Zbyt wiele się o tej porze roku w Tatrach nie zwojuje, przy naszych umiejętnościach, ale przecież nie o to chodzi……
Pojechać, połazić, zobaczyć, poczuć… a dojść tam - gdzie granice naszych możliwości…
Tylko tyle i aż tyle....
Ponieważ kwiecień w tym roku piękny, a i pogodę zapowiedzieli ładną na cały tydzień – zebraliśmy się szybciutko i w drogę - na południe …
Autko samo wie gdzie jechać…niedziela, droga pusta….ani się obejrzeliśmy – dojeżdżamy do celu.

Bagaże na górę, plecaki na grzbiety i na dzisiaj przewidziana Dolina Gąsienicowa.
Pięknie, choć trochę chmurek gromadzi się na horyzoncie, ale co tam – wysokie, białe, niegrożne…
Idziemy przez Boczań.
W lesie suchutko, wyżej trochę śniegu, a od Karczmiska już tylko śnieg…
Dotelepaliśmy się do schroniska, a tam wiadomo – odpoczynek przy piwku i chwila namysłu, czy kończymy na tym, czy idziemy jeszcze nad Czarny Gąsienicowy.
Zawsze sobie obiecujemy, że w dniu przyjazdu gdzieś blisko przywitamy się z Tatrami…. i nigdy nie dotrzymujemy słowa….
Tak było i tym razem – poszliśmy, choć szczyty gór schowały się w chmurach, a po rozmiękłym śniegu szło się dość ciężko.
No, ale dostaliśmy nagrodę, nad stawem pokazało się błękitne niebo, chmury poczekały pół godziny, aż napasiemy oczy widokami i gdy wracaliśmy - ponownie je zasłoniły.


W drodze powrotnej – cóż za miła niespodzianka – spotkanie z Forumowiczem Kszyśkiem z Krakowa.
Bardzo fajne są takie spotkania, i jak się potem okazało – nie było ono ostatnie podczas tego pobytu.

A w Kużnicach – wiosna….

Wróciliśmy wieczorem okropnie sterani – ja po dwóch godzinach spania i poprzednim dniu spędzonym na działce - bynajmniej nie rekreacyjnie…

W poniedziałek zaplanowałam wycieczkę na Słowację.
Nasza słowacka gospodyni wyjechała za granicę i nie było jej w tym tygodniu, ale nie wyobrażałam sobie nie zobaczyć Tatr z tamtych stron….trudno, dojedziemy.
Tradycyjny przystanek na parkingu przed Żdziarami, aby popatrzeć na wspaniale stąd wyglądające Tatry Bielskie. Ostatnio w marcu było tu tyle śniegu i chmury się przewalały - a teraz…….

Na pierwszy ogień Łomnica – no…niestety od dziś przegląd techniczny – ... gondolki i wagonik nie chodzą.
A tu taka pogoda…..
Niech to….


W związku z powyższym poszliśmy do Staroleśnej.
Miałam wielką ochotę zobaczyć jak wygląda w bieli – przypuszczałam, że pięknie.
I miałam rację, choć na zboczach już tylko łaty śniegowe i biel już nie taka biała…..
Wiatr przywiał trochę kurzu , a świeżego śniegu nie dosypało ( i dobrze, starczy już tej zimy..)




Mimo, że pięknie, jednak szlak rozmiękły, pod górę...nie było lekko.
Dotarliśmy w okolice mostku , gdzie minęło nas dwóch turystów, którzy wracali ze Zbójnickiej Chaty.
Zapytaliśmy o dalszy odcinek drogi i ponoć tam wpadało się dość często i dość głęboko.
Postanowiliśmy odpuścić. Posiedzieliśmy ponad godzinę na wspaniale nagrzanym wielkim i wygodnym kamieniu i powoli wróciliśmy na Hrebieniok.
Szkoda nam było jechać już do Zakopanego, nie byliśmy bardzo zmęczeni, więc zeszliśmy jeszcze nad Wodospady Studennego Potoku.
Latem spokojne – teraz niosły ogromne ilości wody.
Huczały z daleka, a z bliska spienione - budziły grozę…
Piękne……




Widok z tarasu obok Bilikowej Chaty, chociaż jeszcze mało zieleni – też ma w sobie coś…

Nasz główny cel wyjazdu – krokusy. Wybraliśmy się do Chochołowskiej we wtorek, z nadzieją, że sobotnio-niedzielne tłumy pojechały już do domu.
I tak było….ludzi niewiele, no a widok polany… niezwykle piękny.
Wyjątkowo dużo krokusów w tym roku zakwitło…
Szukałam żółtych w tym samym miejscu co w ub. roku, ale na szczęście ich nie znalazłam i wycieczka zakończyła się tym razem bez wizyty w zakopiańskim pogotowiu








Spędziliśmy tam duuużo czasu, bo aż żal było stamtąd odchodzić.
Zajrzeliśmy też na Polanę Jarząbczą. Tam więcej śniegu i krokusy pewnie póżniej zakwitną i tym samym jeszcze nacieszą oczy tych, którzy tam dotrą na początku maja.
Ujmująca potęga natury….





W środę znów nas wyrwało na Słowację – tym razem do Doliny Małej Zimnej Wody.
Szlak taki jak w Staroleśnej, spodziewaliśmy się tego, ale nic to – najwyżej nie dotrzemy do Terinki i świat się nie zawali z tego powodu.
Na Hrebienioku zima odpuściła.

Wodospad Obrowskiego szalejący, huczący, słychać go z daleka….
Nawet „łagodność wodna” – jak nazywam po swojemu to miejsce – chlapała na ścieżkę kropelkami wody, której w porównaniu do letniej pory – było ogromnie dużo.


A przed Zamkovskim – ten sympatyczny psiak nie dał nam spokojnie zjeść kanapek. Wpychał swój zaśliniony pychol dość nachalnie i trzeba było go jakoś delikatnie wyprosić "od stołu"

No i dolina….co tu pisać… wszystko można ująć w jednym słowie – przecudna.
Ciepło, puściutko

Wspaniale.


Wspaniały, zieleniący się w słońcu zagajnik limbowy










Przepiękna wycieczka, choć nie poszliśmy do Terinki.
Nie chciało nam się zbytnim zmęczeniem przytłumić wspaniałych wrażeń i doznań z wędrówki po tej cudownej dolinie.
Małżonek – jako ten cięższy – wpadł parę razy po pas w kosodrzewinę – nie było tak łatwo….
Szliśmy po potężnych lawiniskach i przyznam, że teraz bałabym się tam wybrać zimą, przy trójce, albo nawet dwójce.
Nic tak nie działa na wyobrażnię, jak to, co się zobaczy na własne oczy…
Ala
