowa.
Pewnego razu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma źródłami (Siedem prameňov) i za pięcioma stawami (Päť Spišských plies) postanowiłem, że trzeba pojechać w Tatry, aby ukoić oczy złotą, polską, górską jesienią. Spakowałem się więc i już już miałem iść na pociąg (prawdopodobnie opóźniony, za opóźnienie serdecznie przepraszamy) kiedy jedna z osób z tutejszej GTW rzekła mi: "przełóż o tydzień, bo cię pogoda wydupcy" (cytuję z pamięci, być może inaczej to wyraziła), a inna z osób (także GTW) przysłała z południa Polski esesmana: "łojezusicku, leje, pada, wieje, spadam stąd" (tu znów cytat może nie być dokładny). Przełożyłem więc i na dobre mi to wyszło. Poczekałem tydzień, wyjadając w międzyczasie zupki i kabanosy ze spakowanego plecaka, po czym poleciałem na pociąg (opóźniony, opóźnienie może ulec zmianie).
Nie wiedzieć czemu dojazd z Warszawy do Zakopanego zajął mi jakieś 34 godziny, ale może to dlatego, że po drodze piękne, stare, królewskie miasto jest i piwo tam dają taniej, niż w Warszawie, a i raki za darmo można wypożyczyć. W każdym razie w końcu dotarłem gdzie trzeba (Krupówki!), a że ja płochliwy turysta letni jestem, to zobaczywszy z Równi Krupowej ilość śniegu na szczytach od razu poszedłem ze strachu spać. Następnie cichcem uciekłem w Tatry Zachodnie...
Idę więc sobie idę po tych Zachodnich, patrzę, a tu baba jakaś rubaszna na Grzesiu siedzi i macha nie wiadomo czym.
Spłoszony pobiegłem wyżej a tam już całkiem pełno tego białego dziadostwa. Łzy wezbrały pod powiekami mymi. Złota polska jesień, myślę sobie kurde...
Lekki wirażyk na ręcznym pod Rohaczami...
...i już wdrapuję się na Wołowiec, ale tam sytuacja nie wygląda wcale lepiej. Szczęśliwie jest szansa na lansa - pierwszy raz w życiu przyodziewam raki (pożyczone od jednej fajnej laski z tego waszego forum ) i od razu mi lepiej! Choć oczywiście spokojnie dałoby się bez raków.
Gdzie te jarzębiny się pytam? Gdzie te żółte liście? Jak żyć?
Zdegustowany wracam do Chochołowskiej. Tym razem nie udało wam się psie krwie zamknąć mi baru przed nosem, ha! Spożywszy i wypiwszy idę spać, bo co tak będę siedział.
Następnego dnia wchodzę na Siwą Przełęcz, ciskam plecak w kosówkę i wchodzę na Bystrą, a tam widoczki w sumie niczego sobie. Można się zadumać...
Co tak będę stał? - głośno myślę szeptem niemych ust moich. Poza tym wieje. Idę więc na dół, ale coś ścieżki mi się pindraczą w tym śniegu i niechcący wchodzę na dawno już upatrzonego Błyszcza. A stąd panoramy wcale nie ustępują tym bystrzańskim... Mając jednak w pamięci skrupulatność ornaczańskiego schroniska w zamykaniu baru równo o 20:00, biegę co koń wyskoczy na dół, spozierając na Pyszaniańską Przełęcz. W sumie to dziwne, bo przecież nie jechałem konno. Hmnnn...
Ładny ten Starorobociański... - z zamyślenia wyrywa mnie nagła myśl moja.
Bystra zresztą też, ale co z tego, jak już czydzieści czy po czeciej i schodzić cza na dół!
Wyszarpawszy plecak z kosówy udałem się Ornakiem do Ornaku. Na piwo zdążyłem, a nawet na więcej niż jedno, skutkiem czego nie wszystkie szczegóły z wieczoru i dnia następnego kojarzę. Pewne jest, że powędrowałem na lekko w Dolinę Tomanową jakoś, a tam patrzę: drwale świercki rąbią. Coś z nimi pogadałem, ale potem już nie pamiętam gdzie łaziłem.
Błądziłem generalnie...
Szczęśliwie spotkałem miłą turystkę w okolicy, a ta wyprowadziła mnie na właściwe tory, znaczy na Ciemniaka. Fajna baba, co?
Zresztą - dzięki jej talentom wrodzonym oraz technikom manipulacji drwalami - udało się potem zjechać po ćmoku z Ornaku do Kir pojazdem czterokołowym, benzynowym...
Następnego dnia postanowiłem zmienić rejon Tatr, bo w Zachodnich jednak za dużo śniegu. Już pierwsze kroki na szlaku w Dolinie Jaworzynki utwierdziły mnie w słuszności tej decyzji:
Napotkanej w Kuźnicach ekipie TVN24 powiedziałem tonem znawcy, że to tylko chwilowe tąpniecie złotej polskiej jesieni. - A czy jest pan przygotowany na atak zimy? - Tak, tak, zawsze mam przy sobie raki! Niestety moją nieźle rokującą karierę w mediach zniszczył Kadaffi, bo dał się zabić parę godzin później, co zdominowało przekazy telewizyjne. Fak!
Sytuację złagodziła nieco darmowa szarlotka w Murowańcu, serwowana w systemie "ile-kto-da-rady-zjeść-i-jeszcze-kawałeczek-może?".
Wygrzawszy się następnie chwilę na grani, w popołudniowym słońcu pieszczotliwie otulającym promieniami przełęcz Liliowe...
...poszedłem na Kasprowy, by tam skorzystać z toalety, gdy nagle... toaleta ruszyła w dół.
Niechcący wsiadłem do kolejki, której takim zagorzałym przeciwnikiem jestem! O! (...) No trudno, zjechałem na dół i poszedłem na Krupówki testować pizzerię Adamo. Wyniki testów zostały niestety utajone ze względów proceduralnych i medycznych.
Dalsze szukanie kolorowej jesieni postanowiłem przeprowadzić w sąsiednim kraju. W Polsce bez szans. Wina Tuska. Początkowo wydawało się, że to świetna decyzja. Znalazło się złoto, znalazł się ciepły brąz:
Niestety wyżej już tylko gorzej:
A pod Jagnięcym biała masakra.
Ten Jagnięcy to w ogóle beznadziejnie mnie zmęczył. Jakieś raki, brnięcie w śniegu po kolana, "łańcóhy" pod lodem... Nie dla mnie to białe dziadostwo, ja kocham jesień, ciepło, szorstką skałę, zieloną kosówkę i czerwone jarzębiny...
Tymczasem trzeba było wrócić do Zielonego Stawu, celem zbilansowania gospodarki izotonicznej organizmu. Zamówiwszy symboliczną lampę varenego vinka, a także popitkę, usiadłem zmęczony w kąciku przytulnej i cichej sali dla turystów z “vlasnym jadlem”...
...aż tu nagle!
http://www.youtube.com/watch?v=N_Og2gfkiEM
Słowacy zrobili sobie imprezkę z przytupem. No cóż, trzeba było pogłębić przyjaźń między narodami, a przy okazji (z braku wolnych łóżek) zapłaciłem za nocleg tylko 5 ojro. Ujdzie.
Kolejnego poranka wdrapałem się na Świstówkę a tu królujący nam miłościwie malarz pogody zaczął się trochę popisywać:
No nawet ładnie, takie łóżko z baldachimem. Tu w wersji filmowej: http://www.youtube.com/watch?v=47ql4oAd_f0
W Skalnatej Chacie Laco uwarzył smacznej kapustowej. Po oddaleniu się od Chaty spostrzegłem w kosówce dzikiego, płochliwego zwierza - przedstawiciela tatrzańskiej fauny. Zaczaiłem się w ukryciu i zrobiłem fotę. Ha!
Płochliwy zwierz, gdy mnie zobaczył, podszedł i obwąchał mi nogawki spodni. Hmnnn....
Na nocleg udałem się do małej, kamiennej chatki w Dolinie Pięciu Spiskich Stawów. Mistycznie tam i mgliście cokolwiek:
Kołdra napiera:
Pokręciwszy się po dolinie i zbadawszy dojścia pod przełęcze, poszedłem zjeść, wypić i spać. A w chatce sami jacyś dziwni - obwieszeni linami, kaskami, czekanami... I nie mogli uwierzyć, że z Zielonego Stawu do Terryho Chaty da się dojść inaczej, niż przez Baranią Przełęcz. Cieniasy - oczywiście, że da się!
A w dniu kolejnym już spożywałem owocową tartę w Smokovcu, czekając na busa do Pol’sko.
Wszystkie zdjęcia, o tu:
http://picasaweb.google.com/mbozym/BiaAJesienWTatrach
Dziękuję za uwagę. Zbieżność osób, drwali i zdarzeń przypadkowa.
Ostatnio zmieniony pn 31 paź, 2011 przez Mariusz, łącznie zmieniany 2 razy.
-
-
- Posty: 263
- Rejestracja: śr 13 cze, 2007
- Kontakt:
Mariusz, szkoda, że częściej nie jeździsz w Tatry... Z miłą chęcią czytałabym Twoje relacje kilka razy w roku.
Świetny tekst, napisany z lekkością i specyficznym humorem + niektóre zdjęcia perełki tworzą ciekawą kompozycję.
Trochę brakuje mi jesiennych barw, ale takie ośnieżone góry też mają swój urok.
P.S. Baba fajna.
Świetny tekst, napisany z lekkością i specyficznym humorem + niektóre zdjęcia perełki tworzą ciekawą kompozycję.
Trochę brakuje mi jesiennych barw, ale takie ośnieżone góry też mają swój urok.
P.S. Baba fajna.
"pamiętaj jak Ci praca lub jakieś studia przeszkadzają w chodzeniu po górach to rzuć to w diabły" Fenek
[galeria zdjęć] http://picasaweb.google.com/103556764021884049151
[galeria zdjęć] http://picasaweb.google.com/103556764021884049151
Super, bardzo mi się podoba tekst, a najbardziej ten fragment....
Zdjęć i warunków zazdroszczę, naprawdę pięknie.
Gratuluję. Przewodniczka super. .... też by pobłądził z taka.
...napisane z jajem, lubię to.Mariusz pisze:Pokręciwszy się po dolinie i zbadawszy dojścia pod przełęcze, poszedłem zjeść, wypić i spać. A w chatce sami jacyś dziwni - obwieszeni linami, kaskami, czekanami... I nie mogli uwierzyć, że z Zielonego Stawu do Terryho Chaty da się dojść inaczej, niż przez Baranią Przełęcz. Cieniasy - oczywiście, że da się!
Zdjęć i warunków zazdroszczę, naprawdę pięknie.
Gratuluję. Przewodniczka super. .... też by pobłądził z taka.
Pozdrawiam.
Brudas bez łazienki z wychodkiem za stodołą.
Brudas bez łazienki z wychodkiem za stodołą.
Kierownicy to jednak mają fajnie....Smolik pisze:Wpadaj częściej ,a znać daj to i się kierownikowi naleweczke przyszykuje
Jeju, faktycznie ta baba jakaś podobna do Agaar.
"pamiętaj jak Ci praca lub jakieś studia przeszkadzają w chodzeniu po górach to rzuć to w diabły" Fenek
[galeria zdjęć] http://picasaweb.google.com/103556764021884049151
[galeria zdjęć] http://picasaweb.google.com/103556764021884049151
Fajnie z jajem napisane
Super Ci się pogoda udała i zdjęcia niczego sobie.
Ten śnieg jest zmrożony czy "zwykła kasza"? Raki były niezbędne?
Podziwiam, że chce Ci się tak skakać po całych Tatrach jak ten szachowy konik, zamiast siedzieć np w Chochołowiskiej i na lekko sobie chodzić.
W ogóle co to za czasy nadeszły, że zamiast iść na przykłach na Giewont, trzeba ładnych turystek szukać aż na Stołach
Super Ci się pogoda udała i zdjęcia niczego sobie.
Ten śnieg jest zmrożony czy "zwykła kasza"? Raki były niezbędne?
Podziwiam, że chce Ci się tak skakać po całych Tatrach jak ten szachowy konik, zamiast siedzieć np w Chochołowiskiej i na lekko sobie chodzić.
W ogóle co to za czasy nadeszły, że zamiast iść na przykłach na Giewont, trzeba ładnych turystek szukać aż na Stołach
Fajnie, że się podobało. Dzięki za pochlebstwa [edit: znaczy komplementy] i szpile.
Ty uważaj, bo takie deklaracje lubią się mścić i koniec końców z naleweczki będziesz musiał wyskoczyć!Smolik pisze:Wpadaj częściej ,a znać daj to i się kierownikowi naleweczke przyszykuje
Wstawienie foty z agaar to był celowy zabieg marketingowy mający na celu zwiększenie liczby odsłon tej nędznej relacji.Alan pisze:Kiepska relacja zawierająca wiele rażących błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, niezrozumiałych sformułowań, bez polotu, finezji, interesujących wątków oraz zaledwie jedno ładne zdjęcie i to tylko dzięki Agaar.
Śnieg zmrożony, twardy, a na szlakach udeptany w stopnie i oblodzony (mówimy o okolicach 17-23.X). Wołowiec, Bystra - raki niekonieczne, ale miejscami w rakach wygodniej na zejściu. Na Jagnięcy - raki niezbędne przy podejściu zejściu z Jagnięcej Doliny na Kołowy Przechod. Paradoksalnie największa frajda z raków była w Dolinie Małej Zimnej Wody (zwłaszcza na zejściu) - po progiem wszystko oblodzone i totalnie wyślizgane.świster pisze:Ten śnieg jest zmrożony czy "zwykła kasza"? Raki były niezbędne?
Bo widzisz pan, chodzę głównie po szlakach, a to dosyć szybko wyczerpuje możliwości danego regionu. Gdybym posiadał umiejętności chodzenia w twoim stylu, to pewnie w Chochołowskiej i tydzień by nie wystarczył.świster pisze:Podziwiam, że chce Ci się tak skakać po całych Tatrach jak ten szachowy konik, zamiast siedzieć np w Chochołowiskiej i na lekko sobie chodzić.
Eeee bo na Giewoncie to same w szpilkach. A ja wolę górskie baby.świster pisze:W ogóle co to za czasy nadeszły, że zamiast iść na przykłach na Giewont, trzeba ładnych turystek szukać aż na Stołach
Ostatnio zmieniony czw 03 lis, 2011 przez Mariusz, łącznie zmieniany 1 raz.
Przecież szlaków w Chochołowskiej i okolicy jest na miesiąc chodzenie. Sam znam nie więcej jak 20%.Mariusz pisze:Bo widzisz pan, chodzę głównie po szlakach, a to dosyć szybko wyczerpuje możliwości danego regionu. Gdybym posiadał umiejętności chodzenia w twoim stylu, to pewnie w Chochołowskiej i tydzień by nie wystarczył.
Mariusz pisze:Eeee bo na Giewoncie to same w szpilkach. A ja wolę górskie baby.
- podobało się! Ale mój wpis potraktuj proszę jako komplement, nie pochlebstwo. Patrzę na Twoją trasę i zastanawiam się, czy w Dzień Zwycięstwa nie podjąć podobnego wyzwania....tylko po co to "białe dziadostwo" tak sie już panoszy?Fajnie, że się podobało. Dzięki za pochlebstwa
"skromnie przyjmować, spokojnie tracić"
Obawiam się, że to już nie zlezie do czerwca...Izabela pisze:tylko po co to "białe dziadostwo" tak sie już panoszy?
Wybacz Iza - dotychczas w moim rozumieniu te dwa słowa funkcjonowały jako synonimy. Poczytałem definicje i już rozumiem w czym rzecz.Izabela pisze:Ale mój wpis potraktuj proszę jako komplement, nie pochlebstwo.
Tak, czy siak dzięki!