Alpy czyli .... cz I
Alpy czyli .... cz I
"KATEDRA CZYLI SZTUKA CIERPIENIA"
Cóż jest w szczytach gór wszelakich,że potrafią wryć się w pamięć głęboko.
Stają się wpierw odległym marzeniem by w końcu być widocznym celem do którego konsekwentnie podążać poczynamy.
Rok minął od planów poczęcia,nadszedł czas zmierzyć się z własnymi marzeniami i stanąć z górą w szranki.Zamienić świat wirtualny w rzeczywisty dotyk.Nadszedł czas,mgliste pragnienia nabierają realnych krztałtów.
Pakowanie;ciuchy,sprzęt,żarcie i pytanie:Czy wszystko zabrane?
Wreszcie nadchodzi chwila wyjazdu,upychamy nasze wory w samochodzie, pożegnanie z bliskimi i w drogę.
Mała drzemka gdzieś w Austrii i nad ranem wkraczamy w Alpejski świat Szwajcarii.
Zatrzymujemy się na mały posiłek i poranną kawkę jest piękny letni dzionek.
Opuszczając autostradę jedziemy malowniczymi serpentynami na Przeł.Furkapass(2436m.n.p.m.)gdzie robimy mały postój by nasycić oczy pierwszymi widokami Alp Penińskich.
Wreszcie wjeżdżamy w głęboko wciętą dolinę Mattertal ku celowi naszej podróży,małej wiosce Randa(1409.n.p.m) gdzie mieści się malowniczo położony camping.
Rozkładamy namiociki i można odetchnąć po trudach podróży.
Wieczorem postanawiamy rozprostować kości i w tym celu udajemy się na pobliski pagórek ( jakieś 2050m.n.p.m.) by obejrzeć widoczki, a jest co.Kontrast zielonej doliny z zimnym światem lodu gdzie
króluje Wiesshorn(4505m.n.p.m),widać też zamykającą doline znaną wioskę Zermatt nadktórą wznosi się majestatyczny Matterhorn.
Ciepłe sierpniowe słońce rozleniwia,nieśpiesznie schodzimy w dół .
Jutro czeka nas kawał podejścia.
Rano idziemy sprawdzić meteo,przyjemna pani wspomina coś o "bloody wether",cóż pożyjemy zobaczymy.Pakujemy żarcia na trzy dni oblężenia i w drogę.Mamy dziś do pokonania ok 1700m podejścia
z całym sprzętem na plerach.
Idziemy przez wioskę wśród wspaniałych drewnianych domków gdzie świat jakby toczył się zupełnie innym torem,oazę ciszy przerywa tylko gwizd kolejki odbijający się echem po całej dolinie,cóż za miejsce.
Ścieżka biegnie wśród łąk by wkrótce wgłębić się w pachnący sosnowy las.
Ciężkie chmury nad nami i smętne mgły unoszące się z dna doliny nie wrózą nic dobrego i tak pierwsze nieśmiałe krople dopadają nas na halach ponad lasem.Wraz ze zmianą pogody zmienia się charakter naszej
drogi,pokryte pastwiskami zbocze podchodzi pod barierę skalną,droga wije się przez żleby i pólki,zaczyna padać coraz mocniej.
Boże tylko nie deszcz to już lepiej niech wali śniegiem.
Mówisz masz,wraz ze wzrostem wysokości deszcz przechodzi w gęsty ciężki śnieg.Po przejściu ubezpieczonych stalowymi linami i drabinami skał wchodzimy na piarżysko doprowadzające nas do moreny na skraju lodowca Festi,gdzie mieści się urokliwe schronisko Domhutte.
Śniegiem wali coraz mocniej robi się biało i w dodatku zaczyna
pogrzmiewać,ot burza w śniegu.
Wstępujemy na małą kawkę,jest sucho, ciepło i przyjemnie.Postanawiamy iść poszukać platform pod nasze
małe domki gdzieś pod lodowcem 200 m wyżej schroniska.Niknącą ścieżką pośród śniegów i grzmotów pniemy się w górę.Z chmur i śniegu wyłaniają się jakieś sylwetki, ktoś schodzi z góry.
Niesamowite na niebieskich kurtkach insygnia GOPR-u.
-Cześć z jakiej grupy?
-Karkonoskiej
-My z Podhalańskiej
Uściski dłoni,uśmiechy; okazuje się ,że chłopaki są już tu drugi dzień i schodzą po prowiant i wodę do schroniska.
-Wyżej znajdziecie nasze namioty niedaleko są rozbici słowacy , jest jeszcze jakieś mjejsce.
-Dzięki do zobaczenia.
Obok zasypanych trzech namiotów znajdujemy w miarę osłonięte miejsca pod nasz ekwiwalent domu.
Jest zimno wieje wiatr i sypie śniegiem brakuje jeszcze choinki i było by jak w Boże Narodzenie.
Wieczorem spotykamy słowaków mówią,że byli na szczycie wczoraj ,dużo świeżego śniegu i "velmi niebezpieczi", a przy podejściu na przełęcz jest lód i trza w "mačkach"(rakach),chłopcy z Karkonoskiej
doszli pod ścianę przełęczy ale nie znależli w mgle drogi i zawrócili z 3500m .
Jutro ma być pogoda, tak wszyscy twierdzą,zobaczymy.
Schowani w śpiworach zastanawiamy sie co przyniesie jutro,a tam niech przynosi co chce będziemy tu tak długo jak się da.
Noc,pierwsza noc w górach na wys. 3100 m,przypomina mi się biwak zimowy z kolegą Manfredem gdzie jako młodzi chłopcy spaliśmy pod płn.ścianą Koziego Wierchu w samych śpiworkach przy -13 stopniach.
Cóz młodość ma swoje prawa.
Zakładam mp3 i odpływam przy dżwiękach Katatoni i Tangerine Dream gdzieś poza śniegi ku ciepłej chałupie.
Furkapass brama do marzeń
Camping wśród gór
Dolina Mattertal
Czas się pakować i ruszać w górę
Drewniana Randa
Hale nad doliną
Przez skalną barierę,robi się coraz gorzej
Domhutte pod moreną lodowca Festi ok 3000 m.n.p.m.
Lato w górach
Czy nie lepiej było jechać nad morze
Home sweet home
CDN.
Cóż jest w szczytach gór wszelakich,że potrafią wryć się w pamięć głęboko.
Stają się wpierw odległym marzeniem by w końcu być widocznym celem do którego konsekwentnie podążać poczynamy.
Rok minął od planów poczęcia,nadszedł czas zmierzyć się z własnymi marzeniami i stanąć z górą w szranki.Zamienić świat wirtualny w rzeczywisty dotyk.Nadszedł czas,mgliste pragnienia nabierają realnych krztałtów.
Pakowanie;ciuchy,sprzęt,żarcie i pytanie:Czy wszystko zabrane?
Wreszcie nadchodzi chwila wyjazdu,upychamy nasze wory w samochodzie, pożegnanie z bliskimi i w drogę.
Mała drzemka gdzieś w Austrii i nad ranem wkraczamy w Alpejski świat Szwajcarii.
Zatrzymujemy się na mały posiłek i poranną kawkę jest piękny letni dzionek.
Opuszczając autostradę jedziemy malowniczymi serpentynami na Przeł.Furkapass(2436m.n.p.m.)gdzie robimy mały postój by nasycić oczy pierwszymi widokami Alp Penińskich.
Wreszcie wjeżdżamy w głęboko wciętą dolinę Mattertal ku celowi naszej podróży,małej wiosce Randa(1409.n.p.m) gdzie mieści się malowniczo położony camping.
Rozkładamy namiociki i można odetchnąć po trudach podróży.
Wieczorem postanawiamy rozprostować kości i w tym celu udajemy się na pobliski pagórek ( jakieś 2050m.n.p.m.) by obejrzeć widoczki, a jest co.Kontrast zielonej doliny z zimnym światem lodu gdzie
króluje Wiesshorn(4505m.n.p.m),widać też zamykającą doline znaną wioskę Zermatt nadktórą wznosi się majestatyczny Matterhorn.
Ciepłe sierpniowe słońce rozleniwia,nieśpiesznie schodzimy w dół .
Jutro czeka nas kawał podejścia.
Rano idziemy sprawdzić meteo,przyjemna pani wspomina coś o "bloody wether",cóż pożyjemy zobaczymy.Pakujemy żarcia na trzy dni oblężenia i w drogę.Mamy dziś do pokonania ok 1700m podejścia
z całym sprzętem na plerach.
Idziemy przez wioskę wśród wspaniałych drewnianych domków gdzie świat jakby toczył się zupełnie innym torem,oazę ciszy przerywa tylko gwizd kolejki odbijający się echem po całej dolinie,cóż za miejsce.
Ścieżka biegnie wśród łąk by wkrótce wgłębić się w pachnący sosnowy las.
Ciężkie chmury nad nami i smętne mgły unoszące się z dna doliny nie wrózą nic dobrego i tak pierwsze nieśmiałe krople dopadają nas na halach ponad lasem.Wraz ze zmianą pogody zmienia się charakter naszej
drogi,pokryte pastwiskami zbocze podchodzi pod barierę skalną,droga wije się przez żleby i pólki,zaczyna padać coraz mocniej.
Boże tylko nie deszcz to już lepiej niech wali śniegiem.
Mówisz masz,wraz ze wzrostem wysokości deszcz przechodzi w gęsty ciężki śnieg.Po przejściu ubezpieczonych stalowymi linami i drabinami skał wchodzimy na piarżysko doprowadzające nas do moreny na skraju lodowca Festi,gdzie mieści się urokliwe schronisko Domhutte.
Śniegiem wali coraz mocniej robi się biało i w dodatku zaczyna
pogrzmiewać,ot burza w śniegu.
Wstępujemy na małą kawkę,jest sucho, ciepło i przyjemnie.Postanawiamy iść poszukać platform pod nasze
małe domki gdzieś pod lodowcem 200 m wyżej schroniska.Niknącą ścieżką pośród śniegów i grzmotów pniemy się w górę.Z chmur i śniegu wyłaniają się jakieś sylwetki, ktoś schodzi z góry.
Niesamowite na niebieskich kurtkach insygnia GOPR-u.
-Cześć z jakiej grupy?
-Karkonoskiej
-My z Podhalańskiej
Uściski dłoni,uśmiechy; okazuje się ,że chłopaki są już tu drugi dzień i schodzą po prowiant i wodę do schroniska.
-Wyżej znajdziecie nasze namioty niedaleko są rozbici słowacy , jest jeszcze jakieś mjejsce.
-Dzięki do zobaczenia.
Obok zasypanych trzech namiotów znajdujemy w miarę osłonięte miejsca pod nasz ekwiwalent domu.
Jest zimno wieje wiatr i sypie śniegiem brakuje jeszcze choinki i było by jak w Boże Narodzenie.
Wieczorem spotykamy słowaków mówią,że byli na szczycie wczoraj ,dużo świeżego śniegu i "velmi niebezpieczi", a przy podejściu na przełęcz jest lód i trza w "mačkach"(rakach),chłopcy z Karkonoskiej
doszli pod ścianę przełęczy ale nie znależli w mgle drogi i zawrócili z 3500m .
Jutro ma być pogoda, tak wszyscy twierdzą,zobaczymy.
Schowani w śpiworach zastanawiamy sie co przyniesie jutro,a tam niech przynosi co chce będziemy tu tak długo jak się da.
Noc,pierwsza noc w górach na wys. 3100 m,przypomina mi się biwak zimowy z kolegą Manfredem gdzie jako młodzi chłopcy spaliśmy pod płn.ścianą Koziego Wierchu w samych śpiworkach przy -13 stopniach.
Cóz młodość ma swoje prawa.
Zakładam mp3 i odpływam przy dżwiękach Katatoni i Tangerine Dream gdzieś poza śniegi ku ciepłej chałupie.
Furkapass brama do marzeń
Camping wśród gór
Dolina Mattertal
Czas się pakować i ruszać w górę
Drewniana Randa
Hale nad doliną
Przez skalną barierę,robi się coraz gorzej
Domhutte pod moreną lodowca Festi ok 3000 m.n.p.m.
Lato w górach
Czy nie lepiej było jechać nad morze
Home sweet home
CDN.
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."
- Zakochani w Tatrach
-
- Posty: 3227
- Rejestracja: pn 22 paź, 2007
- Lokalizacja: Zawiercie
-
-
- Posty: 1073
- Rejestracja: śr 16 lip, 2008
- Lokalizacja: Kraków
DOM (Katedra) 4545m.n.p.m. to najwyższy szczyt Szwajcari,posiada również największą wśród wszystkich czterotysięczników deniwelacje w stosunku do najwyższego miejsca dojazdu wynoszącą 3160m.
To góra nie skażona kolejkami górskimi,przez co mniej uczęszczana,a wraz z całą grupą Mischabel tworzy wspaniałą lodową arenę.
Gdzieś koło północy przestaje sypać,wychylam głowę z namiotu widać nawet jakieś gwiazdki czyżby zmiana pogody?
Budzi nas stukot kijów i sprzętu pierwszego zespołu idącego w górę,światło czołówek oddala się klucząc po lodowcu, czas wstawać.
Ubieranie ,gotowanie,pakowanie,wychodzimy z naszego domku czyste niebo nad nami napawa nadzieją.
Przed nami 1500m podejścia.
Pomimo braku dostatecznej aklimatyzacji postanawiamy zaryzykować,nie wiadomo jak będzie z pogodą więc trzeba wykorzystać okazje.
Przy świetle czołówek wkraczamy w świat lodowca Festi.Raki skrzypią na śniegu,wstaje mrożny poranek rozświetlając wolno otoczenie,cudowne otoczenie.
Posuwając się skrajem lodowca docieramy do bariery skalnej pod przełęczą Festijoch,czas się związać.To najtrudniejsze technicznie miejsce na naszej drodze,na początku idziemy wzdłuż zalodzonej poręczówki,by potem klucząc wśród skał dotrzeć na grań,teraz eksponowane zejście i jesteśmy na przełęczy.
Poranne słońce rozświetla wieszchołki alpejskich kolosów,cud natury stworzony Boską ręką zapiera dech w piersiach.Przed nami potężny lodowiec Hohberg,uśpiony jeszcze w cieniu.
Założeniem było wejście granią Festi,ale z powodu słabej aklimatyzacji i ostatnich opadów decydujemy się na drogę normalną przez pn.flanke.
Schodzimy stromym śniegiem i po przekroczeniu szczeliny brzeżnej wkraczamy na lodowiec.
Potężne seraki muskane porannym słońcem mienią się niebieską barwą,patrząc na te spękane kawały lodu odnosi się wrażenie jakby miały zaraz runąć.
Okrążamy je w bezpiecznej odległości i trawersując pod ścianami Hohberghornu i Stecknadelhornu obchodzimy naszą górę by dostać się
do pn flanki.
Zaczyna się niekończące podejście lodowcową ścianą,w oddali majaczą sylwetki innych ekip.
Gdzieś na wys 4000m zaczyna się walka z własnym organizmem a to przecież jeszcze taki kawał drogi.
Mijamy sympatyczną austryjaczkę dla niej to już koniec przygody dalej nie da rady iść,odpoczywając rozmawiamy z nią chwilkę.Takich ludzi spotykamy jeszcze paru cierpliwie czekających na zejście przewodnika z
resztą ekipy.
Krok po kroku idziemy coraz wyżej ku widocznemu odległemu szczytowi,szarpnięcie liny oznacza,że mój partner musi odpocząć.
Stoi ciężko dysząc ,łyk wody jakiś batonik i możemy iść dalej.
Wraz z wysokością spada tępo marszu a postoje stają się częstsze,patrzę na wysokościomierz 4300m.
Mijają nas pierwsze ekipy schodzące ze szczytu, jedni pozdrawiają inni ledwie idą potykając się o własne nogi zmuszani do marszu przez pokrzykujacego przewodnika trzymającego ich na krótkiej linie.
Ustępujemy im mjejsca by przypadkiem przy upadku nie pociągnęli nas za sobą.
Docieramy do siodła w grani przed nami jeszcze "tylko" 50m stromej ścianki,partner walczy z własnymi słabościami złoszcząc się na swój organizm brak aklimatyzacji daje mu pożądnie w dupe.
Prócz przyspieszonego bicia serca czuje się świetnie,wiem ,że mógłbym iść szybciej ale partnerstwo zobowiązuje.
Krok za krokiem,wbijany czekan skwierczy w mrozie,jeszcze kawałek, jeszcze trochę i w końcu stop wyżej się iść już nie da jesteśmy na wierzchołku.
Brak słów którymi można by opisać miejsce w którym jesteśmy,ogrom otaczających nas gór jest poprostu zniewalający.
Siadam nieopodal zasypanego krzyża wieńczącego wierzchołek i delektuje się widokami.
Rzecz,która rok temu była marzeniem staje się rzeczywistością,piękną rzeczywistością.
Na szczycie jesteśmy sami inne ekipy są już daleko w dole.Pare fotek i trzeba się zbierać.
Bo wejście to dopiero połowa drogi,czeka nas jeszcze ciężkie zejście.
Poprawiamy sprzęt i rozpoczynamy mozolne schodzenie.
Pod siodłem spotykamy ekipe Karkonoską będą ostatnimi którzy tego dnia staną na wierzchołku.
Z moim partnerem jest krucho ledwie powłóczy nogami,zatrzymuje się co kilkanaście metrów łapiąc oddech,musimy zejść jak najprędzej niżej.
Zejście zajmuje nam sporo czasu,słońce bezlitośnie praży,jesteśmy jak
na rozgrzanej patelni,byle w dół, przejść to białe piekło.To już dziewięć godzin w drodze,znowu postój, ile jeszcze .
-Dawaj Marek idziemy bo się tu kurwa usmażymy
-Czekaj musze dychnąć jak chcesz to się rozwiąż
-Dobra postój
Śnieg na lodowcu staje się rozmiękły odkładając śnieżne buły pod rakami,idzie się ciężko,byle do przełęczy.
Jeszcze przejście pod barierą seraków i wreszcie opuszczamy białą pustynie. Pod przełęczą chowamy się w cieniu skał.
Marka wyrażnie popuściło ,wraca do formy,pojawiają się uśmiechy.
Przechodzimy na drugą stronę,zejście na lod.Festi, zwijamy linę i ruszamy ku naszym namiotom do jedzenia i do wody.
Piotrek z Kasią, którzy doszli tego dnia do przełęczy ,wyglądają nas na lodowcu.
Dochodzę wreszcie do namiotów zrzucam plecak,Piotrek podaje wode ,zapalam papieroska to już koniec udręki.
Po 12 godz akcji przychodzi czas na odpoczynek,gotujemy jedzenie pijemy herbate za herbatą,opwiadamy o
drodze, widokach.Zostajemy tu jeszcze jedna noc,a jutro schodzimy w zielone łąki Randy.
Dwie godz po nas przychodzi Karkonoska ekipa ,są potwornie zmęczeni,zamieniamy pare słów.
Rano pogoda jest znowu do dupy zaczyna lać,a więc ryzyko sie opłaciło.Pakujemy nasz dobytek i
zaczynamy długie zejście w doline.Główny cel naszej alpejskiej przygody osiągnięty.
Pora przenieść się w inną dolinę ku następnej przygodzie ale o tym w cz II.
Noc na lodowcu
Dzień dobry
Nasza góra
Widoczki o wschodzie słońca
Ku przełęczy
Czy warto się pytać o sens chodzenia po górach
a to jakaś tam góra
Królestwo Weisshornu
Ponad serakami
Gdy świat zostaje w dole
Wyżej się wyjść już nie da
Na dachu Szwajcarii
Ekipa Karkonoska pod szczytem
Pod serakami na białej pustyni
Spjrzenie na Katedre z drogi do namiotu
Nasze domki już blisko
Następnego ranka pogoda sie psuje czas opuścić to miejsce
Ku dolinie
To narazie tyle
Pozdrawiam
Smolik
Ps:Szczyt ten ojcu memu detykuje,który pewnikiem siedząc na niebiańskich halach przez życie mnie prowadzi
To góra nie skażona kolejkami górskimi,przez co mniej uczęszczana,a wraz z całą grupą Mischabel tworzy wspaniałą lodową arenę.
Gdzieś koło północy przestaje sypać,wychylam głowę z namiotu widać nawet jakieś gwiazdki czyżby zmiana pogody?
Budzi nas stukot kijów i sprzętu pierwszego zespołu idącego w górę,światło czołówek oddala się klucząc po lodowcu, czas wstawać.
Ubieranie ,gotowanie,pakowanie,wychodzimy z naszego domku czyste niebo nad nami napawa nadzieją.
Przed nami 1500m podejścia.
Pomimo braku dostatecznej aklimatyzacji postanawiamy zaryzykować,nie wiadomo jak będzie z pogodą więc trzeba wykorzystać okazje.
Przy świetle czołówek wkraczamy w świat lodowca Festi.Raki skrzypią na śniegu,wstaje mrożny poranek rozświetlając wolno otoczenie,cudowne otoczenie.
Posuwając się skrajem lodowca docieramy do bariery skalnej pod przełęczą Festijoch,czas się związać.To najtrudniejsze technicznie miejsce na naszej drodze,na początku idziemy wzdłuż zalodzonej poręczówki,by potem klucząc wśród skał dotrzeć na grań,teraz eksponowane zejście i jesteśmy na przełęczy.
Poranne słońce rozświetla wieszchołki alpejskich kolosów,cud natury stworzony Boską ręką zapiera dech w piersiach.Przed nami potężny lodowiec Hohberg,uśpiony jeszcze w cieniu.
Założeniem było wejście granią Festi,ale z powodu słabej aklimatyzacji i ostatnich opadów decydujemy się na drogę normalną przez pn.flanke.
Schodzimy stromym śniegiem i po przekroczeniu szczeliny brzeżnej wkraczamy na lodowiec.
Potężne seraki muskane porannym słońcem mienią się niebieską barwą,patrząc na te spękane kawały lodu odnosi się wrażenie jakby miały zaraz runąć.
Okrążamy je w bezpiecznej odległości i trawersując pod ścianami Hohberghornu i Stecknadelhornu obchodzimy naszą górę by dostać się
do pn flanki.
Zaczyna się niekończące podejście lodowcową ścianą,w oddali majaczą sylwetki innych ekip.
Gdzieś na wys 4000m zaczyna się walka z własnym organizmem a to przecież jeszcze taki kawał drogi.
Mijamy sympatyczną austryjaczkę dla niej to już koniec przygody dalej nie da rady iść,odpoczywając rozmawiamy z nią chwilkę.Takich ludzi spotykamy jeszcze paru cierpliwie czekających na zejście przewodnika z
resztą ekipy.
Krok po kroku idziemy coraz wyżej ku widocznemu odległemu szczytowi,szarpnięcie liny oznacza,że mój partner musi odpocząć.
Stoi ciężko dysząc ,łyk wody jakiś batonik i możemy iść dalej.
Wraz z wysokością spada tępo marszu a postoje stają się częstsze,patrzę na wysokościomierz 4300m.
Mijają nas pierwsze ekipy schodzące ze szczytu, jedni pozdrawiają inni ledwie idą potykając się o własne nogi zmuszani do marszu przez pokrzykujacego przewodnika trzymającego ich na krótkiej linie.
Ustępujemy im mjejsca by przypadkiem przy upadku nie pociągnęli nas za sobą.
Docieramy do siodła w grani przed nami jeszcze "tylko" 50m stromej ścianki,partner walczy z własnymi słabościami złoszcząc się na swój organizm brak aklimatyzacji daje mu pożądnie w dupe.
Prócz przyspieszonego bicia serca czuje się świetnie,wiem ,że mógłbym iść szybciej ale partnerstwo zobowiązuje.
Krok za krokiem,wbijany czekan skwierczy w mrozie,jeszcze kawałek, jeszcze trochę i w końcu stop wyżej się iść już nie da jesteśmy na wierzchołku.
Brak słów którymi można by opisać miejsce w którym jesteśmy,ogrom otaczających nas gór jest poprostu zniewalający.
Siadam nieopodal zasypanego krzyża wieńczącego wierzchołek i delektuje się widokami.
Rzecz,która rok temu była marzeniem staje się rzeczywistością,piękną rzeczywistością.
Na szczycie jesteśmy sami inne ekipy są już daleko w dole.Pare fotek i trzeba się zbierać.
Bo wejście to dopiero połowa drogi,czeka nas jeszcze ciężkie zejście.
Poprawiamy sprzęt i rozpoczynamy mozolne schodzenie.
Pod siodłem spotykamy ekipe Karkonoską będą ostatnimi którzy tego dnia staną na wierzchołku.
Z moim partnerem jest krucho ledwie powłóczy nogami,zatrzymuje się co kilkanaście metrów łapiąc oddech,musimy zejść jak najprędzej niżej.
Zejście zajmuje nam sporo czasu,słońce bezlitośnie praży,jesteśmy jak
na rozgrzanej patelni,byle w dół, przejść to białe piekło.To już dziewięć godzin w drodze,znowu postój, ile jeszcze .
-Dawaj Marek idziemy bo się tu kurwa usmażymy
-Czekaj musze dychnąć jak chcesz to się rozwiąż
-Dobra postój
Śnieg na lodowcu staje się rozmiękły odkładając śnieżne buły pod rakami,idzie się ciężko,byle do przełęczy.
Jeszcze przejście pod barierą seraków i wreszcie opuszczamy białą pustynie. Pod przełęczą chowamy się w cieniu skał.
Marka wyrażnie popuściło ,wraca do formy,pojawiają się uśmiechy.
Przechodzimy na drugą stronę,zejście na lod.Festi, zwijamy linę i ruszamy ku naszym namiotom do jedzenia i do wody.
Piotrek z Kasią, którzy doszli tego dnia do przełęczy ,wyglądają nas na lodowcu.
Dochodzę wreszcie do namiotów zrzucam plecak,Piotrek podaje wode ,zapalam papieroska to już koniec udręki.
Po 12 godz akcji przychodzi czas na odpoczynek,gotujemy jedzenie pijemy herbate za herbatą,opwiadamy o
drodze, widokach.Zostajemy tu jeszcze jedna noc,a jutro schodzimy w zielone łąki Randy.
Dwie godz po nas przychodzi Karkonoska ekipa ,są potwornie zmęczeni,zamieniamy pare słów.
Rano pogoda jest znowu do dupy zaczyna lać,a więc ryzyko sie opłaciło.Pakujemy nasz dobytek i
zaczynamy długie zejście w doline.Główny cel naszej alpejskiej przygody osiągnięty.
Pora przenieść się w inną dolinę ku następnej przygodzie ale o tym w cz II.
Noc na lodowcu
Dzień dobry
Nasza góra
Widoczki o wschodzie słońca
Ku przełęczy
Czy warto się pytać o sens chodzenia po górach
a to jakaś tam góra
Królestwo Weisshornu
Ponad serakami
Gdy świat zostaje w dole
Wyżej się wyjść już nie da
Na dachu Szwajcarii
Ekipa Karkonoska pod szczytem
Pod serakami na białej pustyni
Spjrzenie na Katedre z drogi do namiotu
Nasze domki już blisko
Następnego ranka pogoda sie psuje czas opuścić to miejsce
Ku dolinie
To narazie tyle
Pozdrawiam
Smolik
Ps:Szczyt ten ojcu memu detykuje,który pewnikiem siedząc na niebiańskich halach przez życie mnie prowadzi
"Góry są środkiem, celem jest człowiek.
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."
Nie chodzi o to aby wejść na szczyt, robi się to,
aby stać się kimś lepszym."
piękna tura, Smolik ty zawsze potrafisz wybrać odpowiednie miejsce...
Upadek nie jest klęską. Nisko zawieszona poprzeczka — i owszem
http://picasaweb.google.co.uk/llukasziola
http://drytooling.com.pl - serwis wspinaczki mikstowej, alpinizmu, himalaizmu
http://picasaweb.google.co.uk/llukasziola
http://drytooling.com.pl - serwis wspinaczki mikstowej, alpinizmu, himalaizmu
- Zakochani w Tatrach
-
- Posty: 3227
- Rejestracja: pn 22 paź, 2007
- Lokalizacja: Zawiercie
- o kurcze !!!!!
A potem tęsknota za tą męczarnią .
Szacunek Smolik.
Ala .
Takie pytanie może postawić tylko ten, kto nigdy w górach nie był..nie posmakował tych cudownych widoków okupionych hektolitrami wylanego potu, obolałych nóg, zmęczeniem na granicy wytrzymałości..Smolik pisze:Czy warto się pytać o sens chodzenia po górach
A potem tęsknota za tą męczarnią .
Szacunek Smolik.
Ala .
Zakochani w Tatrach
Pozazdrościć....po prostu pozazdrościć...
Moje Tatry
Ponad 100 km/h, trzech rywali, śmiertelne wypadki, ostre starcia, wąski tor, żądza zwycięstwa i... brak hamulców! To właśnie żużel...
Ponad 100 km/h, trzech rywali, śmiertelne wypadki, ostre starcia, wąski tor, żądza zwycięstwa i... brak hamulców! To właśnie żużel...
Jak zwykle masz rację - przecież to wszystko z ulepione z plasteliny i skropione bitą śmietaną a potem wystarczy mieć pierścionki do makro. Ale scenograf do dupy - nie mógł wziąć łańcuszka od zegarka po dziadku i powiesić gdzieś dla mado. Drabinka z tekturki udana, w drugiej klasie na robotach ręcznych takie robią, to schronisko z oblepionych papierkiem pudełek od zapałek też cycuś. Ty masz łeb Erynie, od razu wypatrzyłeś. A na łbie sam wiesz co.Erynie pisze:Kolejna beznadziejna relacja, okraszona fatalnymi zdjęciami...Zero łańcÓchów...Mam nadzieję, że moderatorzy zablokują kolejne dwie części, przecież to obraza dla forum.Pozdrawiam - Erynie.
PS.
O k****, rzekł hrabia po francusku - BOMBOWE!!!
Jestem gorszego sortu...